2010-10-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| [*] (czytano: 1530 razy)
Właśnie mijają 2 tygodnie od śmierci mojej mamy. Odeszła 4 października w wieku 62 lat. Nowotwór płuc został wykryty zbyt późno, a nasza wspólna walka trwała bardzo krótko, niecały miesiąc. Nie wypaliła w życiu nawet jednego papierosa, prowadziła się wzorowo. Jej odejście było nagłe i kompletnie niespodziewane dla najbliższych, nie sposób będzie tego ogarnąć i z tym się pogodzić jeszcze długo. Zostałem z wieloma niewypowiedzianymi słowami, z różnymi życiowymi planami których mama już nie będzie świadkiem. Został już tylko jej obraz w pamięci i w sercu. Nie będę się rozpisywał o mojej mamie, i tak prawie nikt czytający tego bloga jej nie znał. Napiszę tylko, że odeszła z godnością, spokojem i wielką siłą psychiczną, co nie zawsze jest spotykane przy tej chorobie. Swoją postawą i słowami dała mojemu ojcu i mi swego rodzaju drogowskaz, jak radzić sobie w tej nowej rzeczywistości, póki co pustej i nieposkładanej.
W jasnych chwilach próbuję patrzeć na obecną sytuację oczami Grechuty - „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”...bieganie w tym pomaga, choć dawno już nie było tak trudno wyjść z domu na trening. Jednak lepsze to niż inne środki, które może przynoszą chwilową ulgę, ale generalnie formy psychofizycznej nie dodają. Truchtam więc jakieś 30-40 km tygodniowo, żeby utrzymać jako taką dyspozycję. Aktualnie próbuję też jakoś wyleczyć prawe kolano, do którego przyplątał się uporczywy ból, obecny w okolicach łękotki i nasilający się zwłaszcza przy schodzeniu ze schodów. Już 24 października wciąż stojący pod znakiem zapytania maraton w Dębnie, który ma dla mnie ważny wymiar, jednak nie związany z kolejną życiówką. Na takie podejście będzie może czas w przyszłym roku…
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora inka (2010-10-26,19:49): [*]
|