2015-05-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Połówka w trupa (czytano: 534 razy)
Pękł pasek mojego zegarka, nie mogę go nosić, chyba, że w kieszeni. Półmaraton Jeleniogórski postanawiam więc pobiec na czuja, pozwalając sobie na wiele, nie kontrolując co kilometr tempa, jak to mam w zwyczaju.
Ale najpierw pod stadionem spotykam Wiesia z córkami. Truchtamy w okolice placu Ratuszowego, gdzie wyznaczono początek półmaratonu. Porządna rozgrzewka na ulicy Kopernika. Spocony jestem już przed startem. Tym bardziej, że jest ciepło, znacznie cieplej, niż zapowiadały prognozy. Ale to pikuś, to przecież tylko połówka.
Z Rafałem idziemy do przodu tłumu startujących. Pierwsze metry na wąskich ulicach starówki. Na Sudeckiej, czyli na wyjeździe na Karpacz, jest znacznie więcej miejsca.
Przyspieszam, dość mocno, skoro po 2 km mam 10:23, a pierwszy kilometr w tłumie, częściowo po kostce brukowej, z pewnością pokonuję w czasie dużo powyżej pięciu minut.
Ale nie hamuję się. To połówka, można zaszaleć, chcę sprawdzić formę.
Już na czwartym kilometrze wyprzedzam Roberta. Wyjątkowo wcześnie, zwykle ta sytuacja ma miejsce w drugiej części dystansu.
No tak, ale pędzę, jak na siebie, wyjątkowo. Po 5 km sięgam po zegarek: 24:19. Czyli między drugim a piątym leciałem gdzieś po 4:45. To jak na mnie strasznie szybko. Ale jak fajnie! Brakowało mi takiego biegania. Postanawiam dalej biec mocno, a potem... Zobaczy się.
Jestem tuż za Wiesiem (też bardzo wcześnie), równam się z jego córką. Po chwili jednak oboje powoli oddalają się ode mnie. Wyprzedza mnie Marek i kilka innych osób.
Dycha w 48:54. Ostatnio, czyli w grudniu, atestowaną dychę pobiegłem w niemal 52 minuty. Jest lepiej, ale jeszcze wiele brakuje do najlepszej formy. Przelot przez starówkę świetny, ale wolniejszy. Dużo kibiców, w kilku miejscach znajomi dopingują mnie wspaniale.
Na ponownym podbiegu na Sudeckiej Wiesia już nie widzę. Parę osób mnie wyprzedza. Po odejściu dychy jest bardzo wygodnie, odstępy między zawodnikami robią się spore, można rozwinąć skrzydła.
Ale ja słabnę. Płacę za szalony początek.
Na osiemnastym wyprzedza mnie Robert. I kolejne osoby. Robi się ciężko, tym bardziej, że słońce grzeje coraz mocniej.
Gdzieś po drodze nie biorę picia na punkcie – obsługują go tylko trzy osoby, które nie są w stanie podać kubków wszystkim biegnącym. Na innym punkcie biorę kubek z izo i wyciągam rękę po wodę, by się nią oblać, a panna w tym momencie cofa rękę z wodą, jakby mi jej żałowała. Pewnie myśli, że skoro wziąłem izo, to już wody nie chcę.
Ale to drobiazgi. Byle do mety na stadionie. 1:48:11 netto. Od życiówki daleko – sześć minut. Ale rok temu byłem o 9 minut wolniejszy. Kiedyś ciągle biegałem połówki w czasie 1:4X. Maratony wtedy wychodziły mi w 3:4X. Czas z tej połówki jest więc bardzo obiecujący.
Ale muszę kupić zegarek.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2015-05-03,16:03): W czasach II wojny światowej "ruskie" wpadli do zegarmistrza z zegarem wieżowym i grożąc bronią żądali przerobienia go na kilkadziesiąt mniejszych czasomierzy.Żeby taki Tobie się nie trafił...:) kokrobite (2015-05-03,16:06): Dziękuję za ostrzeżenie! ;-) Truskawa (2015-05-04,06:31): Niby nie kontrolowałeś ale jednak trochę jakby tak. Te paski od czsomierzy... :) kokrobite (2015-05-04,08:26): Wyjąłem Zegarek z kieszeni i zerknąłem po 2, 5 i 10 km. Potem już nie. Już czułem, co się dzieje.
|