Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 321/1230345 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Bitwa o Uniejów wygrana po raz drugi - relacja
Autor: spieszsiepowoli.pl
Data : 2016-07-01



Chociaż po ostatnim biegu Extremalnym w Uniejowie i problemach z poruszaniem się poprzez kolejne 2 dni mówiłem sobie, że nie będę tu już startował. Gdy w Grudniu otrzymałem zaproszenie na kolejną edycję, bez wahania się zapisałem :).

Relację z poprzedniej edycji możecie przeczytać TUTAJ.

Relacja pochodzi ze strony spieszsiepowoli.pl

W ostatnim okresie mniej trenuję specjalistycznie, raczej więcej biegam spokojnych rozbiegań, czyli kondycyjnie byłem podobnie jak na poprzedniej edycji tuż po roztrenowaniu. Dzień wcześniej z racji natłoku obowiązków i podróży, nie miałem możliwości zjeść solidnego posiłku, co wewnętrznie trochę mnie martwiło, że w trakcie silnego wysiłku, może zabraknąć energii do walki o jak najlepszą pozycję. Jednak rano zjadłem już solidne śniadanie, dużo się nawadniałem (szykował się upał) i wybrałem się do Uniejowa po obrone tytułu zwycięzcy.

Mając doświadczenie z poprzedniej edycji, założyłem już długie getry na nogi oraz skorzystałem z srebrnej taśmy z pakietu, dzięki czemu miałem pewność, że owe getry nie będą ściągały się w trakcie pokonywania przeszkód. Trochę się wahałem co do długich spodni, gdyż temperatura ponad 30 *C mogła trochę być w nich odczuwalna, ale była to dobra decyzja, ponieważ 60% trasy praktycznie biegło w wodzie, gdzie nie odczuwało się, aż tak tego upału.

Przed biegiem spotkałem głównego rywala – Krzysztofa Bałatkę, który rok temu był tu drugi i wiedziałem, że będzie chciał w tym roku zająć wyższą lokatę, wymieniliśmy kilka wskazówek na ten bieg i życzyliśmy sobie powodzenia na trasie.


Ostatnie skupienie przed startem


Przypominając sobie rozgrzewkę z przed roku, tego dnia również praktycznie ograniczyłem ją do 2 minut truchtu i skupiłem się na dogrzaniu wszystkich stawów, bo to one dostaną najwięcej w kość na tej trasie. Również nie chciałem zbędnie się męczyć, ponieważ upał wystarczająco mnie rozgrzewał i wiedziałem, że nie będzie za dużo szybkiego biegania.

Po wystrzale z armaty ruszyliśmy na trasę, pierwsze kilkadziesiąt metrów biegło plażą i tu byłem na jakieś 6-9 pozycji. Myślałem, że spokojnie nadrobię to po wbiegnięciu do Warty, niestety, tym razem trasa biegła środkiem rzeki i tu już podnoszenie wysoko kolan nic nie dawało. Czułem, że pomimo dużego nakładu sił nie przesuwam się szybciej niż inni.


Początek biegu – ja jeszcze z tyłu (niebieska koszulka około 8 miejsca)


Krzysiek Bałatka szybko osiągnął prowadzenie, ja nie mogłem nikogo wyprzedzić i wychodząc z wody na drugim brzegu, byłem około 7 pozycji. Na 50 metrowym kawałku brzegu w biegu odrobiłem kilka pozycji, ale w wodzie ponownie traciłem dużo sił, aby to utrzymać. Krzysiek pierwszy wyszedł z wody i już biegł w stronę parku. Trasa biegłą w odwrotną stronę niż rok temu. Zaczynaliśmy od parku, następnie las i potem biegliśmy w stronę Lawendowych term i bagien przy Warcie. W parku oczywiście trasa biegła rzeczką, ale organizatorzy tym razem się wycwanili i poprowadzili ją nie tyle co korytem rzeki, a samym jej środkiem. Przed samym wbiegnięciem do rzeki wyprzedziłem zawodnika z WAT Warszawa i do wody wskoczyłem na drugiej pozycji. Krzysiek był jakieś 10 metrów przede mną.

Nie myliłem się i tym razem Krzysiek również bardzo sprawnie radził sobie z pokonywaniem bagien i powoli zaczął mi się oddalać. Dobrze, że wspinaczka na mostek była na początku biegu, udało mi się ją pokonać dość sprawnie, ale nadal traciłem dystans do Krzyśka. Po pokonaniu rzeczki wybiegliśmy w stronę lasu, tam już nawet nie widziałem pierwszego zawodnika, po prostu zacząłem dyktować swoje szybkie tempo na pokonywanie naturalnych przeszkód. Lubię bardzo takie tereny, w których się biega i pokonuje przeszkody. Czułem, że odrabiam dystans do lidera. Bardzo często musiałem nadrabiać kilka metrów, ponieważ odbiegałem od taśm i traciłem orientację, ale szybko wracałem na trasę. Po kilku minutach biegu w lesie dobiegłem do mostku, gdzie stał wolontariusz i kazał pokonać go rurze melioracyjnej. Wielkim moim zdziwieniem był fakt, że w środku co chwilę wpadałem na pajęczyny, tak jak by nikt przede mną jej nie pokonywał.

Po wyjściu z tunelu, zapytałem się wolontariusza, ile mam straty do pierwszego, a ten z zdziwieniem odpowiedział, że nic, że to ja prowadzę. Na 100 % biegłem trasą, więc to Krzysztof musiał albo ominąć tunel, albo zgubić się w lesie. Chwilę później dobiegłem do rozdwojenia trasy i pomimo, że krzyczałem do wolontariusza o trasę, ten odpowiedział, abym pobiegł tam gdzie są taśmy, ale taśmy wisiały przy każdym wejściu na ścieżkę… Wybrałem tę najbardziej po prawo i zacząłem nią biec, ale po około 200 metrach musiałem zawrócić, ponieważ nie było widać dalszych taśm. Wcześniej zdążyła się taka sytuacja w pokrzywach, ale dalej te taśmy się pojawiały, tutaj nie było nic widać z oznaczeń trasy, straciłem około 2 minut na powrót i ponowne dotarcie do wolontariusza. Tu na krzyżówce dobiegli do mnie zagubiony Krzysiek, Marcel oraz nieznany mi zawodnik. Razem udało nam się trafić na dobrą ścieżkę. Od tego miejsca ściganie rozpoczęło się na nowo, na płaskich odcinkach prowadziłem grupę, na trudniejszych Krzysiek wychodził na prowadzenie.

Pomimo, że potknięcia i przewracanie się było czymś normalnym, to w przy pewnej wywrotce upadając natrafiłem na wystający złamany fragment konaru, który natrafił mi na górną część uda, całe szczęście, że była to zewnętrzna część uda, ponieważ kilka centymetrów na prawo i moja walka mogła się w tym miejscu zakończyć. Przy czołganiu się pod jednym z mostków, odczepił mi się numer startowy, ale Krzysztof go mi podał, włożyłem go sobie za opaskę na ręku i kontynuowałem bieg. Mieliśmy zdublowane chipy do pomiaru czasu, jeden w numerze startowym, drugi na rękę w formie, opaski ale wolałem nie zostawiać miłej pamiątki z numerem 1.

Następnie na sporej łące przyspieszyłem i powoli zacząłem się oddalać, ale Krzysiek na przeszkodach się szybko do mnie zbliżał. Tak dobiegliśmy do Kaszelu Rycerskiego i wybiegliśmy w okolice Term Uniejów.

Tu spotkałem mojego nauczyciela z Liceum Artura Strońskiego, który oznajmił, że pokonaliśmy połowę trasy oraz dodał po chwili, że to była to ta łatwiejsza połowa… Niestety nie mylił się.

W tym miejscu lekko zostały podcięte mi skrzydła, ale napieraliśmy dalej. Grupa była blisko siebie, Krzysiek siedział mi na plecach, pokonaliśmy kontener z ociepleniami na rury w którym trudno było utrzymać równowagę. Wcześniej jeszcze ponownie się czołgaliśmy w rurze pod mostem, w tej akurat była woda (ehh ten widok żab skaczących przed twarzą …) przebiegliśmy pod wiaduktem i wkroczyliśmy na trudniejsza część trasy. Tam również czekał na nas Artur Stroński, dopingujący i wspierający mnie bardzo żywiołowo.

Gdy wbiegłem na wał przy rzece Warcie, zobaczyłem, że czeka nas około 500 metrowy trudny odcinek polegający na wbieganiu i zbieganiu z wałów. Nie zastanawiałem się i bardzo ostro ruszyłem do przodu. Pan Artur biegł górą i dawał informacje, że szybko zyskuję przewagę nad Krzyśkiem, cały czas bardzo mocno, pomimo braku sił, wbiegałem i zbiegałem z tego wału. Przełomowym momentem była informacje, że Krzysiek zaczyna podchodzić pod wzniesienia, wtedy dostałem jeszcze większej motywacji. Następnie były transzeje, czołganie się, wchodzenie na wielkie belki z siana, oraz zasieki z drutu kolczastego. Miałem dużą przewagę około 70 metrów, lecz wiedziałem, że Krzysztof bardzo szybko może to odrobić.

