2014-06-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 35. Nykredit Copenhagen Marathon (czytano: 1580 razy)
Kopenhaga to kolejne europejskie miasto na mojej maratońskiej drodze, wybrane zresztą nieprzypadkowo. Wyspa Zelandia to najchętniej odwiedzana przez turystów część Danii, a jej stolica jest z kolei najbardziej otwartą z metropolii w całej Skandynawii. Kopenhaga to gwarne miasto z wieloma ciekawymi zabytkami, wieloma malowniczymi zaułkami, pięknie zagospodarowanymi kanałami. Oferuje turystom swoistą swobodę, no a co ważniejsze dla mnie organizuje się tu maraton. Miasto, w którym króluje rower, nie stroni od biegania. Od rana można spotkać wielu kolorowo ubranych biegaczy praktycznie na każdej ulicy.
Moja kolejna maratońska wyprawa zaczyna się tradycyjnie od wybrania środka lokomocji. Tym razem najdogodniej oraz najbardziej efektownie jest podróżować samolotem do szwedzkiego Malmö. Efektownie, ponieważ droga z lotniska do centrum Kopenhagi wiedzie przez cieśninę Sund. Przeprawa wiedzie przez najdłuższy most na świecie łączący oba państwa. Most ma 7845 m długości, dwie pary wież podtrzymujących liny i wznoszą się na wysokość 204 m, największy prześwit to 57 m. Most kończy tunel, który ciągnie się na ponad 4 km, z czego 3,5 km pod wodą. Sam lot również dla większości z podróżujących jest debiutem, dlatego emocje towarzyszą od początku wyprawy. Nocleg do najtańszych nie należy. Znalezienie czegoś w miarę taniego jest kłopotliwe. Naszym atutem jest 6-osobowa grupa, dlatego decydujemy się wynająć całe mieszkanie. Lokalizacja blisko dworca centralnego oraz przyzwoity standard, to koszt 91 zł od osoby za noc.
Kopenhaga jest miastem o imponującej liczbie kawiarni, barów, pubów i restauracji. My tradycyjnie stawiamy na kuchnię we własnym zakresie. To najtańsza i sprawdzona forma aby kupić produkty w supermarkecie i samemu przyrządzić. Tygodniowy pobyt rozpoczynamy we środę. Mamy więc sporo czasu by poznać stolicę Królestwa Danii. Ogromnym atutem jest możliwość zwiedzania centrum pieszo. Do ogromnej przyjemności należy spacer deptakiem Stroget prowadzącym od placu Ratuszowego do Nyhavn. Po drodze do najbardziej malowniczego zakątka w centrum Kopenhagi mijamy wiele fontann, pięknych kamieniczek oraz najsławniejszy duński dom handlowy Magasin du Nord. Koniecznie trzeba zobaczyć rezydencję królewską Amalienborg, zamek Rosenborg, siedzibę duńskiego parlamentu i rządu Christiansborg czy wieżę Rundetaarn.
Maraton
Wpisowe to koszt 600 koron duńskich, zawsze do 1 maja. Istnieje możliwość przeniesienia opłaty w razie kontuzji na następny rok. Nigdy o tym nie myślałem, bo i po co? 45 maratonów zaliczonych bez poważnych urazów. Do czasu… Od początku roku odczuwam niegroźne dolegliwości mięśnia dwugłowego lewego uda oraz prawdopodobnie mięśnia gruszkowatego. Nie były one jednak powodem do wielkiego zmartwienia. Ale kontuzja łydki prawej nogi na trzy tygodnie przed maratonem to już fatalna sprawa… Treningi ograniczone do minimum - raczej 4-7 km przebieżki, niezbędna pomoc fachowców i start na tzw. Świeżości. Czy to może się udać? We czwartek wieczorem lekkie rozbieganie nad kanałami Kopenhagi i ten pojawiający się ból, i pytanie jak pokonać trasę maratonu. W piątek wyprawa najpierw tramwajem wodnym do pomnika Małej Syrenki, następnie wizyta w biurze maratonu. Odbiór pakietu bardzo sprawny, bez kolejek, ładna okolicznościowa koszulka Nike dodawana jest bez dodatkowych kosztów. Targi nie należą do największych, a i ceny nie są zbyt atrakcyjne, za to wszyscy bardzo mili i uczynni. Sobota to wizyta w słynnym browarze Carlsberg. Duńczycy wypijają spore ilości piwa. Nam smakuje ciemny Tuborg. Wieczorem tradycyjnie makaron, nawodnienie oraz odpoczynek i ciągle przewijające się w głowie pytanie „jak biec?”
Niedziela - pochmurny poranek z temperaturą 14 stopni ciepła, idealny na maraton. Śniadanie, tym razem z dodatkową porcją, spożywam tabletki przeciwbólowe oraz pierwszy raz stosuję na zawodach Kinesio Tapy. Do miejsca startu mamy 2 km spacerkiem. Atmosfera jest wspaniała, na starcie około 11 tys. zawodników. Jest wąsko, dlatego linię startu mijam 8 min. po wystrzale startera. Strategia jest prosta - krótki krok i w miarę spokojnie z grupą zakładającą bieg na 4 godz. Trasa to samo centrum Kopenhagi i dwie płaskie pętle w większości pokrywające się. Do 5 km było dobrze ale świadomość kontuzji robi swoje, niewielki ból pojawia się. Na szczęście nie dokucza, leki tłumią go. Doping kibiców jest wspaniały, miasto naprawdę żyje imprezą. Moich kibiców spotykam na 16 km, na 19 km mijam naszą kwaterę, już półmetek dam radę!. Wątpliwości pojawiają się na 28 km niewielki podbieg robi swoje, łydka boli mocno. Na szczęście na płaskim jest lepiej, 5 km przed metą zaczyna padać deszcz i o dziwo łydka przestaje dokuczać. Tapy grzeją, deszcz schładza, czas na finisz. Meta pokrywa się ze startem. Klasyfikacja w Copenhagen Marathon jest podawana według czasu netto. Mój wynik 3:57:38 daje 4671 miejsce na 10274 zawodników, którzy ukończyli bieg. Organizatorzy bardzo dbają o nas amatorów. Po minięciu mety, wolontariusze wręczają kolejno medal, folię ochronną, wodę, napój energetyczny, batoniki, jogurt, ciastka, gorącą czekoladę i piwo. Dodatkowo kobiety obowiązkowo dostają czerwoną różę. Nie jest to maraton dla zawodowców. Nagrody dla zwycięzców zarówno wśród kobiet i mężczyzn to 2000 euro. Bardzo dobre 6 miejsce zajął Łukasz Oskierko reprezentujący SCOTT TRISFERA POLSKA.
Kopenhagę żegnamy w ogrodach Tivoli i sławnym lunaparku, o powierzchni 9 ha. Jest to centrum rozrywki bardzo chętnie odwiedzanym przez gości. Rokrocznie przewija się tam 4 mln ludzi. Centrum rozrywki to nie tylko karuzele, ale przede wszystkim prestiżowa sala koncertowa, ponad 30 restauracji, możliwość obejrzenie przedstawień, wysłuchania koncertów. Możliwe jest spożywanie własnego posiłku, wieczorem cały teren rozświetlają tysiące świateł. Pomimo kłopotów zdrowotnych wyjazd należał do bardzo udanych zarówno pod względem sportowym, jak i turystycznym.
Ireneusz Czekierda (Borek Chełm).
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |