| adam_er Adam Rzędzicki Police niezrzeszony
Ostatnio zalogowany 2024-01-20,11:28
|
| Przeczytano: 1186/430624 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Maraton Myszki Miki i Bahama Mama... cz.2 | Autor: Adam Rzędzicki | Data : 2012-02-19 | Takiego wstępu nie planowałem... :-)
W międzyczasie, po publikacji pierwszej części mojego artykułu opisującej udział w Maratonie Myszki Miki w Orlando, dotarł do mnie głos "oburzonego" biegacza, który zarzucił mi lans i samochwalstwo. Napisał też, że nie jest sztuką podróżować, jak się ma kasę i wreszcie, że tego typu teksty nie są nikomu do niczego potrzebne, a nawet wręcz przeciwnie. I żeby chociaż gostek zaczął np. od IMHO, ale gdzież tam, gostek sobie nie życzy, i już... :)
Nie byłoby to warte jakiejkolwiek reakcji, bo głos był całkowicie odosobniony, ale ponieważ trudno o bardziej błędną i absurdalną interpretację moich poczynań więc, niestety, nie wytrzymałem :-)
Pragnę przypomnieć "oburzonemu" (pisałem o tym już przy innych okazjach i nie widzę ani sensu, ani potrzeby powtarzania tego w każdym nowym artykule), iż zamysłem i intencją tego typu moich publikacji, rzeczywiście wykraczających poza obecnie funkcjonujące, utarte standardy na polskich forach biegowych, było i jest pokazanie mniej doświadczonym biegaczom i niektórym "nawiedzonym" (na szczęście tych ostatnich jest coraz mniej...), że są jeszcze całkiem inne światy biegowe. I że nawet przy stosunkowo niewielkich dochodach można realizować swoje marzenia, jeśli się bardzo chce i odpowiednio mocno zaangażuje.
Nie nam swojej firmy ani konta z 6-ma zerami, nie wygrałem w lotto, mieszkamy w bloku, a podróże realizujemy z małżonką WYŁĄCZNIE Z NASZYCH EMERYTUR, kosztem wielu codziennych wyrzeczeń i tylko dzięki umiejętności znalezienia i zrealizowania wyjazdu po najniższych możliwych kosztach, które to koszty mogą wynieść nawet tylko 1/3 tego, co trzeba by było zapłacić w biurze za podobną (lub gorszą) opcję.
Jasne, że każdy jest autonomiczny i ma prawo wyboru. Jeden pojedzie na maraton na koniec Europy w piątek wieczorem (albo w sobotę rano...) i wróci w niedzielę po południu, a w międzyczasie odwiedzi tylko biuro maratonu. A najlepiej, żeby to zrobili za niego koledzy, bo on będzie leżał w hotelu "do góry kołami", gdyż przecież jutro MUSI zrobić wynik. Drugi natomiast, płacąc TYLKO 15-20% drożej (najdroższy rzecz jasna jest przelot) i przede wszystkim, inaczej myśląc, poleci na 5-6 dni i skorzysta niewspółmiernie więcej, ponieważ, być może, nigdy więcej nie będzie miał już okazji odwiedzić tego miejsca.
Więc zwracam się przede wszystkim do tych, których interesuje nie tylko "zaliczanie" kolejnych maratonów, lecz także związane z tym trochę głębsze przeżycia. Kieruję te słowa także do piszących komentarze typu, cyt.: "Fajnie, fajnie tak kurna pojechać i pozwiedzać :)"
Uwierzcie! WSZYSTKO MOŻECIE !!! WSZYSTKO ZALEŻY WYŁĄCZNIE OD WAS !!! NIE MA RZECZY NIEMOŻLIWYCH !!! Sam wiem sporo na ten temat...
A, że często trzeba dać z siebie wszystko i jeszcze trochę? Oczywiście! Jednak im więcej wysiłku poświęcimy, tym większa będzie satysfakcja po osiągnięciu - czasami wydawałoby się zupełnie nierealnego - celu. Moje teksty powinny tylko pokazać możliwości, zachęcić do działania i ułatwić podjęcie decyzji, nic więcej. Amen... :-)
Adam Rzędzicki
A teraz, po tym przydługim wstępnie czas na drugą część mojej opowieści:
Część II - Bahamy
Turbośmigłowy, niewielki Bombardier Dash 8 linii Bahamasair (zabiera 50. pasażerów), przywiózł nas do Nassau, wraz z około 30 pozostałymi turystami, w porze obiadowej. Office Immigration (a konkretnie - stanie w kolejce...) zajęło nam około pół godziny. Czekanie umilała nam miejscowa kapela, grająca reggae. Jedno stanowisko i absolutny, "południowy" luzik obsługi :) Pytanie o cel podróży, pieczątka wizy w paszporcie i przechodzimy dalej.
