Trwające o kilkunastu miesięcy obostrzenia skutecznie zablokowały niemal całkowicie, prężnie rozwijająca się w ostatnim czasie tzw. turystykę biegową. Niemal, bo w całym tym chaosie, ciągłej niepewności i wiecznego przekładania terminów imprez, co pewien czas pojawiają się informacje o imprezie biegowej, która się gdzieś na świecie odbyła.
Choćby Kilimandżaro Marathon, bieg na 10 km w hiszpańskim Grannollers, a także półmaraton Bavisela we włoskim Trieście. I to właśnie Włochy, mocno doświadczone przez pandemię w początkowej fazie. wyrastają na europejskiego prekursora w organizacji zawodów biegowych, przynajmniej starających się nawiązywać do niedawnych, przed COVID-owych czasów.
Po Trieście, rozegrano półmaraton w Orzinuovi (Lombardia), na 13 czerwca zaplanowany jest prestiżowy półmaraton Romea i Julii w Weronie, 19 czerwca nocny półmaraton w Turynie, a w ostatnią niedzielę odbył się Brescia Art Marathon, w którym wystartowało ponad 2000 uczestników na 3 dystansach. Realnie, a nie wirtualnie czy w indywidualnym starcie bez precyzyjnie określonego czasu rozpoczęcia biegu. I właśnie z perspektywy uczestnika tej imprezy postaram się poszukać odpowiedzi na pytanie czy to już jest to co ‘było” czy jednak jesteśmy wszyscy już w zupełnie innej, biegowej rzeczywistości.
Zatem na początek. Zapisy. Ktokolwiek startował we Włoszech, wie, że mają one specyficzne zasady uczestnictwa w imprezach biegowych. Karta Runcard, certyfikat medyczny (koniecznie z zaznaczeniem, że dotyczy lekkoatletyki) – to już było „zawsze”. Teraz do tego doszedł protokół sanitarny FIDAL. Przewiduje on, że do zawodów mogą przystąpić biegacze spełniające ściśle określone warunki. W Brescii przykładowo wystartować mógł tylko zawodnik, który złożył tzw. autocertyfikację czyli nic innego jak zaświadczenie o stanie zdrowia pod kątem COVID, a także nie miał temperatury powyżej 37,5 stopnia w dniu zawodów.
Do tego dla obcokrajowców został utrzymany warunek przedstawienia negatywnego testu (PCR lub antygen). I tyle. Przy ograniczeniach wjazdowych do Włoch tudzież warunkach wejścia na pokład choćby Lufthansy, nie były to więc warunki zaporowe.
Sam odbiór numeru startowego też nie nastręcza trudności. Mierzenie temperatury, dezynfekcja dłoni i już można odbierać swój pakiet w dedykowanym dla konkretnego dystansu namiocie. Wszystko na otwartej przestrzeni parkingu przy stadionie, pozbawione dodatkowych atrakcji jak np. EXPO. Podobna procedura ma miejsce w dniu zawodów, podczas procesu poprzedzającego sam start. Znów spora przestrzeń, dezynfekcja i mierzenie temperatury.
Ale też znakiem czasu jest, że sam numer już nie upoważnia do udziału w imprezie. W zajmującej kilkanaście sekund procedurze trzeba złożyć podpisany formularz autocertyfikacji, w moim przypadku też negatywny wynik testu i dopiero wtedy otrzymuje się kolorową opaskę na rękę. Dzięki dużej ilości stanowisk wszystko przebiega sprawnie. Wyposażony w takie oto „nowum”, mogę przechodzić do wygrodzonych stref startowych, w celu zachowania dystansu rozciągniętych na prostej liczącej kilkaset metrów.
Po drodze jeszcze odwiedzam przysłowiowe „toitoie”, ze zdziwieniem obserwując pracownika, który regularnie czyści uchwyty do nich, a także sugestywnie wskazuje wszystkim, aby po skorzystaniu zdezynfekowali dłonie. To działa, choć mam pewne wątpliwości czy rozwiązanie w tej formie, przyjęło by się w Polsce.
