| Przeczytano: 637/1764930 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Projekt Triathlon - projekt spełniam marzenia | Autor: Decathlon Polska | Data : 2015-09-22 |
Imię: Marta
Wiek: prawie 26 lat
Zawód – manager sektora BIEGANIE w Decathlon Franowo (Poznań)
Zainteresowania – bieganie, choć jestem ogromnym leniem i bardzo często tabliczka czekolady wygrywała z treningiem.
Sama nie wiem w jaki sposób pomysł o starcie w triathonie pojawił się w mojej głowie. Biegam od czterech lat, biorę udział w zawodach – sprawia mi to olbrzymią satysfakcję. Nie chwalę się super wynikami, bo ich nie mam, chwalę się startami, emocjami, łzami szczęścia – to daje mi największą radość. Uwielbiam tę adrenalinę.
Decyzja o tym, że chcę wystartować była raczej spontaniczna – czas na coś nowego. Lubię poznawać nowe rzeczy. Tak powstał Projekt Triathlon (profil na facebooku oraz program w poznańskiej telewizji). Super! Zrobię to! Chwila... Przecież ja nie potrafię pływać. Ba! W sumie to ja boję się wody... Realizację planu treningowego przygotowanego przez Huberta Króla (trenertriathlonu.pl) rozpoczęłam 1 maja – jak prawdziwa amatorka (za późno!). Nie znam nikogo kto nauczył się pływać w tak krótkim czasie. Ale jak nie ja, to kto? Ktoś musi być pierwszy.
Opisanie okresu przygotowań zabrałoby bardzo dużo miejsca – nie raz mówiłam, że chcę zrezygnować, ale ocierałam pot (czasem pot i łzy) i robiłam znienawidzone treningi na zakładkę lub treningi interwałowe.
Po czterech miesiącach przygotowań 30.08 zostałam triathlonistką - Ironwoman (w 1/4) Nie rywalizowałam z innymi, podjęłam najcięższą walkę - walkę ze sobą.
Gdy w maju pierwszy raz weszłam do basenu nie byłam w stanie przepłynąć 10 metrów (z deską!) - krztusiłam się, miałam zakwasy, byłam zmęczona. W niedzielę 30.08 przepłynęłam kraulem 950 metrów.
Ale od początku...
W Katowicach zjawiliśmy się (ja + Mateusz – Ambasador Techniczny Marki Kalenji, a prywatnie mój przyjaciel, który skutecznie przez cztery miesiące zmuszał mnie do treningów), dzień wcześniej - odprawa techniczna, szybkie jedzenie w najsłynniejszej wśród sportowców restauracji, sprawdzenie sprzętu i spanko.
Niedziela, 7:00, pobudka - chyba nie muszę pisać, że śniadanie było ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę.
Pakowanie, sprawdzenie pięćdziesiąty raz czy wszystko mam i jazda. Dwie godziny przed startem byliśmy na miejscu - jeżeli można mieć stan przedzawałowy ze stresu to ja go na pewno miałam.
Rywalizacja rozpoczęła się o 11:00.
5..4..3.. 2.. 1.. Poszli. Posłuchałam wszystkich rad - ustawiłam się z tyłu, ale i tak nie uniknęłam kopników.
Płynęłam przed siebie - do mety. Wolno i spokojnie. Nigdy nie zrobiłam jednocześnie takiego dystansu. Nie wiedziałam czy to jest w ogóle możliwe - bałam się (tuż przed wejściem do wody chciałam spisać testament). Zawsze stresuję się przed zawodami (że coś mi nie pójdzie, że będzie mnie bolała noga, że będzie mnie bolał brzuch), teraz pierwszy raz w życiu bałam się, że mogę nie skończyć tego co zacznę, że mogę się utopić.
Pierwsza bojka. Uff.. prawie połowa. Druga bojka.. Po co mi to? Jeszcze tak daleko. Ostatni zawodnik ok. 200 metrów za mną - gdzie ta motorówka z ratownikami? Uspokój się! Oddychaj - cały czas rozmawiałam ze sobą. Zaraz trzecia bojka - prawie koniec.
Trzecia bojka - O! Boże! ZARAZ KONIEC. Jest sukces. Teraz już na pewno dam radę. Wyszłam z wody - żyję! Biegnę jak szalona do strefy zmian - przede mną rzeczy łatwe i przyjemne.
Przede mną rower (przecież każdy potrafi jeździć na rowerze) i to w czym jestem najmocniejsza - bieganie. HAHAHAHAHAHAHA.... Najgorsze wcale nie było za mną - najgorsze miało nadejść.
Już pierwszy kilometr na rowerze pokazał, że jest źle. "Noga nie podawała" - nie mogłam się rozpędzić. Było mi gorąco, chciałam pić - gorący izotonik nie smakował, a woda w drugim bidonie szybko się skończyła. Ludzie padali na trasie jak muchy. Mateusz, który z kamerą jechał ze mną, nie raz zatrzymywał się i podnosił ludzi z ziemi.
Mój Triban 500 chciał pędzić do przodu, moje ciało chciało się położyć na poboczu i już nigdy nie wstać. Kilometry mijały bardzo wolno - to był taki moment, że nie myślałam o niczym tylko o tym, że muszę jechać. Punkt odżywczy (TYLKO JEDEN NA CAŁEJ TRASIE) - brak wody - jest tylko ten ohydny izotonik. Pięknie!
Naprawdę nie wiem jak dojechałam do końca, a raczej dokulałam się. W drodze do strefy zmian to rower prowadził mnie, a nie ja go. Rzucało mną we wszystkie strony. Bałam się, że jak usiądę żeby zmienić buty to już nie wstanę. Z drugiej strony wiedziałam, że muszę to zrobić. Jeden but, drugi but, suche spodenki, szot kofeinowy i jazda... Od pierwszego biegowego kilometra jęczałam, sapałam, mruczałam i błagałam o punkt z wodą.
"My zawsze dobiegamy do mety" - powiedział Mateusz i mobilizował do biegu. Dzięki niemu mam super relację, a moja mama wiedziała, że się nie utopiłam. To, co było moją najmocniejszą stroną - bieganie - pogrążyło mnie najbardziej. Zataczałam się przez wszystkie kilometry. Każdy krok był katastrofą. 35 stopni w cieniu nie ułatwiały zadania. Zatrzymywałam się kilka razy - mój żołądek wysyłał sprzeczne sygnały.
Pierwsza pętla... Zostało tylko 5 km. Biegnij, Marta, Biegnij. W okolicach 6 km zobaczyłam znajomych - zdążyłam tylko coś mruknąć pod nosem. Krzyknęli, że jest super. Wtedy faktycznie człapanie na chwilę zamieniło się w bieg. Ale nadal każdy kilometr trwał wieczność. Ludzie, którzy mnie mijali bądź których ja mijałam nie wyglądali lepiej ode mnie. Każdy cierpiał. Mateusz dzielnie motywował nie tylko mnie, ale całą resztę. Największy motywator na świecie! "Panie, my sobie poradzimy, zajmij się lepiej tą z tyłu" - tak, to było o mnie:)
Ostatni punkt z wodą, ostatnie metry... kibiców jakby więcej, część krzyczała moje imię.. Zaraz meta... Już prawie.. Widzę ją.. jest!!
Nigdy tak nie krzyczałam ze szczęścia, nigdy też nie płakałam z tego samego powodu przez 10 minut. Byłam odwodniona, skrajnie zmęczona, ale szczęśliwa i dumna z siebie. Zrobiłam to - zostałam triathlonistką!
Fanom mocnych wrażeń polecam wszystkie filmiki z facebooka Projekt Triathlon --> tam są prawdziwe emocje, łzy, śmiech, złość.
Wszystkim, którzy uwierzyli we mnie i w Projekt Triathlon dziękuję:) Dziękuję za sprzęt, wsparcie techniczne, mentalne, dobre słowa, smsy i uśmiechy. Bez Was nie byłoby sukcesu. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich nazwisk - jesteście po prostu najlepsi:) Mateusz, Tobie dziękuję najbardziej. Za zmuszanie mnie do treningów, za wspólne kilometry, za krzyki, dobre słowa, za obecność:) Bez Ciebie chyba ciągle jechałabym rowerem.
Na mecie wiedziałam, że chcę więcej. Za niecały miesiąc Poznań Maraton, a za 2 miesiące Beskidzka 160 na Raty i moje pierwsze 63 km w górach.
Po trzech tygodniach od startu wiem już co zrobiłam źle. Tak bardzo skupiłam się na nauce pływania (na basenie spędzałam sporo czasu), że bieganie i rower przeszły na dalszy plan, dlatego tak bardzo mnie pogrążyły. Zawsze mowiłam, że po wyjściu z wodu już będę zwycięzcą, a potem jakoś pójdzie. Faktycznie poszło „jakoś”. Mam kolejne doświadczenie – wiem, że do każdej dyscypliny trzeba się tak samo mocno przygotować.
Dopiero filmiki i zdjęcia, ktore zobaczylam po starcie uświadomiły mi jak źle wygladałam. Czułam się tragicznie, ale przeżyłam niesamowitą przygodę, ktora pokazała mi, ze granice to tylko wymysł naszej głowy, a rzeczy niemożliwe nie istnieją "My zawsze dobiegamy do mety" - na pewno jeszcze o mnie usłyszycie:)
Pozdrawiam,
Marta
Sprzęt, który wykorzystałam podczas startu (wszystko dostępne w Decathlon)
- pianka – Nabaiji, Combi James 500
- okularki – Nabaiji, Spirit S
- buty na rower – B’twin MTB 500
- rower – B’twin, Triban 500
- spodenki rower/bieganie – Kalenji, SH Tigh Kiprace/Ekiden Short Black
- top rower/bieganie – Kalenji, First Plus
- buty do bieganie – Kalenji Kiprun SD
|
| | Autor: jann, 2015-09-23, 07:18 napisał/-a: Brawo, Brawo, Brawo! To jest piękne w sporcie, że przełamujesz swoje granice, przesuwasz je coraz dalej i ciągle Ci mało. Wysiłek mogę sobie wyobrazić nie raz przeżywałem to podobnie, ale do triatlonu jeszcze nie dorosłem chociaż w głowie błądzi niepokorna myśl. Gratuluję i trzymam kciuki za bieg górski. A w Poznaniu też biegnę. | |
| |
|
|