2010-08-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Połówka Leszczyńska... przełom w startach...? (czytano: 1270 razy)
W minioną sobotę, z "samiućkiego" ranka wyruszyliśmy (ja z Jarkiem C. i Łukaszem K.) do Leszna, gdzie o 10:00 miała wystartować pierwsza edycja "Maratonu Leszno", impreza o tyle ciekawa, że w całości rozgrywana na, przyjaznych ciału, duktach leśnych... Zmagania biegaczy miały rozgrywać się na 10,5-kilometrowej pętli, a do wyboru, prócz "dystansu królewskiego" była także "połówka" oraz tzw. "ćwierćmaraton", czyli 10,5 km... Organizatorzy wyszli jednak na przeciw miłośnikom aktywności ruchowej i umożliwili start również amatorom "patyczków", które przeżywają ostatnimi czasy wielki "boooooom"... ;) "Nordikwolkerzy" mogli zmierzyć się na dwóch dystansach... 21,1 km oraz 10,5 km. Za to wszystko należą się ogromne brawa organizatorom, a frekwencja jest chyba najlepszą dla Nich nagrodą... wszystkie dystanse ukończyło łącznie 423 zawodników i zawodniczek, z czego aż 377 biegaczy, co jak na debiut jest wynikiem doskonałym, tym bardziej że impreza miała charakter "koleżeński".
Z naszej "trójcy"... tylko Jarek wyruszył na trasę maratońską, a był to jego bieg jubileuszowy na tym dystansie... "10-ty". Ja z Łukaszem od samego poczatku celowaliśmy w "połówkę" i do samego startu tak zostało, choć byli zawodnicy co w ostatniej chwili zmieniali planowany wcześniej dystans... niektórzy nawet o tym nie wiedząc, jak choćby Aga z Sobótki... W trakcie rozmowy pobiegowej przyznała, że jechała całą drogę z myslą przebiegnięcia "połówki", a na miejscu zobaczyła, że została zgłoszona do maratonu... Twardzielka! Nie złamała sie i pobiegła, tyle ile na zgłoszeniu widniało... ;)))
Od momentu przyjazdu do startu mieliśmy jeszcze ponad godzine, więc bez zbędnego "owijania w bawełnę", potwierdziliśmy swój start, odebraliśmy numery, chipy i pakiety startowe, a potem szatnia i "trza" było się trochę rozgrzać, choć w takich temperaturach, to pojęcie nabiera nieco komicznego znaczenia... ;))) Niemniej jednak "trza było" się trochę "powyginawać" i pobiegać... Jak juz było po wszystkim udalismy się na miejsce startu, na polankę, gdzie ostatnie minuty mijały na koncentracji i na ostatecznym konstruowaniu taktyki... ;) Czesto bowiem bywa tak, że ta, z którą przyjeżdżamy na zawody wydaje się nieodpowiednia i trzeba ją przemodelować... a to profil terenu, a to temperatura, innym jeszcze razem ogólne samopoczucie przed samym biegiem... Elastycznym "trza być" i już! ;)
Choćby na moim przykładzie... przed przyjazdem planowałem przetrzeć się przed docelowym półmaratonem w Katowicach, bo dawno połówki nie biegłem, ale gdzieś tam głęboko lezały mysli o próbie złamania "życiówki" na tym dystansie... Czytając jednak regulamin wiedziałem, że będzie to nie lada trudne zadanie, gdzyż w treści podane było, jakoby trasa miała być oznakowana co 5-ty kilometr... Ciężko zrobić dobry wynik, jeżeli nie można kontrolować czasu, więc nie przywiązywałem większej wagi do kwesti robienia rekordu, a celem było przetarcie i w miarę dobre pobiegnięcie (w ganicach 1:45)... Na miejscu myśli zaczęły sie jednak szamotać... było gorąco, więc trzeba było to dobrze rozegrać, bo nauczkę w Dobrodzieniu dostałem... Organizator zapewniał jednak, że trasa wiedzie przez las, więc cienia nie powinno zabraknąć... Mimo wszystko temperatura i tak wiele potrafi zmienić. Trzymałem się zatem swojego planu "A" (1:45), a w zanadrzu miałem także określone bardziej zadowalające mnie plany "B" (złamanie życiówki, czyli 1:41:38) oraz "C" (poniżej 1:40)... O tym napomniałem chłopakom w aucie, jeszcze w drodze do Leszna.
Dobre nowiny dotarły do mnie tuż przed samym startem (minuta, może dwie...), a mianowicie dowiedziałem się, że pętla jest oznakowana dokładnie co kilometr... Wtedy z głębin wypłynęły myśli, by spróbować osiągnąć plan "B" lub "C", a nie jedynie zadowolić się minimum... ;) Można było bowiem kontrolować swój czas co kilometr... lepszej nowiny nie mogłem otrzymać, a dzięki temu zapomniałem nawet, że jest gorąco... ;) Spokojnie jednak... szaleć nie zamierzałem. Jarek "Maratończyk" wyszedł do mnie z pomocną dłonią i powiedział, że jakiś czas mogę biec z nim lub za nim, bo bedzie chciał biec w granicach 4:40... Pomyślałem, że fajnie... choć dla niego to nie było właściwe tempo, o czym mu napomniałem, bo przynajmniej o 10 sek. na km za szybko, ale skoro chciał... ;))) O Łukaszu mogłem zapomnieć, bo ten "chart" biega za szybko jak dla mnie (w granicach 4min/km). Dla mnie podstawą był w miare spokojny pierwszy kilometr i podobny drugi, a potem sie zobaczy...
Wystartowaliśmy! Początki jak zwykle bywają trudne, gdy startuje się w środku stawki i z tym całym tłumem... Dopiero gdzieś po kilkuset metrach zaczyna powoli sie przecierać, a do tego momentu, by mieć nieco luzu biegłem po chwastach i pokrzywach... miałem pewność, że tam mało kto będzie mi zawadzał ;))) Pierwszy kilometr 4:37... A Jarek kilkanaście metrów przede mną... ;) Kuźwa! Zajedzie się... pomyślałem. ;))) To ja obawiałem się, ze o tych kilka sekund przeholowałem start, a ten... jedzie na maksa... ;) Drugi kilometr odrobine wolniej 4:41, ale to mnie właśnie interesowało... taktyka bowiem zakładała pierwszą pętlę bez szaleństw i przy stabilnym tempie, a owo mnie cieszyło, bo to oznaczało na mecie czas poniżej 1:39! Przeleciałem zatem pierwsze 10,5 km tak jak zakładałem, a przy utrzymaniu tempa, przy czasie na półmetku, na mecie mogłem osiągnąć 1:38... Super!
Równiutko od trzeciego kilometra miałem towarzysza... Łukasza z Jarocina, który debiutował na zawodach biegowych, choć sport i długotrwały wysiłek nie jest mu do końca obcy... Mimo wszystko, jak na debiut i to od razu na "połówce"... hm. brawa się należą. "Jak spaść to z wysokiego konia..." ;))) Ostrzegałem na początku, że jak na początkującego to tempo 4:35 może być za szybkie, ale postanowił zaryzykować i biec ze mną. A zresztą... warunki do biegania ma świetne... ;) Fajnie było pogadać, dzięki czemu człowiek nie koncentruje się na wysiłku i dystansie, a ponadto podczas rozmowy włączył się "tempometr", bo każdy kilometr pokonywaliśmy niemal identycznie (w granicach 4:35-4:38). Jeszcze przed końcem pierwszej pętli przedstawiłem mu swój plan na drugą pętlę, aby mógł się ustosunkować... Chciałem bowiem zacząć stopniowo przyspieszać, by czas dugiej pętli był nieco lepszy od pierwszej. Wysłuchał i stwierdził, że będzie kontunuował ze mną, na ile będzie mógł, a jak stwierdzi, że za szybko to wówczas odpuści... To chyba najbardziej rozsądny układ... Liczyłem jednak że dobiegniemy razem do mety, ale po 13 kilometrach stwierdził, że odpuszcza i biegnie spokojnie do mety... Szkoda... nasze drogi rozstały się przy tej samej tabliczce (3 km), co zeszły na pierwszej pętli... Na tym samym kilometrze wreszcie złapałem szalejącego Jarka, który już zdawał sobie sprawę, że chyba przesadził w perspektywie czekających go jeszcze 29 kilometrów... ;))) Pożyczylismy sobie powodzenia i wystrzeliłem podekscytowany łamać życiówkę, choć tą miałem już zapewnioną, a wystarczyło tylko utrzymać tempo. Plan to plan... miała byc druga pętla szybsza i już! ;) Od 13 km zacząłem konsekwentnie przyspieszać, a w główce kalkulator na bieżąco przeliczał czas jaki prawdopodobnie będę miał na mecie... ;) Powoli zacząłem zbliżać się do 1:37, potem 1:36, a na ostatnim kilometrze pomyślałem, że może uda się złamać 1:36... Ciężko będzie, bo na tym odcinku było sporo prześwitów, a wystarczył kilku, czy kilkunastosekundowy bieg w słońcu a nogi już sie przegrzewały... Końcówka... finisz sprinterski i... jest! 1:36:07 (brutto), a jeszcze większa radość po obserwacji swojego stoperka... netto: 1:35:59! Złamane "1:36" pomimo tego, że wcisnąłem guziczek dopiero dwa kroki za metą... ;)))
Wreszcie! Przełom! Człowiek nabrał świeżości o dodatkowej motywacji do biegania... Cieszyłem się jak dziecko, z biegu, wyniku, medalu (ładniutki)... ze wszystkiego ;) Poczekałem na mecie aż przebiegnie Jarek i rozpocznie trzecią pętlę, a także rozglądałem się za Łukaszem, z którym przebiegłem wspólnie ponad 10 km... Nie ma i nie ma... Kurna... czyżby tak się zagotował? Do 13-ego km mieliśmy czas na grubo poniżej 1:38 i wystarczyło spokojnie dociągnąć... co się stało??? Jest! Wbiega! 1:42:31... a to wszystko przez skurcze jakie go pod koniec zaczęły łapać. Nie ma co narzekać... na debiut wynik "bdb", a ponadto teraz ma jakis punkt odniesienia na przyszłość.
Po biegu, wraz z Łukaszem (z którym przyjechałem) postanowilismy poczekać na Jarka, aż będzie rozpoczynał swoją ostatnią pętlę, by go napoić i podopingować... Dość długo się nie pojawiał, ale to był wynik tego szarżowania na pierwszej pętli, co musiało się jakoś odbić... Tempo mu nieco spadło, ale biegł... Przebiegliśmy z nim jeden kilometr, by trochę "dać mu kopa" na ostatnie 10 km a potem truchtem do auta i pod prysznic... Nie było łatwo! ;) Najsłabszy punkt imprezy... zaplecze sanitarne... Jeszcze ten bajzel jakos można było przełknąć, ale gorzej było pod przysznicem... taniec między kroplami lodowatej wody... ;) Brrrrrr! Z drugiej jednak strony zaprocentowało to rześkością na dalszą część dnia... ;)))
Wykąpani i przebrani udaliśmy się z powrotem na polankę, gdzie miała zakończyć się impreza... Zanim jednak to nastapiło zdąrzyliśmy posilić się i poleżeć na trawce w oczekiwaniu na finiszujących maratończyków... Z Leszna wyruszyliśmy dopiero po 17 spędzając tam cały prawie dzień... ale jaki dzień!!! ;)
Naprawdę wielkie wyrazy uznania dla organizatorów... Impreza świetna, a trasa wręcz "rewelka"... Owszem drobne potknięcia zawsze będą, tym bardziej u debiutantów, ale jak to się rzecze... "błędów nie robi ten co nic nie robi"... choc z drugiej strony... ten co nic nie robi popełnia najwiekszy błąd, jakim jest "nic nie robienie" ;))) Nie ma to tamto... będę robił wszystko by móc wrócić tam za rok. Dzięki Leszno i do zobaczenia!
P.S. Na fotkach... bohaterowie zmagań w Lesznie ;)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora tdrapella (2010-08-26,00:01): Gratki! Jest moc. Ciekaw besten kiedy mi sie wreszcie uda przebiec druca polowe polowki szybciej niz pierwsza by miec radosc na mecie nawet przy wyko czeniu... Zawsze przeginam na starcie. Moze w sobote bedzie inaczej miriano (2010-08-26,00:33): A teraz to ja muszę Cię gonić ....Gratulacje... Marysieńka (2010-08-26,06:59): Kurczę....."zwolnij" nieco..daj mi szansę wspólnego(kiedyś tam)biegu...za bardzo przyspieszyłeś...a tak całkiem serio....WIELKIE GRATKI:))) mamusiajakubaijasia (2010-08-26,08:13): Super!! A ja wiem, dlaczego Ci tak dobrze poszło (pomijając tendencyjnie kwestię wytrenowania) :)) szlaku13 (2010-08-26,08:17): Dzięki wszystkim serdeczne! ;) szlaku13 (2010-08-26,08:31): Tomku... nie lubię biegać jakichkolwiek pętli, bo sama myśl że wiem co jest przede mną mnie męczy... uwielbiam trasy niepowtarzalne, których każdy metr jest niespodzianką. Niestety trudno wytyczyć trasy tak długich biegów, więc pętle są bardzo często spotykane na zawodach...
Skoro już muszę biegać pętle to mam zawsze cel, by każdą pokonywać szybciej od poprzedniej... Do tego pomaga mi trening, który często stosuję, a mianowicie BNP (bieg z narastającą prędkością)... Im dłużej tym co raz szybciej... A na finiszu standardowo sprint... ;) szlaku13 (2010-08-26,08:33): Mirku... staram się jak mogę, ale póki co na "dyszkę" jeszcze mi uciekniesz... ;) szlaku13 (2010-08-26,08:37): Maryśka... nie rozbawiaj ludzi... Ty jesteś jak drzemiący wulkan... teraz mniej aktywna - odnośnie biegania rzecz jasna ;)) potem nagle eksplodujesz, że o wspólnym bieganiu to ja będę mógł zapomnieć... ;) A właśnie Złoteńka... kiedy pobiegamy? ;) szlaku13 (2010-08-26,08:43): Oj tak Wiesiu... niby biegamy wyłącznie dla siebie i przyjemnością jest bieganie samo w sobie, ale z czasem "apetyt rośnie w miarę biegania"... i jeśli przez dłuższy czas nie ma wyników łatwo o wypalenie, znudzenie... Ze mną jeszcze tak źle nie było, ale każdy dobry rezultat daje mocnego kopa na długie tygodnie, a nawet miesiące... ;))) Marysieńka (2010-08-26,08:50): Kiedy pobiegamy???? ...chyba nie wcześniej jak w 2011 roku...no mam taką nadzieję:))) szlaku13 (2010-08-26,08:57): Niczego się Tomku nie bój... jeszcze jestem za słaby aby wygrywać, więc w Katowicach nic wielkiego się nie wydarzy... Zamierzam ponadto wystartować w I Półmaratonie w Opolu, ale tam też "strasznych" prędkości nie przewiduję... ;))) szlaku13 (2010-08-26,08:59): Gabrysiu... może zdradzisz sekret, bo ja sam nie wiem dlaczego... ;))) szlaku13 (2010-08-26,09:02): No to do 2011 Marysiu... ;) Akurat trzeba będzie powoli myśleć o minimach olimpijskich na Londyn 2012, więc taki "zajączek" mi się przyda na trasie... ;))) kudlaty_71 (2010-08-26,09:42): ...hmmm...Arturro...widzę, że obudził się w Tobie ukryty tygrys...i tak trzymaj... szlaku13 (2010-08-26,10:07): Tygrys to przy mnie łagodny kociak... ;))) szlaku13 (2010-08-26,19:27): Truskaweczko... czy masz jakieś problemy z czytaniem + rozumieniem tego co przeczytasz...? ;))) Nie jestem tygryskiem...!!! Wolę być Miśkiem... ;))) szlaku13 (2010-08-26,20:08): Przepraszam... Ostatnio żyję w nieco większym napięciu i nie wiem gdzie zapodział się mój szacunek do "seniorów"... ;)))
Mogłem się domyślić, że w "tym wieku" łatwo o różne schorzenia, demencje itp... Mam nadzieję, że mi tego nie będziesz miała za złe... o ile zapamiętasz... ;)))
|