Kwadrans przed godziną startu można zajmować miejsce w strefach. Numer jest, kolorowa bransoletka też, więc bez problemu przechodzę przez kontrolę wolontariuszy. Masz numer z innej strefy – nie ma szans abyś wszedł. Inny dystans - tak samo. Każdy ma swoje miejsce/strefę i nie ma dyskusji. Na asfalcie namalowane znaki „X” pomagające w utrzymaniu dystansu, pomiędzy rzędami krążą też pacemakerzy, prosząc o zajmowanie miejsc i czekanie. Sam start podzielony jest na fale po 200 osób, startujące w kilkuminutowych odstępach, a zawodnicy muszą przez pierwsze 500 metrów biec w maseczkach.
Niby to męczące, ale w tym przypadku prosty, płaski odcinek sprawia, iż nie pamięta się tego, jako traumatycznego przeżycia. Pętla wiedzie wokół i przez samo centrum Brescii, a co 2-2,5 km zlokalizowane są punkty odżywcze. I tu niestety kiepska informacja, bo nie ma mowy o znanych z wcześniejszych maratonów bogatych bufetach, a są za to tylko zakręcone, półlitrowe butelki z wodą. To chyba największy kontrast w stosunku do tego co było wcześniej, szczególnie dokuczliwy na dystansie maratońskim, bo trzeba zadbać samodzielnie o żele czy co kto tam potrzebuje.
Nawet brak zespołów i punktów dopingowania jest mniej zauważalny. Jak to Włoszech, po części to ostatnie rekompensują to piękne widoki i historyczne budowle. Kibice w większej ilości pojawiają się w ścisłym centrum miasta, a także tuż prze metą, której minięcie przynosi kolejne różnice w stosunku do tego „co było”. Pierwsze nie medal, tylko maseczka.
Dalej ponownie odseparowane od siebie stanowiska, dedykowane dla konkretnego dystansu, na których każdy z finiszujących otrzymuje torbę z żywnością, napojami i właśnie medalem. Z pewnością nie daje to takiej satysfakcji, jak powieszenie go na szyji, ale cóż. Pozostaje jeszcze odpoczynek na rozległym trawniku i można wracać do domu/hotelu. Wygląda na to, że bogate i urozmaicone strefy mety też póki co przejdą do historii.
Patrząc z perspektywy minionego weekendu, trzeba stwierdzić, iż włoskim organizatorom należą się słowa uznania, że chociaż próbują. Starają się i mimo obecnych ciągle ograniczeń start wiele nie różni się od tych sprzed kilku lat. Oczywistym jest, iż nie każdego taka formuła przekona. Szukający wielkich, masowych startów czy tłumów kibiców na trasach i bogatego cateringu na mecie będą póki co rozczarowani, ale ci, którzy najbardziej cenią sobie możliwość wspólnego biegania po świecie w miejskich maratonach, będą w dużej mierze usatysfakcjonowani.
To co znamy sprzed kilku lat, niestety szybko nie wróci w skali 1:1, szczególnie w przypadku największych, gromadzących po kilkanaście tysięcy uczestników, imprez.
|
| | Autor: Admin, 2021-06-01, 08:30 napisał/-a: Wygląda na to, że trzeba mieć niesamowitą motywację by zdecydować się na start we Włoszech. Włochy zawsze były przekombinowane z tymi ich zezwoleniami medycznymi a teraz to już zupełny odlot... | | | Autor: Zulus, 2021-06-01, 09:57 napisał/-a: Zaczynam się cieszyć, że zmieniłem dyscyplinę -wczoraj wróciliśmy z Włoch z imprezy jeździeckiej rozgrywanej w ramach dużego festiwalu jeździeckiego (mistrzostwa kraju) w znakomitej obsadzie, bo część światowych zawodników pozostała we Włoszech po rozgrywanych tydzień wcześniej MŚ. Wszystko odbyło się oczywiście w jakimś tam reżimie sanitarnym, ale bardziej "na pokaz". Podobnież z podróżą - przejechaliśmy nie niepokojeni przez kilka granic, fakt, że zaopatrzeni w stosowne certyfikaty, ale bez żadnych testów. A biegaczy, widziałem mnóstwo na trasie wyścigu, dobrze,że konie się nie płoszyły. | |
| |
|
|