2016-01-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| O początkach (czytano: 950 razy)
Zanim coś napisze o tym jak zacząłem biegać, chciałbym się zapytać czy ktoś z Was wie jak radzić sobie z bezsennością?
Ostatnio wstaje około 5:30 do pracy, wracam o 16, ogarniam się i jadę do drugiej pracy. Około 21 rozpoczynam trening biegowy - około 90 min. i o 23 z minutami kładę się spać. Jestem zmęczony dniem, ale mimo to nie potrafię zasnąć, tylko kręcę się w łóżku do 2-3 w nocy. Jest to bardzo męczące, ale nie potrafię sobie z tym poradzić. Wie ktoś z Was co z tym zrobić? A może miał ktoś podobne problemy?
Szukam rady, ale nie chciałbym brać żadnych tabletek na sen... Jeżeli ktoś coś może doradzić to proszę odpowiadać w komentarzach... Dziękuję :)
*** *** *** *** *** *** *** *** *** ***
A teraz o tym, o czym w tytule. o początku. Każdy z nas ma jakieś początki, coś co nas pcha w jakimś kierunku. Dla każdego może to być inna historia, inny początek, inny start, ale zawsze musi zadziałać jakiś impuls.
U mnie bieganie teoretycznie rozpoczęło się w grudniu 2008 roku. Miałem wtedy 18 lat i wracałem z treningu klubu piłkarskiego, w którym wtedy grałem. Była to drużyna z małej miejscowości, o groźnej nazwie Tajfun. Klub grał wówczas na ostatnim poziomie rozgrywek i zajmował jedno z ostatnich miejsc. Rok wcześniej graliśmy klasę wyżej, ale szybko spadliśmy ponieważ większość zawodników poczuła się na tyle mocno, że przestali przychodzić na treningi. Przyjeżdżali na mecz i trener z marszu wpuszczał ich na boisko. Często byli "wczorajsi" więc ciężko było można liczyć na sukces. Któregoś dnia zdenerwowany sytuacją w klubie postanowiłem to zostawić. Jeździło nas kilku na treningi, ale to było za mało, nie mogłem patrzeć na ciągłe porażki... Powiedziałem o tym kumplowi z drużyny, "Długiemu", bo taką miał wówczas ksywę. Długi był w drużynie stoperem, był najwyższy z nas i jako nieliczny przyjeżdżał na treningi, ale był podłamany sytuacją. Zaproponował mi bym wybrał się na trening biegowy klubu, którego jest członkiem. Był to świeżo założony klub i liczył sobie około 12 członków, a może nawet nie...
Zastanawiałem się czy iść i po co tam iść, ale zrobiłem to. Był wtedy 6 grudzień, Mikołajki, a decyzja by się tam wybrać najlepszym prezentem :)
W Klubie Maratończyka "AKTYWNI" Sochaczew, bo to tam poszedłem w grudniu 2008 roku, panowała świetna atmosfera, każdy był serdeczny, miły, ale przede wszystkim każdy miał w sobie pasję. Bo ciężko to nazwać inaczej gdy ktoś idzie biegać kilkanaście kilometrów sam z siebie i czuje z tego radość. Od razu poczułem się w klubie bardzo dobrze. podpisałem deklarację członkowską i łatwo się w nim zadomowiłem.
Ale czy to był mój prawdziwy początek? Pewnie bardzo ważny i przełomowy punkt, ale nie początek. tak przynajmniej mi się wydaje. Otóż szkoła podstawowa i podwórko to był prawdziwy początek, to sprawiło, że bieganie gdzieś we mnie było. Na podwórku biegałem całe dnie z licznymi koleżankami z sąsiedztwa. Chowany, berek, gra w zbijaka, dużo nożnej i siatkówka. Całe dnie w ruchu, uwielbiałem to. W szkole podstawowej ale i gimnazjum miałem szczęście do wuefistów, którzy kładli nacisk na zajęciach na biegi i tak od drugiej klasy podstawówki jeździłem na wszystkie możliwe zawody biegowe. W swoim roczniku wyróżniałem się i często wygrywałem. Lubiłem to... Później jednak gdzieś ta chęć do biegania we mnie zasnęła. Obudziła się jednak w wieku 18 lat i trwa do dziś, a "Długi" do dziś jest moim najlepszym kumplem - jedynym przyjacielem...
Tyle chyba o początku. Nie pisze zbyt drętwo? Jakieś sugestie? Pewnie popełniam wiele błędów stylistycznych, ale to moje pierwsze pisanie od technikum, muszę się w tym odnaleźć...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |