2009-03-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| I Bieg ku Rogatemu Ranczu na koniec siłowej zimy :) (czytano: 672 razy)
wisienka na torcie :) ukoronowanie miesiąca siłowego treningu :) tak tak luty upłynął pod znakiem zmagań z górkami, ośnieżonymi trasami, do tego premii w postaci regularnych podbiegów oraz interwałów :) start w I Biegu ku Rogatemu Ranczu miał być doskonałym akcentem kończącym ten etap przygotowań :)
teren mocno pagórkowaty, dystans 8,170m (wg garmina) w połowie astaltem, w połowie ścieżki leśne, wąskie wąwozy, błoto, breja śnieżna... tyle z opisu, trasy nie znam... nigdy wcześniej mnie tu nie widzieli... co najwyżej na skałę czasem rzuciłam okiem z pozycji kolarza szosowego... eh... czegóż mam się spodziewać? za mocno nie mogę bo taryfy ulgowej na okoliczność startu nie otrzymałam. czyli dnia wolnego od treningu czy choć odpuszczenie na obciążeniu przed i po, a jeszcze w piątek na siłowni nie dość, że wiosłowało się nadzwyczaj dobrze to suwnicy też sobie nie odmówiłam. a co, idea dla przyszłości :P
no to start... ustawiłam się na końcu, bo kolejnego dnia jeszcze 3h pedałowania, nie chciałam wciągnąć się w forsowne tempo ;) tym bardziej, że to jednocześnie pierwszy dłuższy bieg na wyższym tętnie w tym roku. hm... gwoli ścisłości gdzieś od września :P
pierwsza górka i wyprzedzam. zaskoczenie, bo zwykle źle znoszę starty pod górę a tu podbieg i pełny luz :) tłumek przesuwa się jednak zbyt powoli, mogłam jednak stanąć bliżej - myślę sobie. biegnę więc bokiem po śniegu. w dół wąwozem ciasno, znów ciężko wyprzedzać. na asfalcie dwie koleiny, więc trzeba przeskakiwać z jednej na drugą, by minąć kolejne osoby. jakby nie patrzeć energia trwoni się na potęgę :|
górka. znów kolejka, utknęłam. ciekawa rzecz po analizie wykresu tętna - w tym miejscu wyraźnie spadło ;)
a co tam :) tempo w sumie całkiem przyzwoite, cieszę się, że tak lekko mi pod te górki idzie. znać trening wykonał swoje zadanie :)
połowa trasy, kolejka wreszcie rozciągnęła się nieco... złapałam swój rytm
znów z górki, błoto po kolana :) aura bardzo marcowa, raz świeci słońce, raz pada, to śnieg to deszcz...
ostatni podbieg i hm... niestety wąski wąwóz, znany z początku trasy i przykra niespodzianka. ludzie IDĄ. eh... tu kolce nawet niewiele mogły pomóc :( bo każda próba przebiegnięcia bokiem po błotnistej nawierzchni kończy się zjazdem z powrotem w środek rynny. ciężko. trochę wyprzedzam, trochę poddaje się rytmowi grupki. ostatnia prosta i dół. meta. 45min. 240m przewyżenia.
w sumie nie najgorzej, ale niedosyt pozostaje... bo może trzeba było mocniej... albo chociaż ustawić się z przodu... by biec płynnie... no ale wtedy nie było by lekko... jednak... no ale jak by wyglądał trening potem? jeszcze trochę mało znam swój organizm, a priorytety jasno określone... nie będę ryzykować... tu jakiś kompromis trzeba było wybrać... eh... ;)
widać jak nie styram się do reszty to pełnej satysfakcji nie ma :P
***********************************************************
a w niedzielę noga podawała :) aż miło :D no warto było ten kompromis zawiazać :)
***********************************************************
z dobrych wiadomości to informacja jest taka, że w niedzielę zaczęła się METEOROLOGICZNA WIOSNA :) od dziś na trasach szukam żółtych główek ;)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2009-03-02,09:18): Fajne to uczucie, wyprzedzać na trasie i nie czuć zmęczenia, prawda???? :))) Marfackib (2009-03-02,12:38): Iza, Twoja prośba do Zimy poskutkowała. Wielkie dzięki :-)))
|