2013-03-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| I znów oczy były większe, niz żołądek... (czytano: 338 razy) (POPRAW WPIS , ZMIEŃ ZDJĘCIE , USUŃ ZDJĘCIE)
Ambitne plany na niedzielę, aby zaliczyć w Arturówku jakieś 20-30 km w wolnym tempie, spełzły na niczym (dobry, polski idiom). Już ok. 9.00 byłem w cichutkim, białym lesie. Zastartowałem i mordowałem się po zaśnieżonych ścieżkach jakieś 8-9 km, samiusieńki, i tak sobie kurka (wodna) marzyłem o czymś, żeby coś się wydarzyło, abym nie musiał już dalej lecieć. Wypiłbym ten cały rozcieńczony izostar z kawałkami lodu (flaszkę poprzez roztargnienie zostawiłem wczoraj w samochodzie na noc i zamarzła) i wróciłbym szybko do domu... miałem już dosyć tego minusdwamrozu. Gdzieś tam po drodze wyprzedził mnie jakiś kolega w niebieskim kalenji, wyglądał na starszego, ale świeższego ode mnie. Plecy miał przemoczone, jakby ktoś chlusnął na niego wiaderko wody, a śmigus dyngus dopiero za jakieś trzy tygodnie. To niesprawiedliwość jest po prostu. I nagle pojawia się nadzieja w postaci szusującego z przeciwka na biegówkach (trening alternatywny) starego koleżki, z którym nie widzieliśmy się od roku, a może i więcej. Nooo, trzeba się zatrzymać... pogadać, obgadać itp. Pół godziny gadaniny mija, no to ja mu nadaję, że jestem totalnie wychłodzony i śmigam już do domu. Miło było. Tak spełniają się marzenia znużonego biegacza. Odetchnąłem...
A dziś, wkurzony na panoszące się po miejskich trasach biegowych zimno, poleciałem na siłownię i zaliczyłem na transporterze 11 km w dobrych tempach, dających nadzieję na jeszcze lepszy, jutrzejszy trening.
FOTO: modracha u mnie na balkonie.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2013-03-12,09:07): nie załmuj się; będzie dobrze!
|