Słysząc tyle opowieści o maratonie w Berlinie, nosiłem się z myślą, żeby zrealizować to marzenie. Musze przyznać, że przyspieszył realizację tego zamiaru ubiegłoroczny start w „RUN WARSAW”.
Zbliżając się już do linii startu zobaczyłem wielką rzekę biegaczy i pomyślałem sobie, jak wspaniale byłoby przebiec cały maraton będąc kroplą tej rzeki. Dużą rolę w tym pragnieniu odegrał nasz kolega Martix, który uzmysłowił mi, że jest taki start w zasięgu mojej ręki. Oczywiście w takim momencie decyduje czas, bo czym szybciej się zdecydujemy, tym tańsza będzie realizacja tego dzieła.
Rys.4 - start przyprawia o palpitację serca...
Piszę ten tekst, by w przyszłym roku większa liczba biegaczy doznała tego, co na żadnym maratonie w Polsce nie przeżyjemy. Decyzja zapadła w kwietniu i za pomocą karty kredytowej opłaciłem start swój oraz Marcina. Kosztowało to 55 Euro oraz dodatkowo 6 Euro za pomiar czasu. Dużym ułatwieniem było dla mnie również to, że miałem już namiar na nocleg dzięki Martixowi i wypadało zrobić tylko rezerwację z wyprzedzeniem, żeby na miejscu nie szukać, czy nie daj Boże, spać w samochodzie.
Wszystko dograne było już w maju, więc pozostało tylko zabrać się za solidne treningi, żeby w dobrej formie ukończyć ten maraton. Pojechałem z myślą, by bez szaleństw, polecieć, na 3,40, czyli o 5 minut gorzej od życiówki, którą ukręciłem w tym roku we Wrocławiu. Wiedziałem, że czeka mnie 100 w Kaliszu i chęć poprawienia życiówki na miesiąc przed startem w supermaratonie, byłoby szaleństwem z mojej strony.
O godzinie 8,00 rano, w sobotę 29 września wyruszyliśmy razem z Marcinem, Krzykiem i Ryśkiem z Wrocławia zdobywać Berlin. Bardzo sprawnie dojechaliśmy do celu, bo całą trasę pokonaliśmy autostradą. Marcin nas praktycznie bez problemu dowiózł na miejsce pobierania numerów startowych. Nie dziwiłem się, że nie ma mapy, bo nieraz jadąc z nim na różnego rodzaju biegi, wiedziałem, że GPS to chłop ma w głowie.
Rys.2 - na trasie...
Biuro maratonu mieściło się około 5 km od miejsca startu w przestronnej hali, gdzie poza zapisami, był ogrom stanowisk oferujących biegaczom wszystko, co praktycznie potrzebują. Pobieranie numerów oraz odbiór chipów zajęły nam niecałe 5 minut. Tutaj Niemcy przeszli samych siebie, bo funkcjonowało to, jak w zegarku przy tak wielkiej ilości startujących. Teraz nadszedł czas na zrobienie zakupów. Wędrując tak od stoiska do stoiska, natrafiliśmy na wyprzedaż obuwia i za śmieszne 30 Euro kupiliśmy buty, które kosztowały ponad 160 Euro. To była prawdziwa okazja, bo ceny na tym kiermaszu wcale nie były rewelacyjne za wyjątkiem tego stoiska.
Po pobraniu numerów i zakupach nadszedł czas na wyprawę do hotelu.Okazało się, że w tej hali spędziliśmy za dużo czasu i się ugotowaliśmy, bo miasto zostało sparaliżowane, przez rolkarzy. Niczym się nie różniło od Wrocławia w dniu maratonu, bo centrum Berlina było totalnie zablokowane i na nic zdała się olbrzymia sieć dróg w Berlinie. Marcinowi przypomniał się hotel, w którym był na zorganizowanym wyjeździe i powiedział, że może tam znajdziemy nocleg, żeby nie przeciskać się na drugą stronę miasta. Niestety, podobno nie było miejsc wolnych, więc musieliśmy przejechać na drugą stronę miasta. Koledzy z Piły pokazali nam, jak mamy dojechać do hotelu omijając korki. Te wskazówki na niewiele się zdały, bo co innego na mapie, a co innego w życiu, biorąc pod uwagę, że zmieniono całkowicie organizację ruchu.
