2016-10-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Półmaraton Kampinos (czytano: 426 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/MaciejMalecki/posts/1805317413016762:0
W sumie mógłbym napisać porażka i zamknąć temat tego biegu. Mi by było łatwiej bo nie musiałbym wracać wspomnieniami na trasę półmaratonu i Wy byście mieli mniej do czytania. Ale lubię się pastwić nad sobą :P.
W Kampinosie wystartowałem dzięki życzliwości organizatora, który obdarował mnie pakietem startowym. W zeszłym roku stanąłem na podium co gwarantował start w tej edycji, szczerze super pomysł. W innym wypadku jeszcze na tym etapie treningu nie zdecydowałbym się na tak długi i wymagający bieg. Dopiero co skończyłem pierwszy etap treningów opartych na krótkich bardzo intensywnych odcinkach, a najdłuższe biegi w szybkim tempie miały po 5-6 km i dokładnie jeden intensywniejszy bieg 15 km. Czyli bez szału :). Ale kto nie próbuje ten szampana nie pije, chciałem podejść z dużym respektem do trasy, oczywiście marzyłem o dobrej lokacie.
Dzień zawodów zacząłem od rutyny czyli czarna kawa, bułka z miodem i paru wizyt w toalecie. Już wtedy organizm dawał sygnały, że może być różnie bo zamiast kilku wizyt w toalecie byłem dużo więcej. Całkowicie zignorowałem to, przecież nigdy żołądek mnie nie zawiódł więc czemu akurat dzisiaj. Szybkie ogarnięcie zestawu startowego i melduje się biurze zawodów, potem to już wszystko leciało raz dwa szybka rozgrzewka noga się kręci i staje na linii startu. Szybka weryfikacja zawodnika pokazała mi miejsce w szeregu czyli o podium nie mam co marzyć.
Sam bieg do felernego 13 km układał się po mojej myśli, rozpocząłem spokojnie wiedząc, że nie mam najmniejszych szans na ściganie się z czołówką i powoli doganiałem tych co odpadali od prowadzącej grupy. Po ok. 7 kilometrach meldowałem się na 5 pozycji budując bezpieczną przewagę nad goniącymi mnie zawodnikami. Biegło mi się komfortowo w podobnych splitach jak w zeszłym roku ( fakt wtedy to płynęła rzeka tą trasą ), więc jak na ten moment mojego wytrenowania nie mogłem sobie nic zarzucić. Tak dochodzimy do 13 km, czyli momentu gdzie wszystko się mocno skomplikowało. Biegnąć obok parkingu zobaczyłem tasiemkę na szlabanie i zamiast rozejrzeć się dokładnie jak ten osioł skręciłem w lewo i pobiegłem w siną dal, dopiero po ok. 500 metrach uświadomiłem sobie, że dałem ciała. Szybki powrót na trasę i rozpocząłem wyścig o wszystko bez kalkulowania albo się uda i odrobię straty albo gdzieś tam padnę. Po pierwszym kilometrze dogoniłem Dianę, która uświadomiła mnie, że do 5 lokaty to trochę jeszcze mi brakuje. Czyli gonimy dalej takim sposobem udało mi się wyprzedzić 5 osób i już widziałem plecy dwójki kolejnych czyli była szansa. Niestety wyścig dla mnie się skończył na 16 km, momentalnie dostałem skurczów żołądka, o dalszym biegnięciu czy truchcie mogłem zapomnieć. Najpierw klęczałem potem próbowałem iść kolejne osoby mnie mijały, to był koniec. Jedyna myśl , chcę to skończyć, chcę metę, próbowałem iść, truchtać czasy 5 min na km to był mój maks.
W końcu udało mi się przekroczyć metę nie chciałem patrzeć na czas czy lokatę, jedyna myśl zbieraj się do domu jak najszybciej bo raczej nie masz co celebrować. O ile pominięcie trasy jest spowodowane moim gapiostwem to skurcze żołądka dosyć mocno mnie zmartwiły. Szybciej obstawiałem, że podczas gonitwy nogi mi wysiądą niż żołądek. Na pewno mocno się odwodniłem podczas biegu i na chłodno analizując wszystko nie piłem za dużo tego poranka wody, a dzień wcześniej poszalałem z błonnikiem. Do dziś czuje jeszcze obolały bok.
Czas jaki osiągnąłem to 1:27:02 a miejsce open 16.
Na koniec wielkie gratulacje dla Diana i Mariusza za najwyższe lokaty :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |