|
| Przeczytano: 712/1069831 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Marathon Eindhoven - moja relacja w 2h 25min i 50s! | Autor: Jakub Szymankiewicz | Data : 2016-10-14 | Po długim, trudnym i cholernie niewygodnym okresie, planowałem wrócić do swojego koronnego dystansu. W zasadzie zostałem już spisany na straty, odłożony przez wielu na półkę z rzeczami nieużytecznymi. Kolejne kontuzje po operacji kolana i ciągły pech, prześladowały mnie na każdym kroku. W zasadzie co podnosiłem się z kolan, to po chwili znów leżałem na ziemi. Mogłem się poddać, ale nie należę do tych, co łatwo kapitulują. Potrzebowałem chwili analizy, przemyśleń, w jaki sposób wrócić silniejszy i przede wszystkim zdrowy.
Nie jest łatwo wracać do poprzedniej, straconej formy fizycznej. To długi i żmudny proces. Pierwsza część roku była dla mnie sprawdzianem i próbą. Kombinowałem z treningami wyszukując optymalnych jednostek. Wchodziłem krok po kroku na wyższe obroty. W końcu zrozumiałem, że jeszcze w tym roku, na jesień przebiegnę 42.195 km.
Z doświadczenia wiem, że idealnym okresem na robienie życiówek przypada w ostatni weekend września i początek października. Na początku maja zaklepałem sobie udział w Eindhoven. Co ważne, już z miejsca zostałem potraktowany przez holenderskich organizatorów poważnie, za co mogę im serdecznie podziękować. Darmowy udział w tak wielkiej, prestiżowej imprezie na starym kontynencie napawały mnie dumą, jak również świadomością, że będę się musiał postarać odwdzięczyć super wynikiem.
Pod koniec czerwca mogłem z zadowoleniem przyglądać się w nowy plan przygotowań, który starałem się rozpisać idealnie pod siebie uwzględniając wszystkie problemy, które mnie spotkały. Jako amator, posiadam wielką wiedzę, którą nabyłem podczas minionych startów i przygotowań. Zawsze szukam rozwiązań, nowych bodźców. Jestem sobie trenerem, lekarzem, dietetykiem i sponsorem. To, że nikt mi nigdy nie pomógł nie oznacza, że nie podołam kolejnym wyzwaniom. Potrzebna jest jedynie silna wola i mocny charakter. W końcu nieznany chłopak z małego miasta zawsze będzie miał pod górkę.
13-tygodniowy plan. Dzień po dniu wypełniony zadaniami. Oderwanie się od rozrywki, od znajomych. Dbanie o sen, o prawidłowe odżywianie, o odpowiednią regenerację, o każdy szczegół mający przybliżyć mnie do upragnionego rezultatu końcowego. W skrócie wyglądało to tak:
- 11 lipca, początek przygotowań,
- 13 tygodni,
- 90 dni,
- 8 dni wolnych od treningów,
- 18 treningów jakościowych,
- 7 długich, niedzielnych wybiegań,
- 9 października, zakończenie cyklu.
Przez cały okres wybiegałem ponad 1200 km, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. Nie spodziewałem się, że wyjdzie aż tak dużo. Wiele z tej liczby stanowiły dwa luźne biegi w jednym dniu, rano i wieczorem. To one znacząco nabiły mi ten kilometraż. Każdy kolejny prostokącik odhaczany na planie pozwalał mi wierzyć w powodzenie tej misji. Nie przedłużając, przejdę już od opisu biegu.