Rys.5 - w tle Brama Brandenburska
Udało nam się dotrzeć do hotelu i nadszedł czas na wypoczywanie. Położyliśmy się grzecznie spać, jak małe dzieci, żeby być wypoczętym na maratonie. Martrix zarządził, że wstajemy o 6 rano. Za bardzo mi się ta godzina nie podobała, bo start był bardzo blisko od naszego hotelu i uważałem, że to stanowczo za wcześnie. Gdy wybiła 6, zaczęliśmy szykować się do startu i o 7 byliśmy już w samochodzie udając się jak najbliżej strefy „0”.
Po drodze zobaczyliśmy olbrzymią ilość biegaczy udających się na start. Przy strefie,,0” to, co zaobserwowałem, przeszło moje oczekiwania. Olbrzymia ilość zawodników, która bardzo sprawie została obsłużona w boksach z depozytem udając się na swoje sektory. Ja miałem zameldować się w sektorze,, F”, ale na 10 minut przed startem był już z tym problem, bo biegacze byli popakowani jak śledzie. Wcisnęliśmy się w tą rzekę i czekaliśmy na strzał.
Strzału praktycznie nie było słychać, za to w niebo poleciały setki balonów, które maratończycy wypuścili. Powoli nasza kolumna ruszyła i zbliżaliśmy się do bramy startowej. Bardzo szybko zorientowałem się, że jestem na pierwszym kilometrze i już wiedziałem, że mam opóźnienie wynoszące 1 minutę. Niby nic, a jednak tak wiele. Chcąc je nadrobić, zaczęło się tasowanie pomiędzy zawodnikami i bardzo dużo energii mnie to kosztowało.
Rys.3 - medale
Na 10 km doszedłem do wniosku, że nie ma to najmniejszego sensu, bo to, co nadrobiłem, to i tak straciłem na przewężeniach, które co chwilę się pojawiały. Trasa na całej swojej długości była obstawiona przez kibiców dopingujących nas. Od wielu uczestników Maratonu Berlińskiego słyszałem, że to jest niesamowite, jaka ogromna ilość ludzi jest na trasie całego biegu maratońskiego.
Odpowiednio przygotowałem do biegu swoja koszulkę, wprasowując orzełka. Zaprocentowało to dopingiem i pozdrowieniami w języku polskimi, dobiegającymi mnie, co kilka kilometrów i za które serdecznie dziękuję. Było mi bardzo miło i czułem się, jakbym miał swoich fanów na trasie. Praktycznie, co kilkaset metrów przygrywały orkiestry dopingując nas. Byli też bębniarze oraz beczkarze, którzy ustawiali się w miejscach szczególnie akustycznych, by powiększyć efekt dźwiękowy wydobywający się z 200-litrowych beczek okładanych pałami.
Rys.1 - wspaniały rekord świata Haile - 2:04:26
Na punktach wystawiono banany, jabłka oraz wodę, izotroniki czy herbatę. Myślałem, że przy takiej ilości biegaczy, będą kłopoty ze skorzystaniem, ale nie było tak źle. Później, po 25 km zauważyłem, że wielu biegaczy, pod pretekstem napicia się i zjedzenia owoców, maszerowało i tamowało dostanie się do stołów. Biegacz - naprawdę musiałby być strasznie wypompowany lub kontuzjowany, żeby maszerować na trasie biegu, gdyż kibice pomogliby mu wykrzesać siły, aby z powrotem ruszył biegiem w kierunku mety. W tak miłej atmosferze doleciałem do 40 km, gdzie miałem poważny kryzys.
Wiem, że niepotrzebnie zmarnowałem tyle energii na tasowanie się do 10 km. Będąc aktorem i mając tak wielką publiczność, nie wypadało maszerować i zebrałem resztę rezerw tkwiącą we mnie, żeby dalej biec do mety.Sposobem na zrobienie zyciówki na pewno nie jest tasowanie wśród biegaczy, tylko oszukanie i ustawienie się w innym sektorze, ale czy w tym biegu maratońskim o to chodzi? Chyba nie.
Polecam ten bieg na debiut w maratonie, bo na pewno nikt tam nie będzie się czuł samotnie, a doping pomoże pokonać wyzwanie i łatwiej będzie pokonać ten 42-kilometrowy dystans. Pozdrawiam i do spotkania za rok w Berlinie na wielkim święcie biegaczy z całego świata.
Zdjęcia ilustrujące artykuł pochodzą ze strony www.berlin-marathon.com (przyp.Admin)
|