2014-12-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| I Poznański Bieg Mikołajów - relacja (czytano: 2900 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://maltanskibiegacz.blogspot.com
Nastał grudzień, a wraz z nim zaczęło się wielkie odliczanie do Świąt Bożego Narodzenia. Na początku miesiąca coraz więcej miast organizuje biegi z okazji Mikołajek. W większości przypadków dochód z nich przeznaczany jest na cele charytatywne. W tym roku w moim Poznaniu były aż dwa „biegi mikołajkowe”. Jeden zorganizowany 6 grudnia, natomiast drugi – dzień później. Ze względu na odległość, postanowiłem wziąć udział w biegu numer 2, który odbywał się na poznańskiej Malcie.
Pakiety startowe można było odbierać zarówno w sobotę, jak i w niedzielę przed biegiem. Do biura zawodów miałem żabi skok, więc postanowiłem sprawę załatwić w pierwszym możliwym terminie, by w dniu zawodów skupić się tylko na robocie. Przyznam, że miałem delikatne obawy, czy znajdę centrum dowodzenia biegu, ponieważ informacja umieszczona na stronie internetowej była bardzo nieprecyzyjna i mimo świetnej znajomości terenu, początkowo zastanawiałem się, dokąd właściwie mam się udać. Na szczęście 2 dni przed imprezą w necie umieszczono mapkę, która nieco rozwiała wątpliwości. Pakiet składał się z chipa, numeru startowego, mikołajkowej czapeczki i ulotek. Całość zapakowana była w czerwoną saszetkę. Dość zgrabnie.
W niedzielę budzik zadzwonił o 7:30. Późno, jak na dzień zawodów. Bieg był zaplanowany na godzinę 12:00, więc nie było potrzeby zrywania się wcześniej. Po śniadanku, w skład którego wchodziły standardowo: bułka z wędliną i żółtym serem, serek wiejski i kawa; powoli zacząłem się zbierać. Wraz z moimi kibickami (M i P), udałem się spacerkiem nad Maltę. Dojście do strefy startu zajęło nam jakieś 25 minut. Co ja bym dał za to, żeby na każde zawody dojazd był równie szybki (i tani). Nieco przed godziną 11, zacząłem szukać przebieralni. nie znalazłem jej mimo szczerych chęci… Nie tylko mnie się to nie udało, ponieważ wielu zawodników przebierało się w toalecie… albo na dworze. Być może chcieli się zahartować. Ja jednak wolałem nie ryzykować przeziębienia i wybrałem opcję numer 1. Było na tyle zimno, że skróciłem rozgrzewkę do 40 minut. Sztuka polegała oczywiście na tym, by się rozgrzać i utrzymać mięśnie w gotowości startowej, nie dając im wystygnąć. Skończyłem mniej więcej 5 minut przed wystrzałem startera, ustawiłem się na w drugiej linii, by zniwelować do minimum konieczność wykonywania slalomów między zawodnikami i czekałem, ruszając się w miejscu możliwie żwawo. W międzyczasie, zaproszony na tę okazję przez organizatorów Marcin Urbaś kończył właśnie przeprowadzać rozgrzewkę. Był to dla mnie bieg-sprawdzian, dlatego oprócz dobrej zabawy, liczyło się utrzymanie jakiegoś przyzwoitego tempa. Nominalnie bieg miał być rozgrywany na przestrzeni 10 km. Jednak był to tylko umowny dystans, bowiem tak naprawdę zaproponowana trasa (2 okrążenia wokół Jeziora Maltańskiego) liczyła sobie prawie 11 km. Mój Timex pokazał 10,93 km. Chciałem utrzymać średnią w okolicach 4:00/km, co byłoby całkiem niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę stłuczony palec prawej stopy i problemy z przywodzicielem.
O godzinie 12:00 wystrzał Pani Starterowej rozpoczął ten sympatyczny bieg. Pierwsze 100-150 metrów poświęciłem na wyminięcie kogo się dało i uspokojenie nieco tempa. Ten ostatni zamiar dość niemrawo mi wyszedł, ponieważ pierwszy kilometr przebiegłem w tempie ok. 3:32/km. Znów powieliłem błąd z obornickiego Biegu Niepodległości (eh… a człowiek niby powinien się na nich uczyć). Drugi kilometr musiałem już zwolnić do założonej prędkości, ponieważ na dłuższą metę daleko bym nie zabiegł. Pierwsze 5 km biegło mi się dość przyjemnie, utrzymując tempo poniżej 4:00/km. Po pierwszym okrążeniu była realna szansa na pierwszą 10. Niestety drugie „kółeczko” było wolniejsze, podobnie jak miesiąc temu przytkało mnie na 8 km (4:08/km) i dałem się wyprzedzić. Ostatecznie dowiozłem do mety 12 miejsce z czasem 43:03. Średnia 3:56/km. Byłem zadowolony z wyniku. To dobry prognostyk przed noworocznymi przygotowaniami do wiosennych startów.
Po biegu odebrałem medal oraz gratulacje od M i P i poszedłem szybko zrzucić z siebie mokre ciuchy. Nawet nie próbowałem tym razem szukać przebieralni… Po biegu nie czekaliśmy na oficjalne zakończenie zawodów. Organizator oczywiście zapewnił posiłek oraz ciepły napój, było również ognisko. My jednak woleliśmy iść do domu… obiad już czekał
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |