2008-06-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Debiut maratoński w Sztokholmie (czytano: 590 razy)
No i w końcu zostałem maratończykiem. Jestem szczęśliwy bo osiągnąłem cel który jeszcze nie tak dawno wydawał się nierealny i wręcz niemożliwy do osiągnięcia.
A tak mówiąc szczerze to musiałem po biegu mieć cholernie głupią minę bo wydawało mi się jeszcze wczoraj, że po póltorarocznym truchtaniu, kilku połówkach i parotygodniowych przygotowaniach uda mi się przebiec jednym tempem maraton w 4 godziny, a jeśli już nie, to 4:15 będzie "bułką z masłem". Cóż za brak pokory.
Nie przewidziałem jednak że 42 kilometry to coś innego niż "dziesiątki", "połówki" czy 30-kilometrowe wycieczki. Nie pomyslałem że 30 stopni w cieniu uderzy mnie prędzej czy później.
Do 25 km szło jak z płatka (5:45 min/km) a wtedy nagle na małym podbiegu przyszły mocne skurcze obu nóg i ... było po zawodach. Próbowałem rozmasować ale nie dało rady. Najpierw chciałem zejśc z trasy, ale przecież to debiut, fajny medal i koszulka dla tych co ukończą. Nie, nie można się poddać tak łatwo !!!
Chwila zastanowienia i decyzja: domaszeruje do mety (zostało "tylko" 17 km). Mam jeszcze mnóstwo czasu więc na pewno zdąże w limicie.
I wtedy popełniłem kolejny błąd. Było gorąco więc zacząłem pić jak gąbka - po 2 kubki na każdym punkcie. I kiedy w końcu nogi odpuściły i można było kontynuować bieg (o tym w pełnej złości na te skurcze i ferworze walki nawet nie pomyślałem) to ja już dla odmiany nie mogłem biec z tym ciężarem w żołądku. Wielka porażka :-(
Mijali mnie po kolei wszyscy Ci którzy zaczęli w rozsądnym tempie i teraz spokojnie podążali dalej do mety: Adam, Magda i inni. A ja szedłem, szedłem, szedłem...
I pewnie doszedłbym tak do końca gdyby nie Jarek który dogonił mnie jako ostatni na 37 km, i namówił żeby spróbować jeszcze raz. I tak powolutku trochę marszem, trochę truchtem dotarliśmy razem do upragnionego stadionu. Dziękuję za wsparcie :-)
I tak skończył się mój pierwszy maraton. I choć nie poszło tak jak sobie wymarzyłem to i tak jestem szczęśliwy. A to że ten słynny "królewski dystans" nauczył mnie pokory i pokazał moje miejsce w szyku wyjdzie mi tylko na dobre.
Będzie teraz łatwiej się poprawiać bo "żądza zemsty" na tym 42 kilometrowym draniu narodziła się już 5 minut za metą.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Tom (2008-09-03,21:59): WIELKIE GRATULACJE - MARATOŃCZYKU ! Henryk W. (2008-09-04,08:12): To nie porażka-to zwycięstwo. Zaliczyć maraton to wielka sprawa. Gratuluję.
|