Maciej Szelc
Półmaraton Gusiew-Gołdap. 27.08.2006
Pod koniec lata, gdzieś na północnych rubieżach Polski odbył się niezwykły bieg w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Z ziemi rosyjskiej do Polski. Albo na odwrót, bo najpierw trzeba było dostać się do Rosji. W każdym razie o ile wiem nikt nie pomylił kierunków i wszyscy kończyli bieg w Gołdapi. Ale po kolei:
Po noclegu w cichym i spokojnym ośrodku nad Jeziorem Gołdapskim, załatwionym przez Organizatora, biegowy dzień rozpoczął się w niedzielę o 9 rano zbiórką w autobusie mającym zawieźć nas do Gusiewa, niewielkiego miasteczka w Rosji. Planowo o godz. 11 miał się tam odbyć start honorowy, a o 13 na drodze do granicy- start ostry. Nikt się nie spóźnił i międzynarodowa grupka biegaczy polskich, litewskich, ukraińskich i białoruskich w wesołym autobusie pojechała na granicę. Jak autobus ruszył niedługo potem stanął na granicy. I stał. I stał. Funkcjonariusze Straży Granicznej oglądali paszporty, dokumenty, listy i jeszcze raz dokumenty i cały czas coś się nie zgadzało. A autobus stał. Po dobrze ponad godzinie okazało się że dwoje biegaczy z Ukrainy nie może wyjechać z Polski, bo nie będą mogli wrócić, obojętnie czy będą biegli przodem, bokiem czy tyłem. Zła wiza. Sędzia zawodów jadący z nami nie za wiele mógł załatwić- zabrakło organizatora. Przykro było się żegnać w taki sposób, ale dzień się jeszcze nie kończył i inne atrakcje były przed nami. Polska grupka w dobrych humorach czekała na ciąg dalszy.
Przejechaliśmy kilkaset metrów pod rosyjski szlaban i poproszeni do okienka, karnie ustawialiśmy się przed pięknymi ogromnymi zielonymi oczyma rosyjskiej urzędniczki, która z uwagą i tylko trochę służbistą ciekawością wpatrywała się w każdego z uwagą, jakby pytając niemo duszy biegacza, czy na pewno bratku wjeżdżasz do Matki Rosji tylko pobiegać... Rosjanie potraktowali nas łagodniej od rodaków i po niecałej godzinie autobus pomknął w dół i tylko nasze szyje wyciągały się by popatrzeć na trasę, zapowiadało się sporo podbiegów... Mieliśmy duże spóźnienie, tymczasem autobus jadący na oparach paliwa musiał po drodze zatankować. Taki kraj chciałoby się skomentować, jednak i kierowca i autobus był polski, jedynie przystosowany do życia na Pograniczu. Witajcie w Eurazji, zdawała się mówić sytuacja.
Summa summarum w Gusiewie mieliśmy stratę ponad godziny. Na głównej, chyba, ulicy czekał już na nas prawdziwy komitet powitalny i po kilku minutach z flagami w dłoniach ustawiliśmy się karnie dwójkami, padła komenda BACZNOŚĆ i stuknąwszy obcasami korpulentna Rosjanka w średnim wieku zameldowała gotowość uczestników do biegu. No ciekawie. Po chwili z głośników gruchnął hymn rosyjski, doskonale znana wszystkim melodia hymnu dawnego ZSRR. Na ulicy powaga, wszyscy stoją. Polacy ledwo potrafią ukryć szerokie uśmiechy, jednak klimat jest niesamowity, jakby człowiek był na Olimpiadzie. Sytuacja nie do pomyślenia w Polsce, niestety... Po hymnie był czas na zwyczajowe przemówienia (podobno skrócone i ograniczone), uroczysty poczęstunek polskich organizatorów chlebem i solą (obowiązkowe stroje ludowe) i występ Pani mocno w średnim wieku śpiewającej coś w rodzaju „Gusiew, nasz dom, nasz słodki dom”... (lata 60-te).
Po części oficjalnej przytruchtaliśmy kawałek ulicami Gusiewa, niektórzy jeszcze z flagami w dłoniach i pojechaliśmy na start. Start w szczerym polu ale bardzo ładnym polu.
Pogoda była tego dnia wyśmienita: letnia, słoneczna, cumulusy na niebie, lekki wiatr we włosach. Biegacze lubią marznąć w 10 C temperaturze ale nikt nie narzekał tym razem. Na koniec lata trzeba doceniać piękną pogodę! Rozgrzewki, przebieżki, maści i do przodu! Start na sygnał gwizdka, Avanti wyszeptane pod nosem i ruszyliśmy do przodu. Starczyło NAS na 200 m biegu. Po 200 m pozostały bieg był już indywidualny.