Gdy wbiegłem w wielkie bagna przy Lawendowych Termach, mieliśmy szczęście, że było mniej mokro i błotniście niż rok temu, wtedy był to najgorszy odcinek trasy, teraz dało się go pokonać w miarę sprawnie, niestety tam również się niefortunnie przewróciłem i upadając rękoma w błoto, rozciąłem sobie nos o trzcinę. Pan Artur ciągle dawał informacje, jak daleko jest drugi zawodnik, że się zbliża oraz, żebym przyspieszył i biegł tylko gdzie się da. Niestety tam gdzie biec się dało, nie zawsze była siła do biegu. Ostatni fragment rowem, w większości pokonywałem bardzo szybkim marszem. Po nawrotce dostrzegłem Krzyśka, który był jakieś 20 metrów za mną. Od tej chwili przyspieszyłem ile się da, często krzycząc do samego siebie, aby wyzwolić z siebie jeszcze jakieś pokłady energii.

Przedzieranie się przez bagna, porośnięte liliami oraz innymi roślinami wodnymi, które się oplątywały wokół nóg, wysycało ze mnie resztki energii. Dodatkowo trasa często biegła środkiem rozległych bagien i niestety, trzeba było kierować się na sam środek, aby pokonać trasę zgodnie z regulaminem między wyznaczanymi pachołkami. W pewnym momencie Pan Artur przestał mówić o dystansie nad drugim zawodnikiem i zrobił się wyjątkowo spokojny, co również mnie uspokoiło. Mając już w głowie tylko jedną myśl, żeby dowieść to do końca. Zamek, który mniej więcej dawał orientację dystansu do mety zbliżał się coraz bardziej z każdym wolnym i ciężkim krokiem w błocie. Miałem pocięte ręce, podarte getry, z nosa lekko leciała mi krew, bolało mnie lewe udo i odczuwałem totalny brak energii – ale nie było myśli o odpoczynku, czy zatrzymaniu się. Ostatnie metry to już celebracje zwycięstwa, radość, wyciągnąłem numer z cyfrą 1 dobiegłem na linie mety z obronionym tytułem zwycięzcy.


Koniec boju – z numerem 1 w ręku



Jeszcze kilka słów i można wskoczyć do wody


Po chwili dojścia do siebie i udzieleniu wywiadu, szybko wskoczyłem do rzeki Warty, aby schłodzić organizm oraz bolące mięśnie nóg i całego ciała.Krzysztof dotarł do mety 3 minuty za mną i również po chwili dołączył do mnie w wodzie.


Odpoczynek pierwszej trójki


Ta edycja Extermynatora była o wiele trudniejsza od poprzedniej. Sam fakt, pokonywania około 9 kilometrów w blisko półtorej godziny świadczy, że więcej tam się szło, niż biegało. Długie getry uratowały mi nogi, mogłem normalnie spać, jedynie mam dość poważnie pokaleczone ręce. Choć niektórzy mieli rękawiczki, podobno mocno ciążą, gdy są mokre i brudne od błota, nie wiem, nie testowałem, ale być może kiedyś spróbuję biegu w rękawiczkach.
Zapamiętam na pewno ból, który towarzyszył biegu przez Oset, który bolał, jak by ktoś nas przypał gorącymi igłami.


Dekoracja


Bieg oceniam na 4+ na 5, gdyby nie zamieszanie z oznaczeniami trasy, była by 5. Przydał by się również punkt z wodą do picia w okolicach półmetka, ponieważ tak długa walka w takim upale jednak swoje robiła. Ponownie otrzymałem Voucher na skok z spadochronem, ale tym razem nie ja będę skakał.


Cytat trafiony w sedno


Zapraszam wszystkich za rok do Uniejowa, ponieważ tak ekstremalnego biegu z naturalnymi przeszkodami bez gór chyba w Polsce nie mamy.

Relacja pochodzi ze strony spieszsiepowoli.pl



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Admin
01:32
Raffaello conti
23:10
W±su
23:04
Wojciech
22:41
Namor 13
22:09
rolkarz
22:00
przemcio33
21:55
bogaw
21:28
arkadio66
21:19
uro69
20:46
benfika
20:14
eldorox
19:52
michu72
19:52
zbig
19:40
edgar24
19:27
INVEST
18:21
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |