2014-10-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Cox, drugs and Track&Field (czytano: 5610 razy)
Parafraza popularnego od lat sześćdziesiątych hasła “Sex, drugs and Rock’n’roll” wydaje się trafna w odniesieniu do cyrku, który dzieje się na dworze Królowej Sporu. Słowa, które przed pół wieku oddawały tryb życia ówczesnych gwiazd muzyki budziły oburzenie opinii społecznej. Skandaliści mieli jednak wysokie wskaźniki popularności. Im wyższe natężenie zachowań przyjętych w szerszym odbiorze za skrajne tym lepsza sprzedaż płyt. Im więcej legend o hotelowych ekscesach z przedstawicielkami tabunów fanek, im wyższe statystyki wypitego alkoholu i bogatszy kalejdoskop odchylonych od normy zachowań tym lepiej. To się sprzedaje, bo o tym się mówi. Dopóki ten wariacki show jest tylko dodatkiem do talentu wokalisty czy unikalnego brzmienia grupy sukces jest murowany.
Jeśli są wyniki – jest sukces. Dopóki zawodnik nie wpadnie na koksach, publiczność będzie go kochała. Wybaczy mu wszystko. Bo jeśli Mahiedine Mekhissi Benabbad leje maskotki, wszczyna bójki, upokarza rywali, a publiczność i tak go oklaskuje to chyba wyłącznie za poziom sportowy. Ulubieńcy, nawet Ci najbardziej sympatyczni zostają wywaleni, a raczej przesiedleni z kartonu „milusińscy” do pudła „źli” dopiero za doping. Zachowanie naturalne i prawidłowe. Ale mija czas, po którym kibice i tak chwycą za zepsute zabawki, chwilę będą się krzywić, grymasić, a w rezultacie z powrotem dobrze nimi się bawić.
Nawiązując do tytułu tegoż felietonu - Cox. Nie chodzi mi tu bezpośrednio o koks, chociaż o to również. Szukałem jakiegoś krótkiego wyrazu, z iksem na końcu, tak żeby ładniej brzmiało. I znalazłem Crystal Cox. Jeszcze z cztery lata temu można było rzec – nie byle kto, Mistrzyni Olimpijska w sztafecie 4x400m! Problem w tym, że Cox wzięła koks. 99,9% żrących środki zakazane nigdy, dobrowolnie się do tego nie przyzna. Ale Crystal jest inna. Crystal się przyznała. Po sześciu latach od ateńskich igrzysk gdzie zdobyła olimpijskie złoto powiedziała, że żarła przez kilka sezonów osiągając kulminację we właściwym 2004 roku. Pytanie brzmi „why Crystal?”. Dlaczego to zrobiła skacząc na główkę do płytkiego rynsztoka sportowych pomyj, nieudaczników i całego syfu, który trawi nasz lekkoatletyczny światek. Być może wolała być szybsza od posiadacza informacji na jej temat chcącego sprawę upublicznić. A może jednak koks wyżarł Coxowy mózg? Być może nie lubiła na przykład wdzięcznej Sanyi Richard Ross. Jako, że obydwie biegały w tej samej, złotej sztafecie – zemsta za cokolwiek za co Crystal chciała się zemścić – idealna! Jedna żre, medal tracą wszystkie. Do dziś jednak nie wiadomo czy plan Cox wypalił. Crystal nie była aż tak dobrą zawodniczką żeby dostąpić zaszczytu występu w finale. Startowała w eliminacjach i tu powstał problem – czy wszystkim odbierać złoty medal? Moim zdaniem wszystkim. Argument, że to finalistki, w gronie których nie było Crystal wywalczyły medal – zupełnie mnie nie przekonuje. Jeżeli ustala się przepisy, które jasno głoszą – medal w biegach rozstawnych zdobywają wszyscy pracujący na niego zawodnicy, łącznie z tymi którzy wystąpili tylko w eliminacjach, to sytuacja jest oczywista. Mimo tego sprawę rozstrzygnięto tylko połowicznie. Cox straciła medal, a losy pozostałych uczestniczek do dnia dzisiejszego pozostają w zawieszeniu. Mają medal w posiadaniu, figurują jako olimpijskie mistrzynie, ale nie jest pewne czy tytuły zatrzymają dożywotnio.