***
Do Eindhoven jest bardzo szybkie i tanie połączenie lotnicze, m.in. z Poznania, z którego ruszyłem w piątek 7 października. Po około 70 minutach już przemieszczałem się po płycie holenderskiego lotniska. Biuro zawodów było otwarte od godziny 11, dlatego załatwiłem wszystkie formalności od razu. Szybkie i sprawne odebranie pakietu, następnie energetyczny posiłek i meldunek w hotelu. Pod wieczór przejechałem się jeszcze rowerem do centrum, na stadion PSV. W końcu nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Od poniedziałku byłem na restrykcyjnej, własnej, sprawdzonej diecie niskowęglowodanowej, w zasadzie białkowej, która kończyła się w czwartek rano. Carboloading to piękna sprawa. Kiedy przez trzy dni spożywasz jedynie mięso, ryby, jogurty, jaja i wzbogacasz to wszystko orzechami, dodatkowo się suplementując, po kilku dniach kasze, ryże, makarony, owoce, miody czy dżemy smakują nietuzinkowo. Kluczowe jest nawadnianie organizmu. No, ale to już sprawa wielowątkowa, której nie będę tłumaczył.
W sobotę poszedłem na krótki trening, w którym dołożyłem jeden – w miarę – szybszy kilometr po 3:19. Całość trwała 24 minuty, ponad 6 kilometrów. Od rana sprawdzałem wiadomości odnośnie wieczornego spotkania Polska – Dania. Dzień wcześniej oglądałem mecz Holandii z Białorusią. Spotkanie naszej reprezentacji było transmitowane na żywo w holenderskiej TV. Byłem na bieżąco. Jakbym miał podsumować sobotę, to w zasadzie był to odpoczynek, leżąc w łóżku. Byłem co prawda na chwilę w Den Bosch, pięknej miejscowości, ale oszczędzałem nogi. Tam zjadłem też świetne risotto z grzybami. I tyle.
W niedziele obudziłem się bardzo pewny siebie. Czułem się ponadnormatywnie gotowy. Mentalnie i fizycznie. Zjadłem małe śniadanie, czyli dwie bułki z miodem, pół dojrzałego, dużego banana oraz pół batona od Ani Lewandowskiej. Wypiłem również herbatę, witaminy i nawadniałem się dodatkowo wodą. Już bez przesady. Sprawdzając mocz, byłem odpowiednio nawodniony.
Widząc stadion, przygotowaną strefę startu maratonu, jeszcze bardziej uświadomiłem sobie, że dzisiaj będzie ten dzień gdzie nabiegam to planowane 2h 25′. Tego mi brakowało, wielkiej imprezy. Wtedy nawet nie trzeba się specjalnie motywować. Sam widok nakręca cie do walki o swój cel. Bardzo mocna czołówka, a wśród niej Jakub Szymankiewicz. Tak, to już moje miejsce, ponieważ bardzo ciężko i solidnie na to pracowałem, nie poddając się i realizując w tej nierównej walce, na jaką zdecydowałem się toczyć.
O 9:28 rozpocząłem rozgrzewkę od dziesięciominutowego biegu. Dalej wykonałem rozciąganie dynamiczno-statyczne. Mam już wypracowany model przed startem. Skoro wszystko pasuję, to po co to zmieniać. Wyrobienie sobie wielu automatyzmów ułatwia sprawniejsze przygotowanie przed początkiem zawodów. Całość trwała z 15-17 minut. Dorzuciłem jeszcze jedną, mozolniejszą przebieżkę przed startem.
Równiutko, o godzinie 10 wystartowaliśmy. Nie było zbędnego, głośnego liczenia od dziesięciu w dół. Cyferki upływały gdzieś na telebimie. W odległości 100 metrów, stało przed nami dwóch Panów, jeden z pistoletem, drugi dający mu znać.
Pierwsze kilometry to formowanie się grup. Koło 3 km ustawiła się 4-osobowa brygada Belgów do której dołączyłem. To była mądra, właściwa decyzja. Biegliśmy równiutko wspomagani przed Pacemakera. Planowałem przebiec połówkę szybciej od drugiej, dając sobie zapas i analizując co wydarzy się na drugiej. Puls szybko wskoczył na właściwe wartości, nie za wysokie. Typowe dla mnie, przy tym tempie w okolicach 3:22-26 min/km.
