2012-06-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pierwszy raz :( (czytano: 3110 razy)
Przed tegorocznym Rzeźnikiem nie zastanawiałem czy Go skończę.
To było pewne jak to, że 2x2 = 4 i jak to, że słońce krąży wokół ziemi…( czy jakoś tam)
Jedyne pytanie jakie mnie nurtowało , to w jakim czasie uda mi się pokonać dystans 80 km i czy ewentualnie będę w stanie pokonać Hardcora, na którym bardzo mi zależało mając w perspektywie wrześniowy bieg wokół Mount Blanc.
Pan Rzeźnik nauczył mnie jednak szybko pokory, bo już na 6 km.
Czas przez Rzeźnikiem przepracowałem solidnie.
Przebiegłem dwukrotnie więcej kilometrów niż w roku ubiegłym, z tego niemal połowę w górach.
Schudłem niemal 12 kg.
Wszystko szło dobrze ,aż do feralnego dla mnie malowania domu, kiedy to przez 4 dni setki razy, ( i nic tu nie dodałem) wchodząc na krzesło i schodząc z niego przeciążyłem prawe kolano. Po czterech dniach tego „treningu”, poczułem ,że boli mnie kolano a potem zauważyłem ,że mocno opuchło.
Wizyty u kręgarza( oraz maści wszelakie i lód) sprowadziły kolanko do stanu normalnego, ale lekki niepokój pozostał.
Całe dwa tygodnie przed Rzeźnikiem nie biegałem.
No i w końcu przyszedł ten dzień.
Dojechaliśmy we wspaniałych humorach do Komańczy i przy dźwiękach bębnów i trąbki(?!) oczekiwaliśmy uśmiechnięci na wystrzał, który jak każdego roku daje sygnał do startu.
Cały czas zastanawiałem się, czy dam radę pokonać Hardcora, bo to ,że pokonam Rzeźnika nie podlegało wg mnie dyskusji.
Po stracie ruszyliśmy z Robertem równym, ale dość żwawym tempem i chociaż cały czas wyprzedzali nas zawodnicy, my trzymaliśmy swoje tempo.
Trochę byłem zdziwiony, że w ogóle nie ma we mnie emocji związanych ze startem.
Adrenalina gdzieś sobie siedziała w ukryciu jak ta ”wiewiórkawiewiórkawiewiórkawiewiórkanadrzewie” a Trebi mówił, że to pewnie przez to, że już tu dwa razy startowałem i później na pewno wszystko wróci do normy.
Może to właśnie tej adrenaliny zabrakło, która to rozlawszy się po wszystkich mych członkach znieczuliłaby je na ból i dolegliwości wszelakie a tak......
A tak, to już na 6 km zaczęło się odzywać kolano i to do tego zaczęło boleć tak, jak dotąd nigdy nie bolało.
Zaniepokoiło mnie to ale parłem za Trebim dzielnie.
Już na Żebraku czułem ,że nie jest dobrze.
Każdy krok sprawiał mi ból.
Informowałem o tym Roberta, ale przecież nie raz już bolało i jeszcze nigdy nie zszedłem z trasy.
Z kolanem działy się DZIWACZNE rzeczy.
Raz bolało przy podejściach , raz przy zbiegach innym znów razem na prostych.
Przed Cisną zaczęło tak kłuć, że podjąłem decyzję o zakończeniu biegu.
Cały czas rozmawialiśmy o tym z Treborusem.
Kiedy znaleźliśmy się ok.500 m przed zejściem z wyciągu ból w kolanie stał się jednostajny i tępy.
Kiedy zbiegliśmy na dół odzyskałem nadzieję i powiedziałem do Roberta:
- Biegnę dalej, no chyba ,że złamię nogę.
Po tych słowach przebiegłem kilka metrów i... z całym impetem gruchnąłem na ziemię.
Lewa noga podwinęła mi się pod biodro, ale było bardzo miękko, więc nic się nie stało.
- Kracz, kracz- skomentował Robert i polecieliśmy do Cisnej.
Szybki przepak i wyruszyliśmy na drugi etap.
Na Jasło wchodziło mi się ciężko, ale wszedłem na jeden raz.
Ból w kolanie był dokuczliwy , ale było nieco inaczej.
Kiedy zaczynały się zbiegi musiałem najpierw 20-30 kroków ułożyć je sobie a potem rozpoczynałem bieg.
Później Robert powiedział mi, że myślał, że kryzys minął i przełamałem się w końcu.
Zaczęliśmy wyprzedzać.
Od wejścia na Jasło do drogi Mirka wyprzedziliśmy ok. 20 par.
Zupełnie nie zależało mi na miejscu, ale to upewniało mnie, że chociaż wydaje mi się ,że stoję w miejscu, to jednak jakoś tam się poruszam.
Warto dodać ,że cały czas mieściliśmy się w naszym limicie(12 godz) a nawet mieliśmy zapas.
Ja też , tak jak Robert uległem przeświadczeniu, że teraz już pójdzie i dobrym stanie ducha dobiegliśmy do drogi Mirka.
A droga Mirka, jak to droga Mirka - pokazała swoje ząbki.
Kiedy próbowałem biec ból w kolanie był chwilami nie do zniesienia.
Robert mobilizował mnie i zachęcał do biegu, aby wyrobić się w limicie na przepaku w Smereku.
Kondycyjnie czułem się dobrze ale psychicznie byłem wrakiem.
Zaczęły mi się pchać do głowy – i to tabunami - najczarniejsze scenariusze.
Robert dzielnie mnie wspierał i DZIĘKUJĘ Mu, że tak dzielnie znosił moje jęki i zawodzenia.
Kiedy doszliśmy do asfaltu kolano zaczęło zachowywać się jeszcze dziwniej.
Wystarczył najmniejsze wypłaszczenie ( chociaż wydaje się ,że na drodze Mirka wszystko jest płaskie) a bieg znowu stawał się wręcz niemożliwy.
Zaczynałem zadawać sobie pytani, czy sam sobie nie wymyślam teraz pretekstu na zejście z trasy, czy sam się przed sobą nie usprawiedliwiam.
Wtedy zacząłem o tym rozmawiać z Trebim.
Robert stwierdził, że przecież ma już dwa razy zaliczonego Rzeźnika i teraz nie musi za wszelką cenę go kończyć, i że ja, jako ,że sam wiem najlepiej jak się czuję, mam podjąć decyzję, czy kontynuuję bieg.
Zerwałem się jeszcze raz do walki i powiedziałem do Partnera:
- Jak się nie da wolno, to może polecimy szybko – i zaczęliśmy lecieć bardzo szybkim tempem.
Niestety po ok.200 m kolanko znowu powiedziało: NIE!!!
Zacząłem analizę:
- też już mam 2 razy zaliczonego Rzeźnika
- może dobiegnę, ale wykończę kolano
- jak zejdę, Trebi będzie mógł sobie zrobić w swoim tempie trening na 2 ostatnich etapach
- przecież jeszcze NIGDY( od 7 lat jak biegam) nie zszedłem z trasy
- a może dalej będzie znowu lepiej
- a może szukam sobie pretekstu ,żeby zejść z trasy
- a może spróbować wchodzić pod Smereka jak będzie źle to wrócić
- a może robię przykrość partnerowi
- A może zacisnąć zęby i lecieć dalej
- a może rozpieprzę sobie tak nogę , że co najmniej pół roku będę miał z głowy
- a może jak zejdę , to zdążę się wykurować do Mount Blanca
- a może…a może…, a może……
No i w końcu stało się.
Na 2 km przed Smrekiem podjąłem swoją PIERWSZĄ w życiu decyzję o wycofaniu się z biegu.
Teraz już będzie łatwiej i z każdego będę złaził?!:) tfu, tfu, tfu( splunąłem trzy razy przez lewe ramię)
Dotarliśmy do przepaku, gdzie Trebi po zjedzeniu dwóch bułeczek ruszył na trasę.
Po pozbyciu się balastu Robert wykręcił rewelacyjny czas 11godz i 7 min, gdzie ostatni odcinek z Berehów pokonał w czasie jak Ci z czołówki.
Z przepaku do Cisnej zabrał mnie Mirek organizator, który podczas rozmowy w samochodzie -, którym poruszaliśmy się w zawrotnym tempie - ukłuł mnie bardzo w samo serce, dając mi do zrozumienia, że tylko mięczaki schodzą z trasy.
Nie chciało mi się dyskutować na te temat...
A może miał racje?!...
Kiedy wracałem do kwatery, podbiegłem sobie kilkanaście metrów i stwierdziłem, że chyba źle zrobiłem, że zszedłem, bo teraz nie boli.
Kiedy wchodząc pod prysznic zawyłem z bólu, stwierdziłem, że dobrze zrobiłem :)
I tak sobie stwierdzam aż do dzisiaj. :)
P.S. Wczoraj byłem w stolicy w klinice Ortoreh, gdzie zbadał mnie ortopeda( ponoć najlepszy).
Po wstępnym badaniu stwierdził, że może to być rozdzierająca się łękotka, ale coś więcej powie jak zrobię rezonans ( wysokopolowy, 1,5 – 3 Tesli).
Ponadto stwierdził, że jak będzie mocno uszkodzona, to co prawda uzupełnia się ją, ale jest to STRASZNY koszt.
Straszny koszt w ustach lekarza brzmi jeszcze straszniej , więc nawet nie spytałem jaki.
Poczekam co wyjdzie z rezonansu.
P.S. Powinno być na początku , ale jest na końcu. Chociaż jakby patrzeć z innej strony to jednak jest na początku.
ROBERT! DZIĘKUJĘ i PRZEPRASZAM!
Cieszę się, że właśnie TEN feralny dla mnie bieg,pokonywałem właśnie z Tobą.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2012-06-15,13:58): Dwóch rewelacyjnych, szalenie męskich facetów! I w dodatku, jak się okazuje, rozsądnych. Wybacz, Radeczku, że to napiszę, ale jestem gorącą wielbicielką Was obu:) Truskawa (2012-06-15,13:59): Mogę sie podpisać, bo to wygląda jak moje przygody z Rzeźnikiem. :) Powodzenia jesienią Radziu. :) Truskawa (2012-06-15,14:11): Ty.. ale Ty rzeczywiscie mizernie wyglądałeś.. 12 kilo.. no toś mnie teraz zmotywował.. ikusia (2012-06-15,19:53): Twoje kolano powiedziało mi na ognisku, że jest Ci wdzięczne, że go niezmasakrowałeś :) także zrobiłeś dobrze i już się nie zamęczaj tym ciągłym "a może, a może..." DamianSz (2012-06-15,20:54): 12 kg ? w przeciwieństwi do Truskawy na mnie zrobiłes w Rudawie wrażenie faceta tryskajacego zdrowiem. Wylecz kolano i trzymaj wagę, a jeszcze świat o Tobie usłyszy ,-) natalia0101 (2012-06-15,21:05): Radek, podjąłeś słuszną decyzję i nie martw się na zapas, mam nadzieję ,że uściśniemy sobie dłonie na mecie TDS:) Wierzę w to:) miniaczek (2012-06-15,21:27): najgorsze jest to jak kolano jest mądrzejsze od właściciela:) powodzenia w niedalekiej przyszłości;) jarek1209 (2012-06-15,22:38): Dobra decyzja! I nie martw się. Mi też niedawno zdarzyło się zejść z trasy z powodu kontuzji. I miałem podobne dylematy, ale byłem przekonany o słuszności podjętej decyzji. A Rzeźnika udało się ukończyć, choć nie wiem czy w tym przypadku również nie powinienem odpuścić. Rób wszystko aby do TDS-a się doleczyć! Trzymam kciuki :) TREBI (2012-06-16,07:37): Było fajnie Radzio. I nie przpraszaj mnie bo to samo mogło się mnie przydażyć. Ja jaestem zadowolony bo zrobiłem dobry długowybieganiowy trening przed Laverado w doskonałym samopoczuciu. Zawsze trza szukać jak najwięcej liczby pozytywów w sytuacji kiedy życie komplikuje Nam nasze plany. Lecz nóżkę bo to teraz najważniejsza rzecz dla Ciebie. Pozdrówka:) Kedar Letre (2012-06-16,13:20): Dziękuję Wam Wszystkim za pocieszenie, ale ciągle jakoś taki podłamany jestem( oczywiście kolanem a nie Rzeźnikiem). Zobaczymy co powie rezonans, ale na razie ciągle mocno boli. Truskawa (2012-06-16,14:27): Ale Ty chyba Damek nie złapałeś żartu. :)) Jasne, ze Radziu wyglądał doskonale. :PP Kedar Letre (2012-06-17,12:51): Jacku, chciałem dodać komentarz do Twojego wpisu i go ...usunąłem. Pisałeś w nim o tym, że moje kolano może być argumentem w rozmowie z żoną na temat samodzielnego przeprowadzaniu remontu.Otóż moja żona powiedziała mi ,że mogłem malować wałkiem na kiju a nie tak wchodzić i schodzić z krzesełka :))) Marysieńka (2012-06-18,15:48): Jej jak bardzo Ciebie rozumiem....raz w życiu zeszłam z trasy maratonu i w chwili kiedy biegłam pierwsza:))) Podjąłeś jedynie słuszną decyzję:)) dario_7 (2012-06-19,20:07): Nie zejść z trasy w takim przypadku to byłaby głupota! Radziu, pocieszę Cię inaczej - przed Tobą jeszcze zejście z trasy z powodu... głupoty właśnie - takie jak ja zaliczyłem onegdaj w Bolesławcu, zaczynając bieg po "kenijsku" i kończąc w połowie dystansu z powodu braku paliwa... ;)) Jasny gwint, wytrzymać ok. 45 km z bolącym kolanem po górach!!! Sporo mi jeszcze do Was brakuje! SZACUNEK!! :) Kedar Letre (2012-06-19,20:19): To się jeszcze okaże:) A jak pan ortopeda zobaczy rezonans i powie:- "Chłopie, trzeba było lecieć dalej. Nic w tym kolanie złego nie widzę"... No to się chyba załamię:)) A tak naprawdę , to bardzo bym chciał usłyszeć taki tekst.
|