Z założenia ten start miał być w zupełności rekreacyjny. Turystyka biegowa. W wolnym sezonie wolne bieganie. Startując z tym założeniem nie zdziwiłem się że po 200 m nikogo ze mną nie było. Zdziwiłem się oglądając za siebie, że prawie nikt za mną nie biegnie. Ale coż, biegnąc na 2 h w Polsce można liczyć na miłe towarzystwo, biegnąc w Rosji na szum wiatru w uszach! Trasa była pofałdowana, bardziej w górę niż w dół co mi odpowiadało, gdyż należę do biegaczy lubiących górki-pod górkę. Trasa była pusta, biegła przez pola, przez lasy, jeziorka migały po bokach a w żadnym miejscu nie psuł krajobrazu mały szczegół oznaczenia trasy. Wydaje się za to że punkty były rozmieszczone prawidłowo i tak od wodopoju do wodopoju co 5 km mijały kolejne kilometry. Na punktach była woda, czaj, i jakiś kolorowy napój. Obsługa punktów bardzo sympatycznie kibicowała wszystkim biegaczom, ale w odbieraniu kubeczków już nie pomagała, raczej obstawiając swoje typy który tym razem będzie wzięty: czerwony, niebieski czy biały? Na ostatnim punkcie w Polsce mało brakowało a bym się oblał słodkim sokiem pomarańczowym, jedynym płynem jaki został, ale udało mi się go połknąć w całości. Ot te biegowe przygody...
Przez 10 km słyszałem czasem oddech, czasem kroki dwóch biegaczy za mną. Na drugim punkcie dogonił mnie Jacek Skrzypkowski i z jego pomocą przetrwałem swój zwyczajowy mały kryzys 15-go kilometra. Zwłaszcza gdy biegnę po nowej trasie, niekończący się podbieg, czas stoi w miejscu, ja stoję w miejscu i tylko słońce grzeje w czaszkę... Bieg urozmaicał fakt ze na 16-17-tym km trasa wiodła przez granicę. Gdy tylko zobaczyłem końcówkę kolejki do granicy, w której stały mrówki, poczułem ulgę- wiem gdzie jestem, wiem jak daleko jestem- witaj słodki domu! Mrówki spisały się jak trzeba, kibicując nawet ostatnim zawodnikom zawodów. Z ich pomocą górka się skończyła, Unia Europejska zaczęła i żal tylko było żegnać piękne ogromne zielone oczy znajomej celniczki. Po drodze udało nam się wyprzedzić dwóch Rosjan .Polska do boju!
Po krótkim odcinku z górki z granicy pożegnałem się Jackiem. Czułem duży zapas sił, w końcu tempo całego biegu było spokojne, więc pognałem do przodu. Kawałek w dół, przez przejazd niegdyś kolejowy i pod górę ostatnie metry biegu. Na 1 km i 500 m przed metą pojawiły się tabliczki z oznaczeniem dystansu, żołnierze pilnujący trasy oferowali ekstra wodę do picia, chwała im! Na końcu podbiegu tuż obok mety policjant skierował mnie na rundkę wokół Pl. Zwycięstwa, żaden problem Panie Władzo. Końcówce biegu towarzyszyły oklaski i uśmiechy publiczności. 1:54.06. Zakończenie które lubi każdy. Meta. Medal. I pić...
Podsumowanie:
Z perspektywy kilku dni wyjazd na bieg do Gołdapi oceniam jako bardzo udany i polecam ten bieg wszystkim. Zamieszanie na granicy jest rzeczą którą każdy przetrwa przy odrobinie luzu, choć potem trzeba się przyłożyć solidnie do rozgrzewki! W nagrodę za cierpliwość i długą podróż do Gołdapi biegacze otrzymują ciekawy widokowo i klimatycznie bieg i tą niezwykłą, uroczą socjalistyczną jeszcze otoczkę po rosyjskiej stronie.
Półmaraton Gołdap Gusiew ukończyło 48 osób, co daje najmniejszy frekwencyjnie bieg z kilkudziesięciu w których uczestniczyłem. Zwycięzca uzyskał czas 1:08.42. 4 osoby pobiegły powyżej 2 godzin. W biegu uczestniczyli niepełnosprawni sportowcy na wózkach i Zbigniew Stefaniak biegający o kulach. |