5 kilometr w 17:05. Następne ciut wolniej. Punkt 10 kilometra mijałem z czasem 34:15. Na terenie High Tech Camp, dogoniliśmy jednego z faworytów i przy okazji mała niespodzianka dla oglądających transmisję live, którzy mogli mnie przez dłuższą chwilę zobaczyć.
Kolejne kilometry mijały jak od linijki. Byłem bardzo skoncentrowany. Wzrok wbity przed siebie, do tego stopnia, że zapamiętałem jakie kto ma skarpetki, jakiej firmy, jakie ma obuwie. No nudy ( :) ). Kolejna piątka za nami. 15 km w 51:13. Trasa bardzo równa. Często biegliśmy ścieżkami rowerowymi, których jest tam bez liku. Ale teraz uwaga, coś się ciekawego wydarzyło!
Na 19 kilometrze zauważyłem na trasie przede mną pewien papierek, błyszczący. To było 20 €! Biłem się z myślami co zrobić. Trwało to ułamki sekund. Miałem kieszonkę w spodenkach. To raptem chwila. Nikt się nie schylił, a ja uśmiechnąłem się spoglądając na Panów jadących obok mnie na motorze i Pani kibicującej pokazując palcem na banknot. Już pal licho, biegnę dalej. Przynajmniej coś się wydarzyło :)
Trzymaliśmy się bardzo blisko siebie w pięcioosobowej grupce. Kolejne 5 kilometrów minęło w okamgnieniu. 20 km w 1:08:13. Połówka w 1:12:01. Już zacząłem dochodzić do wniosku, że powrót będzie wspaniały i cel osiągnięty. W końcu zostało do pokonania tyle samo, już – zapewne – w nieco gorszym czasie. Po przekroczeniu 22 km z trasy zszedł nasz Zajączek. Podziękowałem mu za wykonaną pracę.
Grupka zaczęła się dzielić, ja pobiegłem już swoim tempem. Kristof i Gerd walczyli ze sobą z przodu. No i był jeszcze zawodnik z niebieskiej koszulce, który zaczął tracić siły (prawdopodobnie zszedł z trasy). Utrzymywałem dobre tempo do 25-26 km. Na 23 km zaczęło wiać w twarz. 25 km w 1:25:29. Lekko jeszcze zwolniłem, o 1-2 sekundy na kilometr. Cały czas jednak do przodu. Przydał się doping kibiców, szczególnie tych najmłodszym. Od momentu zostania wujkiem, swojego Chrześniaka, też inaczej zaczynam patrzeć na świat. To są pociechy. Bardzo miło usłyszeć swoje imię w obcym kraju. Tak serdecznie nie czułem się nigdzie jak w Eindhoven.
„Jeszcze tylko całe pierdo*** 12 km”. Tak przywitałem punkt 30 km (1:42:55). Trzymałem rytm, ale znów biegłem jakby o 2 sekundy wolniej na km. Sprawdzałem puls. Utrzymuje się między 155-159. No kurde, zastanawiałem się o co tutaj biega? Dalej przebiegaliśmy w malowniczym otoczeniu, obok parku. Biegliśmy w stronę lotniska. 35 km w 2:00:43. Zacząłem się niepokoić.
Mniej więcej na 36 km, wymusiłem większą pracę rąk. Niech nadają tempo. Nogi nie były zmęczone. Nie było kryzysu. Nie ma problemów z zakwaszeniem. Zadziałało. Zacząłem przyspieszać o te 2-3 sekundy na kilometr. Punkt 38 km na trasie to nadzieja, bo wbiegaliśmy do centrum. Są już znaki rozpoznawalne. Szukam tego cholernego (już) stadionu. Od niego zostało już raptem 2 km z haczykiem. Przyspieszam, ale tak stopniowo. 40 km w 2:18:17.
Ostatnie 2.195 km przez wąskie uliczki. Tysiące ludzi. Słyszę z boku Polaków („dajesz Polska!”). No i te ostatnie piękne, chwile na trasie. Ludzie z jednej i drugiej strony. Mnóstwo kibiców, dzieciaków. Kilka razy przybijałem piątki, ale cały czas głowa skoncentrowana na trasie. Widzę już flagę z napisem 250 metrów. Kawałek dalej widzę zegar. Jest meta. Nie muszę zbytnio przyspieszać bo mam dużą przewagę. Ostatnia prosta i…crossed the line!
Na koniec chciałbym napisać o tym jak zareagowałem za linią końcową. Wydarłem się, niejako zrzucając z siebie cały tej parszywy rozdział 18 miesięcy. A jaki był ostateczny wynik? 2:25:50.
Doszedłem do tego ciężką pracą, niczym innym. Nie poddawajcie się. To jest moment, gdzie sam widzę, jak dużą mam w sobie rezerwę. Wiem co muszę dodać do planu przygotowań, żebym stał się szybszy. Jako amator, który łączy życie codzienne, zawodowe z tym sportowym, dopisałem sobie kolejną wielką chwilę chwały. Taką własną, prywatną.
Chyba, wszystko jest widoczne i jasne? Wykresy są najlepszym odzwierciedleniem tego biegu. Klawo. Na maksa!
Późnym wieczorem przejechałem się jeszcze rowerem do Centrum na żarcie, kolejne i skoczyłem do supermarketu po boxlunch owoców i jogurt z witaminami. Dołożyłem z dobre 10 km. Nagrywałem większość GoPro. Pamiątka na lata ;)
Czeka mnie jeszcze jeden mocny bieg w ostatni weekend października. Dycha rzecz jasna. No i pewnie na zakończenie kolejna dycha 11 listopada. Później już dwa miesiące odpoczynku. Należy się!
Relacja pochodzi z Bloga Jakuba Szymankiewicza - kuba.blog.onet.pl/go-for-it |
| | Autor: damianek87, 2016-10-14, 13:27 napisał/-a: Gratuluje życiówki . 2 25 to nagroda za ciężką pracę na treningach . | | | Autor: henry, 2016-10-14, 19:20 napisał/-a: Można pogratulować , ale czemu nie Poznań , tam byłeś 16 a w Poznaniu mogłeś być 3 . W Poznaniu było by podium i kilka tys. złotych. | | | Autor: Bryniok, 2016-10-14, 19:32 napisał/-a: Nie każdy biega dla pieniędzy ;) ...
... ale 3 miejsce i "wieczna" chwała, to już całkiem inna sprawa. | | | Autor: kryz, 2016-10-14, 20:58 napisał/-a: Gratulacje.
Nie wiem czy pamiętasz ale spotkaliśmy się na Maratonie w Ravennie w 2014.r. gdzie jak pamiętam stałeś na pudle.
Fajnie się wtedy rozmawiało w grupie Polaków startujących na tym maratonie.
Serdecznie gratuluję złamanie 2.30. Wtedy nie wyszło. Wspominałeś też start w Holandii, wtedy też nie poszło najlepiej. Ale jak widać jest sukces.
Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam i gratuluję. | | | Autor: zyga11, 2016-10-14, 21:40 napisał/-a: Gratulacje i ode mnie , wtedy w Ravennie byłeś drugi wyprzedzając Grzesia Czyża a razem tworząc polski dzień w tym włoskim mieście , wliczając jeszcze 3 miejsce Asi Olchawy
Brawa jeszcze raz
i może do zobaczenia gdzieś we włoszech jak łamiesz 2.20 :)) | | | Autor: kryz, 2016-10-14, 21:46 napisał/-a: No właśnie staliśmy Zyga w tej grupie i rozmawialiśmy.
Było też lilka osób tam pracujących. Miłe wspomnienia. Piękny i bardzo szybki maraton. | |
|
| |
|