2010-11-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Szukajcie( tułajcie się) a znajdziecie - Jesienny Tułacz 2010 (czytano: 1166 razy)
Do niedawna sądziłem, że nocne biegi na orientację to dyscyplina nie dla mnie.
Co prawda dwa, trzy razy w roku biorę udział w zawodach, ale zawsze w dzień i na krótkich dystansach.
Na udział w Jesiennym Tułaczu namówili mnie znajomi.
Po krótkim namyśle zdecydowałem się na start....
Czy było warto?!..........
Jak już wcześniej pisałem bez trudu dobiegliśmy do punktu wydawania map oddalonego od startu o ok. 2500 m.
Odebraliśmy mapy i po krótkiej dyskusji wyruszyliśmy w kierunku pierwszego punktu.
Plan był prosty.
Biegniemy bardzo uważnie , tak by nie popełnić błędów lub popełnić ich jak najmniej a jednocześnie walczymy tak, aby zmieścić się w 8 godzinnym limicie( + 1 godz. regulaminowego spóźnienia).
Nasza trasa liczyła ok.30 km( liczone po teoretycznie najprostszej drodze) a do znalezienia mieliśmy 10 pkt.
Do 1 pkt. postanawiamy biec asfaltem po tym jak stwierdziliśmy ,że nieco bliższa droga może być ciężko przebieżna z powodu obfitych opadów deszczu.
Początek mamy dość pechowy , bo już po kilkuset metrach Marek zaplątuje się w metalowy drut i z łoskotem ląduje na asfalcie.
Na szczęście nic sobie nie uszkodził i biegniemy dalej.
Do 1 docieramy bezbłędnie.
Punkt był schowany w obniżeniu terenu wśród plątaniny powalonych świerków.
Do 2 też docieramy bez żadnych problemów, ponieważ znajdowała się przy samej drodze.
Powoli oswajam się ze specyfiką biegu.
Zauważam, ze wystarczy się przesunąć niespełna metr w przód lub w tył a już nie widać bardzo szerokiej drogi odbijającej w lewo lub prawo.
Czołówki są zapalone non stop ale latarki ręcznej używam tylko w newralgicznych punktach.
Przy 2 rodzi się mały problem.
Grzesiu i ja chcemy iść inną drogą niż Marek.
Po burzliwej dyskusji Marek w końcu ulega, choć nie jest do końca przekonany.
Na szczęście ( po chwilowym zwątpieniu spowodowanym pojawieniem się nie wiadomo skąd ogromnej ilości dróg, których nie było na mapie) docieramy do drogi głównej prowadzącej do wsi Sulmin i nią przemieszczamy się biegiem w kierunku 3.
Kiedy spoglądamy w niebo, naszym oczom ukazał się wspaniały widok w postaci rozgwieżdżonego nieba.
Wiatr ucichł niemal zupełnie.
- No to teraz mamy co najmniej 2 godziny spokoju od deszczu – powiedziałem rozglądając się fachowym okiem dookoła i nie dostrzegając żadnej chmurki.
Po niespełna 40 min. zaczęło padać...
Kiedy docieramy do punktu ataku na 3, u Marka znowu pojawiają się wątpliwości czy dobrze idziemy.
Spoglądam na zegarek.
Staramy się Go przekonać , że azymut wyszedł nam identyczny i że punkt jest przy rzece po naszej stronie, więc nie możemy zabłądzić.
Dyskutujemy jeszcze chwilę i wreszcie postanawiamy ruszyć z Grzesiem sami.
Spoglądam znowu na zegarek i okazało się , że poświeciliśmy na jałową w sumie dyskusję aż 7 min.
Kiedy oddaliliśmy się na 100 m , poruszająca się i migocąca lampka mówi nam , że Marek idzie.
Schodzimy bardzo ostrym stokiem w dół i...wychodzimy idealnie na punkt 3.
Marka nie ma.
Zaczynam się trochę denerwować , gdyż pomimo tego , że nie przyjechałem tu zdobywać mistrzostwa świata, to jednak irytuje mnie fakt, że tracimy w bezsensowny sposób cenne minuty.
Marka nie ma .
Zaczynamy się denerwować i głośno wołamy.
Marek nie odpowiada.
Kiedy po ok.10 min. chcemy iść do góry pojawia się migocąca lampka i już po chwili nasz kompan dociera do nas.
Okazało się ,że Marek zahaczył o jakąś gałązkę kompasem i ten jak wystrzelony z łuku poleciał gdzieś w ciemności.
Naszych nawoływań nie słyszał, ale kiedy już chciał zrezygnować z poszukiwań nagle dostrzegł w świetle latarki czerwony sznurek a na jego końcu swój kompas( bardzo drogi zresztą)
Mając do punktu 400 metrów, straciliśmy 17 min. na...stanie.
Mówię Markowi o swoich rozterkach i o tym , że to właśnie jemu najbardziej zależy na sportowym wyniku i o tym, że musimy się wziąć w garść.
Na szczęście nie ma między nami nieporozumień i dalej zgodnie ruszamy do pkt. 4.
Czwórka wydaję się banalnie prosta i rozluźnieni tym faktem popełniamy największy błąd podczas tych zawodów.
Od 3 do 4 mieliśmy ok.2 km poruszając się brzegiem rzeki.
Wybraliśmy ten wariant, chociaż nie był on zbyt bezpieczny.
Ostre nachylenie terenu, śliskie liście i korzenie bardzo utrudniły bieg.
Najgorsze jednak było to, że poruszaliśmy się na sama krawędzią rzeki, od której dzieliła nas miejscami 2 metrowa przepaść.
Gdyby ktoś z nas wpadł, to z wyjściem mogłyby być duże problemy.
Nagle znajdujemy punkt.
Grzesiu twierdzi ,że w tym miejscu aż się prosi o ustawienie punktu stowarzyszonego, czyli takiego, który ma nas wprowadzić w błąd.
Kiedy przedzieraliśmy się przez krzaki kierując całą uwagę na to aby nie wpaść do rzeki, tracimy orientację ile metrów przeszliśmy.
Wietrząc podstęp idziemy jeszcze ok. 200 metrów w poszukiwaniu właściwego punktu ale niestety go nie odnajdujemy.
Później okazało się ,że punkt był już na wyciągnięcie ręki i wystarczyło przejść jeszcze kilkadziesiąt a może nawet kilkanaście metrów.
Rezygnujemy z poszukiwań i wracamy do znalezionego wcześniej punktu.
Wiemy ,że to nas nie dyskwalifikuje, tylko dostaniemy 25 pkt. karnych.
Kiedy odchodzimy od 4 jesteśmy już pewni , że to nie był właściwy punkt, ponieważ zaczyna nam się nic nie zgadzać z mapą.
Ustawiamy kompasy i ruszamy na wschód.
Według mapy po obu stronach drogi powinno być pole.
Obracamy głowami w lewo i prawo i za cholerę pól nie widać.
Jak okiem sięgnąć tylko las i las.
Tu się przydaje doświadczenie leśnika.
Określam wiek lasu i jasne się staje, że kilkanaście lat temu( jak robiono te mapy) to może pola tu były ...
Coraz bardziej zaniepokojeni idziemy w obranym przez siebie kierunku.
Z każdą chwilą jesteśmy coraz mniej pewni siebie i nagle uświadamiamy sobie ,że zdarzyła nam się najgorsza rzecz jaka się może podczas biegu na orientację zdarzyć:
- NIE WIEMY GDZIE JESTEŚMY!!!
Nie mając już nic do stracenia idziemy ciągle na wschód i nagle naszym oczom ukazują się światła jakiejś miejscowości. Biegniemy energicznie w ich kierunku i marzymy ,żeby to było Lublewo.
Wpadamy w pierwsze zabudowania, ale że było już około 23.00 nie widzimy nikogo kogo można by się spytać o nazwę miejscowości.
Dobiegamy do głównej krzyżówki, gdzie stoi samochód wraz z właścicielem w środku.
- Jaka to miejscowość – niemal krzyczymy.
Zaskoczony i zdziwiony gościu patrzy na nas przez chwile i wypowiada najpiękniejsze tej nocy słowo :
- LUBLEWO......
Okazało się ,że nie nadrobiliśmy ani metra i nasze przypuszczenie , gdzie się znajdujemy były słuszne.
Po kilku minutach znajdujemy stary, wysadzony w powietrze bunkier( swoją drogą to jest niezły wyczyn znaleźć coś wysadzonego w powietrze ...i to w nocy) i okrężną, ale pewną drogą udajemy się na punkt 6.
Marek informuje nas , że nie wie dlaczego, ale powoli wysiada.
Faktycznie, wyglądał niewyraźnie, a wielkie jak groch krople potu wyłaziły mu na czoło.
Jak się później okazało ,Marek był po miesięcznej kuracji antybiotykowej....
Z 6 na 7 popełniam błąd.
Przesuwa mi się kółko od kompasu ( co powinienem sprawdzić) i wyprowadzam nas na inną drogę niż zamierzaliśmy.
Marek znowu zostaję w tyle i coś tam „marudzi” ,że mu nie pasuje.
My idziemy , ale też nam zaczyna coś nie grać.
Okazało się ,że Marek ma rację.
Zatrzymujemy się, ustawiamy kompasy i po chwili orientujemy się , gdzie jesteśmy.
Straciliśmy ok. 700 m
Do siódemki docieramy już bez problemów.
Zaczynamy spotykać coraz więcej zawodników, ale niemal wszyscy idą w przeciwnym kierunku.
Z 7 do 8 też nie było trudno, tym bardziej, że jakiś nowy duch w nas wstąpił.
Marek to naprawdę prawdziwy sportowy charakter i dzielnie walczy pomimo zdrowotnych problemów.
Od 8 do 9 to już świadomość ,że meta blisko , i, że prawdopodobnie zmieścimy się w limicie.
Na 9 wchodzimy w punkt i teraz już tylko do 10, która znajduje się po drugiej stronie czteropasmowej trasy szybkiego ruchu.
Odbijamy 10 i do mety pozostało nam ok. 2500 m.
Dłużą się niemiłosiernie ale świadomość , że mamy wszystkie punkty i zmieścimy się w limicie dodaje nam sił.
Wyprzedzamy jeszcze kilka par, z których jedna informuje nas , że za bieganie też przyznają punkty karne :)
Docieramy szczęśliwi do mety i udajemy się na stołówkę, gdzie spotykamy tylko jedną parę.
Z małej ilości zawodników na mecie wnioskujemy, że chyba nieźle nam poszło.
Siadamy za stołem gdzie spożywam w ciągu następnej godziny 2 i pół litra pepsi-coli.
Ależ ona smakowała...
Ok. 3.00 udajemy się do naszej agencji gdzie z wielką ochotą wskakuję pod gorący prysznic.
Obydwie kabiny znajdowały się w...kuchni, wiec jak wychodziłem głośno się odezwałem:
- O ile pamiętam to pierwszy raz w życiu stoję z gołym tyłkiem przy kuchennym stole – co Marek skwitował gromkim śmiechem.
Zasnęliśmy kamiennym snem i rano rześcy i wypoczęci udaliśmy się na zakończenie imprezy.
Niektórzy wyglądali na zmęczonych , no ale jak się kończy 50 km o 7 rano....
Okazało się ,że zajęliśmy 2 miejsce w klasie...”Biznes”, do której zgłosił nas właściciel zakładu stolarskiego – Marek a w Open ( patrząc na pkt. karne i czasy) uplasowaliśmy się na 7 miejscu.
Jak to dobrze , ze nie mieliśmy więcej punktów , bo kartki do pisania już mi zaczyna brakować:)
Reasumując:
- nocne biegi na orientację to wspaniała przygoda
- na pewno to powtórzę
- na pewno to powtórzę nie jeden raz
- na pewno to powtórzę sam( to dopiero będzie przygoda)
Na zdjęciu fragment mapy z pechową 4 , z której zawędrowaliśmy do Lublewa.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu kudlaty_71 (2010-11-16,20:01): ...oooo...a już myślałem, że nie doczekam się ciągu dalszego...zabieram się więc do lektury... kudlaty_71 (2010-11-16,20:10): ...w życiu nie biegałem na orientację nawet w dzień...ale narobiłeś mi "smaka"...też muszę spróbować... Marysieńka (2010-11-16,20:57): Nigdy nie potrafiłam czytać...mapy....może powinnam wreszcie się nauczyć:))Grarki :))) DamianSz (2010-11-16,21:21): Już Ci to chyba mówiłem, teraz jeszcze raz polecam zachęcam w przyszłym roku do Limanowej(tym razem nie do Tusika ,-) )
na Kierat.I niech Cię nie przeraża , że to 100 km -) mamusiajakubaijasia (2010-11-16,21:29): Radek...a, nic nie napiszę. Co Ci tu będę podziwem błyskać ;) Kedar Letre (2010-11-16,22:05): Marysiu i Wojtku, jako ,że w Dębnie zrobiłem z Was małżeństwo, to teraz też razem Wam odpowiem. SPRÓBUJCIE!!!To naprawdę świetna zabawa. Kedar Letre (2010-11-16,22:07): Trochę Damku przeraża, ale z roku na rok oswajam się z dystansami dłuższymi , to może?...... Kedar Letre (2010-11-16,22:09): No to ja Ci w rewanżu nic nie odpiszę, bo przecież TY I TAK WIESZ co bym napisał...gdybym napisał....a nie napiszę Kedar Letre (2010-11-16,22:12): No to kamień z serca, bo nie lubię być ochrzaniany...we wtorek.A ciuchy chociaż wybrałaś? Kedar Letre (2010-11-16,22:14): No i widzisz Wiesiu do czego to doszło. A start był za darmo....chociaż nie....przecież ta agencja ?..... Renia (2010-11-17,22:06): Nadal czytam tytuł;) Kedar Letre (2010-11-18,07:20): Renia, obiecuję Ci ,że następny tytuł będzie naprawdę krótki:) dario_7 (2010-11-19,10:51): 50 km nocą w deszczu i błocie, a potem jeszcze goły tyłek przy kuchennym stole w burdelu... Oj nie... Dla mnie to za wiele atrakcji jak na jeden raz... ;) GRATKI pudła w Business Class!!! :))) Kedar Letre (2010-11-20,16:50): Na szczęście my startowaliśmy na 30km więc była jeszcze siła tyłek przy sobie nosić:)))) Kedar Letre (2010-11-25,10:44): Jacku NIECHCĄCY(!) usunąłem Twój komentarz, w którym pisałeś ,że: - zawsze uważałeś, że nocne bieganie nie jest dla Ciebie, lecz po przeczytaniu mojej relacji zaczynasz się zastanawiać, czy właśnie ta dyscyplina nie powinna być Twoim następnym krokiem biegowym.Tu się nie ma Jacku co zastanawiać. Trzeba spróbować!!! Koniecznie!!!
|