2014-04-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pogoń za żółtym balonikiem czyli 7. Półmaraton Poznański (czytano: 968 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/results?search_query=september+earth+wind+and+fire
Na mecie przybiliśmy sobie piątkę i podziękowaliśmy za bieg. Potem tradycyjne przedstawienie i pytanie skąd jesteś? Toruń i Wrocław. I nagle coś mi zaskoczyło w głowie. Czy Twoja żona nie studiowała pedagogiki w Toruniu? Tomek zrobił bardzo zdziwioną minę i odpowiedział - tak. A pamiętasz Gosię B. – kolejne pytanie. I wtedy on zaskoczył Adam??!!! Tak oto, wśród 6,5 tysiąca biegaczy spotkałem kolegę z przed 15 lat z moich gościnnych studenckich występów w Toruniu :)
A wcześniej było tak:
Cel na Poznański Półmaraton miałem ustawiony na 1.45. Psychicznie trochę przerażał mnie bieg poniżej 5 minut na kilometr przez taki czas, ale jakoś próbowałem się z tym oswoić podczas treningów. Dwa tygodnie wcześniej pobiegłem na luzie Sobótkę – 1.52. Moja życiówka z zeszłego sezonu wynosiła 1:46’37 i była trochę oszukana, bo pochodziła z półmaratonu w Legnicy, który nie ma atestu, więc trasa mogła być nieco krótsza (tak zresztą wskazywał GPS, chociaż te kręte ścieżki w parku mogły zmylić bestię:)).
Niestety jak to bywa, przed zawodami zaczęły się schody, wyjazd firmowy w piątek i wszystkie związane z tym anomalia spowodowały, że obudziłem się w sobotę o 6.00 z bólem głowy. Stwierdziłem, że i tak nie wykręcę w tej sytuacji dobrego czasu więc poszedłem na kilkukilometrową przebieżkę po górach. Powrót, śniadanie wyjazd do Wrocławia, krótki postój i dalej na podbój Pyrlandii.
Na szczęście miałem plan B czyli półmaraton w Pardubicach, który odbędzie się 19.04. Też na P więc bicie rekordów można przesunąć.
W sobotę odbiór numeru, małe zakupy na Expo no i pasta party. Jak zwykle nie było to ani pasta ani party :). W sumie nie wiem po co kultywowany jest ten zwyczaj. Koniec końców syn jakoś zjadł ten „pyszny” makaron (dzieciak był wygłodniały po podróży) i tradycji stało się zadość :).
W niedzielę trochę za późno wyjechałem z Gniezna, gdzie jak zwykle miałem bazę. Na szczęści droga dobra, więc trochę nadrobiłem oswajając się z szybkością :).
Na miejscu zaparkowałem w Galerii Malta, dziwiąc się że parking jest darmowy. Trucht na start i przeciśniecie się do sektora oznaczonego dumnie literką C. Nie ma się co śmiać, bo były jeszcze D i E, więc czułem się niczym elita. Baloniki na 1.45 były kilkadziesiąt metrów przede mną, ale jakoś już nie myślałem o tym czasie. Pierwszą piątkę miałem zamiar zrobić w tempie ok. 5.10, a potem się zobaczy.
Początek bardzo ciasny, ciągłe wymijanie i szukanie wolnej przestrzeni, tempo dalekie od planowanego. W okolicach 1 km rozwiązuje mi się sznurówka wrrrrr. Tempo ledwo co zaczęło rosnąć, ale dalej grubo powyżej 5:15 na kilometr. Wymuszony postój jeszcze pogłębił stratę. Pomyślałem, co robić, trzeba gonić. Jakoś tak mi dobrze szło w tym slalomie między biegaczami i na pierwszej piątce (wg GPS) miałem średnią 5:01 min/km. Już na tym etapie okazało się, że GPS, to nie oznaczenia i prawdziwa piątka była około 100-150 metrów dalej. Usłyszałem jak dwójka biegaczy rozmawia o pacemakerach prowadzących na 1.45, że chyba biegną za szybko. Dołączyłem się do rozmowy, przyłączając się do ich tezy. Baloniki było widać jakieś 100-150 przed nami, czyli jak się później okazało chłopaki prowadzili idealnie według oznaczeń kilometrowych.
Następne 5 km poszło w tempie 4:55 czyli nawet szybciej niż zakładałem. Gdzieś tak na 8 km dobiegł do mnie kolega, z którym wymieniałem uwagi na temat pacemakerów, krótka rozmowa na ile biegnę, okazało się, że kolega ma taki sam plan więc w dalszą podróż ruszamy wspólnie :).
Kolejne 5 km i dalej równe tempo 4:55. Coś tu chyba nie gra pomyślałem, a z moim partnerem podzieliłem się myślą, że albo będzie bardzo dobrze, albo zaraz nastąpi katastrofa. Każda komórka mojego ciała była przygotowana na potężny kryzys, który o dziwo nie nadchodził. Gdzieś na 16 kilometrze, duża zielona żaba gra September - Earth Wind and Fire. To naprawdę daję kopa szczególnie kiedy przypomniałem sobie film "Nietykalni".
Mówię do kompana, że na 19 km jest podbieg, będzie rzeźnia mówię do siebie. No tam to już musi dopaść mnie kryzys, padnę i umrę :). Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że moje zeszłoroczne wspomnienia co do podbiegu były mocno wyolbrzymione i czwarta piątka również zamknęła się tempem 4:55.
Przy zbiegu na Maltę, w końcu doganiam baloniki, chłopaki mocno dopingują wszystkich do finiszu. Co tam myślę, umrę sobie na mecie. Udało się jeszcze podkręcić tempo, a na finiszu rozwinąć magiczną prędkość 16 km/h :).
Oczywiście okazało się, że do przebiegnięcia jest więcej niż wskazywał garmin, tak wiec dobrze że miałem zapas. Czas netto 1:44:30 – pełne zadowolenie (chociaż w połowie drogi na parking złapałem się na myśleniu czy mogę pobiec jeszcze szybciej w Pardubicach :)).
Organizacja jak zwykle w Poznaniu na wysokim poziomie, szczególnie punkty z napojami – dużo stołów po obydwu stronach, praktycznie nie trzeba było zwalniać. Może na Malcie trochę ciasno, ale co tam. Z wyżerki po biegu tradycyjnie nie korzystałem więc w tym zakresie się nie wypowiem :).
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Honda (2014-04-10,00:15): Nie pozostaje mi nic innego jak pogratulować i pozazdrościć czasu :) Ja przeczuwałam kryzys na 16 kmie, a dopadł mnie na 10... i nie odpuścił do końca :( ziko303 (2014-04-10,07:33): czytałem ;) takie sytuacje wbrew pozorom w dłuższej perspektywie zawsze wychodzą na plus
|