2014-11-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Obornicki Bieg Niepodległości 2014. (czytano: 3068 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://maltanskibiegacz.blogspot.com/
Oborniki Wielkopolskie. Tak, mam sentyment do tego miasta. Tutaj bowiem ustanowiłem swoją życiówkę na dystansie półmaratonu. Podejmując na początku października decyzję o wzięciu udziału w Biegu Niepodległości właśnie tam, miałem nadzieję, że i tym razem szczęście będzie mi sprzyjać…
Zawody rozpoczynały się o godzinie 12:00. Była więc okazja ku temu, by się nieco wyspać. Większość biegaczy z niej zapewne skorzystała… ja nie . Jako, że jestem wielkim fanem Polskich Kolei Państwowych a jazda pociągami sprawia mi wielką radość i tym razem postanowiłem wybrać się na zawody tym środkiem transportu. Humor lekko mi się jednak popsuł, gdy zobaczyłem, że jedyna ciuchcia, którą mogę się dostać do Obornik rusza z Poznania o 7:48…. No cóż, chciałeś, no to masz…
Budzik zadzwonił o 5:55….wcześnie… Wstałem, ubrałem się, poranna toaleta i zabrałem się za śniadanie. Tym razem były to dwie kromki żytniego chleba z żółtym serem, szynką i surówką, biały serem i słodka herbata. Wyszedłem z domu przed 7, by spokojnie dojechać tramwajem na dworzec (świąteczny rozkład jazdy). Po dotarciu na miejsce sprawnie odszukałem swój pociąg i kilkanaście minut później ruszyłem. w Obornikach wysiadłem ok. godziny 8:30. Do startu pozostało 3:30 minut…. dużo, bardzo dużo. Niestety tym razem mój Team organizacyjno-logistyczno-dopingujący (żona i siostra) nie dał rady jechać ze mną…. wszystko wskazywało na to, że zanudzę się na amen. Niespiesznie poszedłem w stronę rynku, na którym miało się znajdować biuro zawodów. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że zostało ono ostatecznie ulokowane w Zespole Szkół im. T. Kutrzeby przy ul. ks. Szymańskiego. Na szczęście w Obornikach wszystko jest na wyciągnięcie ręki, więc dotarcie na miejsce nie zajęło mi zbyt wiele czasu. W środku czekały już uśmiechnięte Panie, gotowe wręczyć mi pakiet startowy. Przy okazji wydawały się nieco zdziwione faktem, że grubo przed 9 rano pojawił się jakiś pierwszy nadgorliwiec. W skład pakietu wchodziły: numer startowy z chipem, izotonik 4move talony na żurek i rogala marcińskiego oraz sympatyczna koszulka. Rzuciłem okiem na szatnię i udałem się na salę gimnastyczną, którą organizator przeznaczył na „poczekalnię”. W moim przypadku nazwa była trafiona w 100% bowiem przeczekałem, medytując do godziny 10:30 i zacząłem się przebierać. Zapowiadała się piękna pogoda więc z marszu zrezygnowałem z długich spodni, na rzecz krótkich, przewiewnych spodenek. Bluzę jednak postanowiłem założyć, ot tak… profilaktycznie…. czapkę i cienkie rękawiczki zresztą też. Kilka minut po 11 oddałem torbę do depozytu i ruszyłem na rynek porządnie się rozgrzać. Ponad 40 minutowa rozgrzewka uświadomiła mi, że jest zdecydowanie za ciepło na bluzę, czapkę i rękawiczki. Po raz kolejny dał o sobie znać brak „wsparcia technicznego”, bowiem o zrzuceniu niepotrzebnych ciuchów nie było mowy – depozyt był za daleko. Upchnąłem tylko czapkę do maleńkiej kieszonki. To musiało wystarczyć.
Założenia na ten bieg miałem w zasadzie dwa. Pierwszym było ustanowienie nowego rekordu życiowego na dystansie 10 km. To był cel, którego osiągnięcia byłem nieomal pewien. Drugim, było zejście poniżej magicznej granicy 40 minut. O tym marzyłem już od dawna. Zawody w Obornikach miały też pokazać, czy realizowany od 4 tygodni w pocie czoła trening, koncentrujący się na sile biegowej, dał jakieś pierwsze pozytywne rezultaty. Wiedziałem, że o utrzymaniu równego tempa w granicach 4:00 będzie mi bardzo trudno, dlatego też postanowiłem, że pierwsze 5 km postaram się pobiec nieco poniżej, by zniwelować ewentualne słabsze chwile, podczas kręcenia drugiego kółka (trasa obejmowała bowiem 2 pętle po 5 km). Kilka chwil przed godziną 12:00 młodzież ustawiła się przed linią startu z dużą, 10 metrową, biało-czerwoną flagą narodową i wszyscy odśpiewaliśmy Mazurka Dąbrowskiego. Choć przez chwilę można było poczuć się prawie jak reprezentant kraju
Punktualnie o wyznaczonej godzinie wystrzał startera oznajmił 674 zawodnikom, że nastał czas próby. Przed startem ustawiłem się w drugiej linii, nie chcąc wdawać się w przepychanki i tracić sił na niepotrzebnym wyprzedzaniu. Niesiony euforią nawet nie wiedziałem, kiedy minąłem 1 km. Rzuciłem okiem na pulsometr a tam 3:31 (!!!). Zdecydowanie za szybko. Wystraszyłem się, że bezmyślnie utracone siły na tym etapie mogą posłać mój plan w diabły. Znacznie zwolniłem i następne 5 km zrobiłem w granicach 3:51-4:01. W połowie 5 kilometra organizator zafundował zawodnikom „mijankę”. Najszybsi zawodnicy biegli bowiem „na czołówkę” z resztą biegaczy, których trzeba było jeszcze minąć, by skręcić w lewo. Mnie udało się przemknąć w miarę sprawnie ale widziałem, że niektórzy mieli z tym problemy… Na 7 kilometrze lekko mnie przytkało i było mi naprawdę gorąco w tej bluzie ( tempo 4:08). Dopiero w połowie 8 kilometra odżyłem na tyle, by nieco podciągnąć tempo. Zaczynając 10 km już wiedziałem, że złamię 40 minut. Walka toczyła się o jak najlepszy wynik. By dotrzeć do mety trzeba było okrążyć rynek, co mi utrudniło jakiś sensowny szybki finisz. Znacznie przyspieszyłem na jakiś ostatnich 20,30 metrach i wpadłem na metę z wynikiem 39:14 netto. O ponad 3 minuty poprawiłem wynik z wiosennego biegu w Swarzędzu. Zadowolony z siebie odebrałem medal i podbiegłem do szkoły odświeżyć się i przebrać, poczym wróciłem na rynek po żurek i rogala marcińskiego. W końcu zasłużyłem, prawda? Jako, że miałem jeszcze 1,5 godziny do powrotnego pociągu, zostałem na ceremonii wręczenia nagród. Obok pucharów w standardowych kategoriach open i wiekowych, wyróżniono najlepsze Oborniczanki i Oborniczan. Upominki zgarnęli również wszyscy solenizanci i jubilaci. Miłe.
O 15 ruszyłem w drogę powrotną. Mimo zmęczenia uśmiechałem się od ucha do ucha. Całkiem przyzwoity rezultat dał mi wiele radości i nowy zastrzyk motywacji, do jeszcze cięższych treningów, które czekają mnie w nadchodzących tygodniach.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |