2013-12-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Trening - Brenna (czytano: 1590 razy)
Wczoraj, tj. 01.12.2013 r. po trzytygodniowym roztrenowaniu, które rozpocząłem po Maratonie Beskidy, pojechałem na trening w góry. Trasa dobrze mi znana: Brenna – Kotarz – Przeł. Karkoszczonka – Klimczok – Błatnia – Brenna około 24,5 km. Brenna przywitała mnie resztkami śniegu, którego wraz ze wzrostem wysokości było coraz więcej… Podejście na Kotarz całkowicie zasypane… Na szlaku wydeptane tylko głębokie ślady chyba dwóch osób, w tym prawdopodobnie kolegi Andrzeja, który dzień wcześniej pokonywał tą trasę. Na hali pod Kotarzem śnieg sięga do połowy łydki. Czuję jakbym miał lodowy kompres na około kostek. O biegu praktycznie nie ma mowy, nogi trzeba podnosić bardzo wysoko (można powiedzieć, że poruszałem się skipami). Po minięciu hali miałem leśny odcinek, który bardzo fajnie mi się biegało latem, ale teraz biegnę bardzo wolno, co chwila przeplatając bieg z marszem. Dotarcie na szczyt Kotarza zajmuje mi równą godzinę. Dla porównania latem zajęło mi to 51 minut, a jest to siódmy kilometr trasy. Teraz miało już być z górki… Zaczyna się kilkukilometrowy zbieg. Warto było się wspinać żeby teraz pędzić na dół po zaśnieżonym szlaku. Śnieg przykrył kamienie i zbiegało się dużo łatwiej niż latem. Wszystko szło gładko do mniej więcej ósmego kilometra, na którym wpadam po kostki obiema nogami do zamarzniętej kałuży, F**K! No to teraz mam przesrane – myślę sobie, ale wbrew pozorom woda bardzo szybko wydostaje się na zewnątrz moich Salomonów i poza przemoczonymi skarpetkami nie jest tak tragicznie. Biegnie się doskonale aż do Przełęczy Karkoszczonka. Tu zaczyna się bardzo strome podejście na Klimczok. Kolejne 3 km pokonuję w ponad czterdzieści minut, nie ma mowy o biegu. Śniegu jest coraz więcej, a na szczycie Klimczoka temperatura chyba spadła poniżej zera i dodatkowo wieje wiatr. Pochłaniam batona i pędzę na Błatnią. To chyba mój ulubiony odcinek tej trasy. Na 17 km zaczynam czuć mięśnie czworogłowe. Zatrzymuję się na chwilę żeby je rozmasować i dzięki temu udaj mi się uniknąć skurczy. Po drodze mijam czterech biegaczy, a przed szczytem Bratniej spotykam kolejnych dwóch, z którymi biegnę kilka minut i zamieniam parę zdań. Zbieg do Brennej jest dosyć trudny, śniegu tym razem jest coraz mniej, za to coraz więcej jest kamieni. Postanawiam zwolnić żeby nie złapać jakiejś kontuzji… Jak się później okazało, tzn. wieczorem w domu zaczęła mnie boleć prawa kostka, a w zasadzie trochę poniżej. Mam nadzieję, że do przyszłego tygodnia się zagoi, bo za tydzień mam zamiar pobiegać po Tatrach.
Ogólnie trening uważam za bardzo udany. Pokonałem 24,5 km w czasie 3g:05m. Dodatkowo przetestowałem plecak z camellbagiem i buty w zimowych warunkach. Sprzęt nie zawiódł ;) A na zdjęciu szlak na Kotarz…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |