2013-05-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| SILESIA MARATHON - Twój Bieg, Twoje Zwycięstwo (czytano: 1128 razy)
SILESIA MARATHON - Twój Bieg, Twoje Zwycięstwo
Pod takim właśnie hasłem minął mi ostatni weekend.
W piątek rozpocząłem misję pod kryptonimem „Śląska Burza” mającą skutkować szumnym wstąpieniem mojej skromnej osoby do kręgu maratońskiej rodziny. Podróż do Katowic podzielić można na dwa etapy. Pierwszy to Rzeszów – Tarnów starymi dobrymi drogami, a od Tarnowa do Katowic autostrada płaska jak stół z powyłamywanymi nogami :)
Pierwsze wrażenia z nieodwiedzanego od kilku lat Śląska to przede wszystkim świetne rozwiązania komunikacyjne i niesamowicie dużo zieleni. Stereotypowe Katowice nijak mają się do ilości parków które można tam znaleźć. Przy czym wielkość tych parków też robi wrażenie, co zresztą wykorzystane było w samym maratonie, bo spora część trasy wiodła właśnie przez uliczki parkowe, z dala od wielkomiejskiego szumu.
Sobotę trzeba przeznaczyć było na małe zakupy, bo przecież trzeba było odwiedzić Ikeę, żeby żona chciała ze mną jeździć na bieganie :) Poza tym spotkanie z katowickimi przyjaciółmi, okraszone tylko jednym piwkiem z mojej strony, bo przecież rano trzeba wstać w mistrzowskiej formie. Myślami zresztą byłem już przy niedzielnym poranku od dobrych kilku dni, co objawiało się codzienną pobudką o godz. 4 (czyli na długo przed dzieckiem, które zazwyczaj budzi nas dopiero 5:30) z myślą w głowie „jejku jejku, co to będzie jak nie dobiegnę”.
Żeby nie przedłużać – przyszła wreszcie wyczekiwana niedziela. Z dwa tygodnie zastanawiałem się nad tym jak wyglądać powinno maratońskie śniadanie które nie będzie skutkować koniecznością tojtojowania się na trasie i w końcu wybrałem zestaw śniadaniowy nr 1, tj. 2 kanapki z dżemem i trochę sałatki (w planie jej nie było, ale była taka dobra…). Pod Halą Spodek byłem ok. 8:30, pół godziny w zupełności wystarczyły na małą rozgrzewkę, wymianę uprzejmości z biegaczami którzy byli kiedyś w Rzeszowie (dzięki Ci koszulko RGiG :) i znalezienie paceman’a z którym planowałem biec w czasie na 4 godziny. Grupa na ten czas była zresztą bardzo liczna, było z kim pogadać na trasie, a nasz lider przypominał takim zielonym zawodnikom jak ja chociażby o rozluźnianiu się tam gdzie tylko można – a można było często, bo co chwilę mieliśmy jakiś zbieg – niestety po wcześniejszym podbiegu :)
Ogólnie mam takie odczucie, że trasa była mocno pagórkowata, ale może to też po prostu dystans dał mi w kość i każdy mały podbieg wydawał mi się pod koniec niemal Giewontem.
Pogoda na debiut myślę bardzo fajna. 10-12 stopni, lekka mżawka, na szczęście bez ulewy w trakcie biegu – ta przeszła nad miastem dzień wcześniej.
A teraz trochę o samym biegu, bo przecież o niego cały czas chodziło. Trasa prowadziła przez trzy miasta – ze startu w Katowicach, przez Siemianowice i aż do mety w Chorzowie. Bardzo duża jej część prowadziła przez tereny zielone. Były momenty, w których prędzej powiedziałbym, że jestem bliżej lasu na Słocinie niż w chyba najbardziej zindustrializowanym miejscu w Polsce. Z grupą na cztery godziny biegło mi się bardzo dobrze. Na 5 i 10 km można było napić się wody na punktach żywieniowych, potem doszedł do tego zestawu jeszcze powerrade w ilościach właściwie nieograniczonych. Do tego banany, podobno też ciastka, a przy końcu też kostki cukru, pomimo tego że nikogo na koniu nie widziałem. Także jak ktoś wbiegł na metę głodny, to tylko dlatego że chciał wbiec głodny :)
Tempo było fajnie trzymane, poszczególne km nie odbiegały od siebie za bardzo.
Na 10 km wbiegłem z czasem (to chyba brutto) 57:08, na 20 km 1:51:19, a na 30 km 2:48:09. Do tego momentu biegłem ciągle z grupą na złamaniem czterech godzin i co wydawało mi się wręcz dziwne, nie odczuwałem szczególnego zmęczenia. Mały kryzys przyszedł na 31 kilometrze - nie nazwałbym tego ścianą, ale mięśnie dały znać o sobie i przez dwa km walczyłem ze sobą, żeby nie stracić kontaktu z „moją” grupą. Ta walka trwała 2 km i co najdziwniejsze, po tym jak udało mi się wmówić mojemu ciału, że ma się całkiem dobrze, poczułem nagły przypływ mocy. Mniej więcej na 33-34 km postanowiłem zatem pozgrywać gieroja i odłączyć się od grupy, ale nie w sposób jakiego obawiałem się kilkanaście minut wcześniej – przeciwnie – do przodu :)
Biegłem więc do końca już swoim tempem, a mijając każdą kolejną tabliczkę informującą o mijanym kilometrze 35,36,37… śmiałem się coraz szerzej. Nie chciałem finiszować za szybko, żeby nie zdechnąć na kilometr przed metą, więc żeby dać z siebie wszystko co mi zostało czekałem do 40 km. Ostatnie 500 metrów to było nawet coś, co ja nazywam sprintem roku, chociaż zdaję sobie sprawę, że Usain Bolt biega mimo wszystko trochę szybciej :)
Wiwatujący na moją cześć kibice (bo na czyją, przecież bez sensu jest dopingować wszystkich, trzeba skupić się na kimś najszerszym) byli największą, oprócz medalu i bułki z żółtym serem, nagrodą za wysiłek włożony w ten bieg. No i oczywiście poza nagrodą poza wszystkimi kategoriami, czyli dumą żony, która być może nie do końca wierzyła że dam radę i nie wiem ile razy powtarzała przed startem, że „jak się będziesz czuł słabo, to masz schodzić z trasy – żebym Cię nie szukała po szpitalach!” :)
Podsumowując ten przydługawy już wpis – maraton to zupełnie inna kategoria biegania niż wszystko to czego próbowałem do tej pory. Też największy jak dotychczas sportowy wysiłek który zresztą dalej odczuwam, bo o ile siedzi mi się nieźle, leży też całkiem dobrze, to schodzenie ze schodów powoduje lekki grymas niezadowolenia na twarzy. Ale jak ktokolwiek mnie zapyta co jest moim największym sportowym osiągnięciem, to przynajmniej nie będę miał problemu z odpowiedzią. Powiem mu krótko – „Jestem maratończykiem, man”.
PS. No i jestem w internecie :) http://www.sport.pl/sport/51,67926,13896639.html?i=1 zdjęcie 2/90
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu trojmar (2013-05-15,11:28): Gratulacje!!! Ja starałem się być cały czas przed waszą grupą i w sumie się udało chociaż naciskała mi ta grupa na pięty (może mnie pamiętasz bo miałem napis "tata trojaczków" na koszulce. Twój czas czyli 3:56:13 jest jak dla mnie godny pozazdroszczenia więc serdecznie gratuluję!!! I dziękuję za pozytywny opis naszego Śląska!!! Robb Stark (2013-05-15,21:34): Takiej koszulki nie sposób nie pamiętać - mój maraton przy Twoich trojaczkach to żadna sztuka :)
|