Crystal zadeklarowała, że wprowadzała sobie brudy w latach 2001 – 2004, później zaprzestała. W takim razie jak to możliwe, że dwa lata później uzyskała niezły rekord życiowy w biegu na 300m, a w kolejnym roku drugi wynik w karierze w biegu na 100m? Jej przykład na tym polu jest wyjątkowo skromny. Mistrzem biegania „na czysto” po dopingowej banicji jest Justin Gatlin. Dżastin, który wpadał dwukrotnie miał być początkowo zdyskwalifikowany dożywotnio. Jako, że poszedł na ugodę z Amerykańską Agencją Antydopingową karę skrócono mu do lat ośmiu. Ostatecznie na sportowym bezrobociu odsiedział połowę tegoż. Biorąc całą sytuację na chłopski rozum, po powrocie z niebytu powinien być zawodnikiem przynajmniej o klasę słabszym. Już nie bierze, nie instaluje sobie dodatkowych funkcji, których matka natura mu poskąpiła. Nie powinien być zatem tym samym zawodnikiem sprzed dyskwalifikacji. Poza tym jest kilka lat starszy co w przypadku sprintera ma znacznie ogromne. A Dżastin wbrew logice zdobywa medale olimpijskie i jest Dżastinem szybszym niż 10 lat temu! W bieżącym sezonie wyrównał brudny rekord życiowy na 100m i znacznie poprawił na dystansie dwukrotnie dłuższym! 9.77 i 19.68! Publiczność nie szczędzi mu braw, bo przecież zrozumiał, bo przecież gra czysto. Publiczność wygwizduje jednak regularnie innego brojlera – Dwaina Chambersa. Jakkolwiek Dłejn jest postrzegany - u mnie ma wyższe notowania niż Gatlin. Dlaczego? Ano z tej prostej przyczyny – po krótszym rozbracie ze sportem jego wartość zawodnicza spadła. Nadal biega szybko, ale dziesięć sekund na stówę rozmienił tylko raz. A Dżastin średnią z dziesięciu najlepszych wyników uzyskanych w ostatnich trzech sezonach ma imponującą – 9.82… Ale Gatlina się lubi. Bo to ładny chłopak. Taki cukiereczek, z oczkami spaniela albo uśmiechem Krzysztofa Ibisza w zależności od sytuacji. A Dłejn budzi postrach. Wygląda jak tytułowy bohater filmów o King Kongu. Obserwowałem go przez kilka godzin na Halowych Mistrzostwach Świata w Sopocie. Non stop sam, pewnie nikt nie chce z nim przebywać.
To, że publiczność daje się nabierać na białozębnego, trzepoczącego rzęsami Gatlina mogę zrozumieć. Ale nie mam pojęcia na co nabiera się WADA. Facet powinien być monitorowany 24 godziny na dobę. To absolutnie niemożliwe, że teraźniejszy Dżastin jest produktem własnego treningu i odpowiednio zbilansowanej diety.
Przewalająca się przez media dyskusja o „polskich” Kenijczykach osiągnęła ostatnio skalę masową. W głośnym felietonie Sebastiana Ogórka czytamy: „Kenijczycy budzą wiele kontrowersji. Polscy biegacze są przekonani, że używają niedozwolonych środków dopingujących”. I ja również jestem o tym przekonany. Kilka dni temu odbył się półmaraton w Walencji. Na trzeciej pozycji wylądował nijaki Matthew Kisorio. Facet po dwóch latach wrócił z dopingowej odsiadki. Chciałbym wierzyć, że już więcej nie będzie. Gdyby przebiegł tą połówkę w 63 minuty może przekonałby mnie o swojej szczerości. Ale Kisorio przegonił się po Walencji w 59 minut i 50 sekund. Przykład z naszego podwórka. Po dwóch latach spędzonych na planecie „koks” wraca znany, nie wiem czy lubiany Cosmas Kyeva. Ląduje w Dębnie Lubuskim i leci samotnie maraton lasami w 2:09:58. Jak to możliwe? O dwie minuty poprawia rekord życiowy uzyskany przed nałożoną karą.
Sport coraz bardziej rozstraja emocje. Nie wiadomo jakim być kibicem. Oklaskiwać Shelly Ann Fraser, która po wpadce zdobywa trzy medale olimpijskie i trzy złota Mistrzostw Świata? Jak się zachować? A może kibicować piątemu i siódmemu, bo być może są czyści? Ale w sumie nie wiadomo, bo po latach może wyjść sytuacja podobna do tej z IO w Seulu – 80% składu finałowego stumetrówki świeciło. Świat zwariował, a sport razem z nim. Wolę skandale gwiazd rockowych i ich Sex drugs and Rock’Roll. Oni przynajmniej się z tym nie kryją.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu yacoll (2014-10-22,09:20): Ja zupełnie off-topic :) Chciałem tylko napisać, że piszesz Łukaszu świetne felietony i z wielką ciekawością zawsze je czytam. To tyle :) Pozdrawiam! yacoll grzes_u (2014-10-22,14:51): Bo WADA też ma niestety wiele za uszami. Z pewnością są zawodnicy równiejsi niż inni... ja po lekturze biografii Tylera Hamiltona (długoletniego kolegi Armstronga z jego grupy kolarskiej) nie mam żadnych wątpliwości, że agencje antydopingowe też powinny byc poddane monitoringowi...
|