Sam terminal malutki, kameralny. Odbieramy bagaże. Do hotelu mamy ponad 20 km, więc bierzemy taxi. Z początkowych 30 BSD (dolarów bahamskich) negocjujemy 25, wsiadamy i jedziemy do hotelu. Praktycznie cały czas jedziemy brzegiem oceanu, mając już teraz przedsmak tego, co nas czeka w czasie pobytu tutaj. Otwieram okno i robię pierwsze fotki.
New Providence - wyspa, na której leży Nassau, stolica Bahamów - jest jedną z ponad 700, wchodzących w skład tego wyspiarskiego państwa. Z tych 700 tylko 30 jest zamieszkałych. Bardzo małe, roczne wahania temperatury (średnia temperatura wynosi 27 °C w lecie a 21 °C w zimie) powodują, że pełnia sezonu trwa tu cały rok.
Nassau łączy w sobie niepowtarzalny urok Bahamów z nowoczesnością. Jest ono centrum kulturalnym i politycznym kraju. Ciekawostkę stanowi fakt, że np. bardzo wiele promów pasażerskich pływających po Bałtyku jest zarejestrowanych w Nassau i pływa pod flagą tego portu. Powodem jest to, iż nie ma tu ani podatku dochodowego, ani podatku od zysków, dlatego tutejsze banki i towarzystwa ubezpieczeniowe zarządzają pieniędzmi klientów z całego świata, oczywiście także z korzyścią dla siebie... ;)
Dojeżdżamy na miejsce. Nasz Nassau Junkanoo Resort okazuje się całkiem miłym hotelem o doskonałej lokalizacji. Informacje ze strony internetowej w pełni się potwierdziły. Dostajemy pokój na piętrze, z widokiem na basen, plażę i Paradise Island. Przy recepcji jest nielimitowana kawa i herbata, mamy również śniadania, więc będzie super. I, co równie istotne, za niewygórowaną, jak na takie warunki, cenę... ;)
Kwaterujemy się, drobna kąpiel i pierwszy wypad na miasto, bo niedługo zacznie zapadać zmrok. Oczywiście, najpierw plaża. Piasek niesamowicie biały, woda - zresztą widzicie sami... :)
I - co również natychmiast rzuca się w oczy - nigdzie żadnych śmieci, papierków. Wygląda na to, że jednak można... :)
Kierujemy się w prawo. Idąc West Bay Street, po ok. 500 metrach dochodzimy do British Colonial Hilton - hotelu, w którym usytuowane jest biuro maratonu. Ale biuro dopiero pojutrze :)
Skręcamy w lewo i przed sobą mamy port. To jeden z najbardziej popularnych (i non stop zatłoczonych) portów na Bahamach i Karaibach. Z uwagi na dużą głębokość zatoki mogą tu cumować największe wycieczkowce świata. Przy pirsie jest ich zawsze tyle, ile miejsc, kilka czeka na redzie na swoją kolej.
Robi się późno, idziemy do Pizza Hut na spóźniony obiad i zmęczeni wracamy do hotelu.
Dzisiaj dalsze zwiedzanie wyspy. Planujemy przede wszystkim Paradise Island a później improwizacja w zależności od tego, ile czasu nam zostanie. W jedną stronę wycieczka łodzią i to, co jest najciekawsze od strony wody, później zwiedzanie i powrót do Nassau spacerkiem.
Wysepka Paradise Island, połączona z Nassau podwójnym mostem, to miejsce wspaniałej, tropikalnej roślinności, imponujących hoteli, kasyn, plaż i rozrywki. Ma tu swoje rezydencje wiele osobistości, znanych z polityki, filmu, czy telewizji, tu można spotkać najpiękniejsze parki i najbardziej ekskluzywne hotele, jak Atlantis Resort.
O randze wyspy świadczą dwa mosty, położone bardzo blisko siebie, jeden wjazdowy, drugi wyjazdowy. W każdym innym, "normalnym" miejscu, wystarczyłby tylko jeden. Właśnie także tymi mostami i częścią Paradise Island przebiega trasa maratonu, który będziemy biegli za dwa dni.
Kupujemy bilety (8 BSD/os.) i wsiadamy na łódź. W czasie rejsu przewodnik, jakby żywcem wyjęty z klipu Boba Marleya, dowcipnie komentuje mijane rezydencje, należące m.in. do Toma Cruise’a i Ophrah Winfrey, której tak się spodobała Paradise Island, że kupiła tu dwie, sąsiadujące posiadłości.
Wysiadamy na wyspie i idziemy pospacerować. Idąc Paradise Beach Drive trafiamy na miejsce, gdzie kończy się druga mila niedzielnego maratonu.
Będąc na wyspie, nie sposób nie zerknąć na Atlantis Resort - największy i najbardziej wypasiony hotel na Bahamach.
Skręcamy w Casino Drive i lądujemy na plaży. Przy hotelach tłoczno, chętnych do kąpieli także nie brakuje, tu sezon trwa cały rok :)
Musimy powoli wracać, bo piesza, powrotna droga zajmie nam ok. 1,5 godziny, ponadto trzeba poszukać miejsca na jakąś tańszą, spóźnioną obiadokolację, ponieważ ceny są tu kosmiczne, np. malutka butelka wody - 4 BSD. Dobre dla Toma Cruise’a, nie dla nas... ;)
Wracamy przez most Atlantis Bridge. Roztacza się stąd wspaniały widok na Paradise Island.
Dzisiaj sobota, ponieważ biuro maratonu otwierają dopiero o godz. 15., po śniadaniu dalsze zwiedzanie Nassau kierujemy się do najstarszej części miasta. Przy George Street mieści się Muzeum Piratów. Każdy, kto oglądał „Piratów z Karaibów” powinien tu wejść. Atmosfera jest niepowtarzalna, dodatkowo w sklepie z pamiątkami można się zaopatrzyć we wszystkie, niezbędne każdemu poważnemu piratowi, akcesoria ;)
Następny nasz cel to Balcony House przy Market Street. Jest to najstarsza drewniana rezydencja na Bahamach, Budynek został zbudowany około roku 1780, kiedyś był domem kupieckim, dziś to muzeum regionalne. Niestety okazuje się, że poza sezonem jest zamknięte...
Za to w porcie niespodzianka. Przypłynął Disney Wonder - olbrzymi wycieczkowiec, który na pokładzie dysponuje wszystkimi najważniejszymi atrakcjami, jakie oferuje Walt Disney World w Orlando. Na dodatek na nabrzeżu robili jakąś reklamową sesję fotograficzną i pozwolili nam strzelić fotkę z maskotkami. Bardzo dziękujemy :). Po maratonie w Orlando, gdzie niepodzielnie rządziła Myszka Miki i jej kompani, wyszło takie malutkie déjà vu... ;) Statek jest przeogromny, na 11. pokładach może zabrać do 2700 pasażerów.
Wstępujemy na pizzę do Pizza Hut i powoli idziemy do biura maratonu. Mieści się ono w jednej z sal na I piętrze, obok usytuowano niewielkie targi sportowe. Do maratonu zapisało się około 150. zawodników, do półmaratonu i sztafety kilka razy więcej.
Odbieramy pakiety startowe i oglądamy stoiska ze sprzętem. Nic, co by rzucało o glebę zarówno w zakresie asortymentu, jak i cen ;). Wychodzimy i kierujemy się w stronę hotelu, żeby trochę odpocząć przed jutrzejszym maratonem.
Sunshine Indurance Marathon Bahamas 2012
Mamy super komfortową sytuację, bo start jest "pod nosem", w odległości około 100 m od hotelu. Wstajemy o 5:15. Start jest o 6:00 a przez otwarte okno widać (i słychać...) tych, którzy już się rozgrzewają. Temperatura za oknem 13° C - wyjątkowo niska, jak na Bahamy. Standardowe, przedstartowe procedurki i o 5:45 wychodzimy z hotelu. Na dworze jeszcze ciemno, okazuje się, że wieje silny, porywisty wiatr. Wiatrołapy na pewno się przydadzą, szczególnie na wysokich mostach na Paradise Island. Grażka robi nam fotkę i idzie focić cały start. Krótkie, okolicznościowe przemówienia, hymn Bahamów, śpiewany - podobnie jak amerykański - solo, wspólne odliczanie, strzał startera i wyruszamy w trasę.
Ponieważ wszystkie biegi startują jednocześnie, na początku jest trochę tłoczno, ale każdy biegnie swoim tempem i sytuacja szybko się normuje.
Po półtorej mili skręcamy w lewo na Atlantis Bridge. Wieje, "jak w kieleckim" :-) Przeciwny, silny wiatr powoduje, że jest chłodno, ale już zbiegamy w dół na Paradise Island, robimy „agrafkę i drugim mostem wracamy do Nassau. Teraz wiatr nam pomaga. Na razie jest ciemno, więc widoki „takie sobie” ;). Na Lake Waterloo zawracamy i około 6-tej mili znów przebiegamy przez linię startu, tylko w odwrotnym kierunku.
Dalsza trasa będzie biegła wyłącznie West Bay Street - promenadą nad oceanem.
Przy hotelu oddajemy Grażce niepotrzebne już wiatrołapy i biegniemy dalej. Robi się widno, więc podziwiamy wspaniałe widoki. Praktycznie cały czas biegniemy wzdłuż plaży. Około 10. mili półmaraton wraca na metę, my zrobimy to dopiero za 6 mil. Słońce wzeszło i ukazało w całej krasie walory tej przepięknej trasy. Robi się coraz cieplej. Czas, umilany rozmową i podziwianiem widoków szybko mija i tak dobiegamy do ronda, od którego do nawrotu mamy tylko kilkaset metrów.
Teraz my, przez prawie godzinę, będziemy pozdrawiać wszystkich, biegnących za nami. Wiatr wieje z przodu, temperatura w niektórych osłoniętych miejscach przekracza 25° C. Trzeba trochę zwolnić :) Po 25. mili jesteśmy na wysokości mety, trochę wcześniej niestrudzona Grażka strzela nam fotki na trasie, jeszcze tylko jedna „agrafka” i szczęśliwi kończymy bieg.
Dostajemy medale, napoje, poczęstunek i oczywiście Grażka wkracza do akcji ;).
Podsumowując można stwierdzić, że jest to przepiękny, kameralny maraton. Ukończyło go 115. biegaczy z 9. państw, w tym 7. z Europy (Anglia i Polska po dwie osoby, Niemcy, Finlandia i Francja - po jednej). Wygrał 33-letni Bryan Huberty z USA z czasem 2:42’53”. Komplet wyników (niestety, na razie są tylko kategorie) można zobaczyć na stronie maratonu.
Na uwagę zasługuje fakt, że niewielki w sumie bieg ma limit czasu aż 8 godzin... U nas chyba nie do pomyślenia :).
Trasa wspaniała, ponad 80% to bulwar nad oceanem - jej przebieg można zobaczyć tutaj. Organizacja i logistyka bez żadnych zastrzeżeń, napojów aż za dużo, punkty żywnościowe zaopatrzone super a ich obsługa wzorcowa.
Tu, dla porównania, przypomina mi się maraton a Gdańsku przed kilku laty (ale nie tak dawno...). Temperatura około 30°. Na 40. kilometrze do punktu z napojami zbliża się "ledwo żyjący" maratończyk w podeszłym wieku. Pyta o wodę i słyszy taki tekst od pani, stojącej za pustym stolikiem: "...Woda? Nie ma, nie dowieźli, ale po co panu, przecież do mety ma pan tylko dwa kilometry...". Tylko... :-)
A była to dopiero 4. godzina biegu, więc później było tylko gorzej...
Wracając do naszego maratonu, publiczność również bardzo spontaniczna, wiadomo, południowcy ;) Medal ładny, niektórzy mówią, że ładniejszy, niż ten z Mickey Mouse :)
I chyba jedyny mankament - który zresztą dotyczy praktycznie wszystkich maratonów w tropikach - to wczesna godzina startu i duża różnica temperatur na początku i końcu biegu. Tu wynosiła ponad 15° C. W tym zakresie konkurencję stanowią tylko maratony górskie.
Plażą idziemy do hotelu, oddalonego od mety o kilkaset metrów. Nie ma większej przyjemności, niż spacer boso po maratonie po chłodnej wodzie. ;). Na dziś starczy wrażeń, po odpoczynku idziemy do „chińczyka” na obżarstwo, wracamy i odpoczywamy.
Jutro ostatni dzień na Bahamach. Trochę się zachmurzyło, więc chcemy to wykorzystać. Zamierzamy odwiedzić Fort Charlotte, odległy o 10 minut spaceru od naszego hotelu.
Fort Charlotte, zbudowany w 1787 roku, to największy i najbardziej okazały obiekt tego typu na Bahamach. Z historycznych źródeł wynika, że z fortu nigdy nie było potrzeby oddania chociażby jednego strzału z armat w celu jego obrony. Widać sam widok zniechęcał potencjalnych agresorów do ataku... :)
I znów miła niespodzianka. Tu także napotykamy na historyczny, polski ślad. Na jednym z murów widzimy wydłutowany napis z którego wynika, że nasi rodacy byli tu już w 1835 roku. Najprawdopodobniej chodzi o emigrantów po Powstaniu Listopadowym.
Robimy sobie dłuższy spacer po plaży i wracamy do hotelu.
Pijemy kawę i idziemy w miasto na „poważniejszą” obiadokolację, na którą wszyscy solidnie zapracowaliśmy :)
Nasz wybór to Señor Frog’s w pobliżu portu. W Internecie piszą, że jest to najlepszy bar na wyspie i że nie można być w Nassau i nie być w tym kultowym miejscu. Tu także „ląduje” większość z turystów z wycieczkowców. Więc idziemy i my :)
Na wolny stolik czekamy około 20 minut, jednak jest warto. Atmosfera rzeczywiście rewelacyjna. W środku jest głośno, ale muzyka super, atmosfera pełnej zabawy w którą obsługa włącza wszystkich gości. Lokal słynie z kuchni meksykańskiej, więc chcemy to sprawdzić. Kelner uprzedza, że dania są duże, dlatego na początek zamawiamy dwa dania na trzy osoby. Decydujemy się na Mexican Platter (grilowane warzywa z kurczakiem i wołowiną), do tego meksykańskie piwo Corona Extra.
Po niecałych 10. minutach kelner przynosi dwie wielkie patelnie z zestawem sosów i przypraw. Smakowo - rewelacja, wielkość porcji rzeczywiście nie do przejedzenia przez jedną osobę, nawet maratończyka ;). Piwo również super. I ceny - jedna porcja to 21 BSD, więc za wspaniałe jedzenie z napojami wychodzi po 17 BSD od osoby (około 70 PLN). W trójkę ledwo daliśmy radę tym dwóm daniom, początkowo myśleliśmy o jakimś deserze, ale nie było mowy, żeby się jeszcze cośkolwiek zmieściło :)
Dziś ostatnia noc w hotelu, jutro powrót do Orlando a później już tylko szara, polska rzeczywistość :) Ale wracamy do domu zawsze po to, żeby kiedyś znów gdzieś wyjechać...
Informacje praktyczne (Floryda i Bahama)
1. Wiza amerykańska. Procedura trochę upierdliwa, ale, dopóki nie zniosą wiz dla Polaków, nie ma wyjścia. Najlepiej być w wieku „poprodukcyjnym” i nie mieć rodziny w USA, ale pozostali też dostają :) Filmik z opisem procedury wizowej jest tutaj. Ponadto na stronie ambasady USA w W-wie (tutaj) są kompletne informacje, również o tym, co można przewozić w bagażu podręcznym i dodatkowo zabrać na pokład samolotu.
2. Wiza bahamska. Praktycznie formalność. Otrzymujemy ją na lotnisku po dwuminutowej rozmowie z urzędnikiem Office Immigration. Pozwala na turystyczny pobyt do 3. miesięcy. W Internecie była informacja, że przy wyjeździe obowiązuje opłata 15 BSD, ale nas ta przyjemność z jakiegoś powodu ominęła ;)
3. Samolot. Trzeba konsekwentnie szukać promocji i najtańszych opcji. Oczywiście przy sztywnych terminach odpada last minute. Za lot do Orlando w potrzebnym nam terminie (akurat z Poznania...) Lufthansa oferowała promocję trochę poniżej 2300 PLN (oczywiście w obie strony), lot Orlando-Nassau i z powrotem liniami Bahamasair to koszt 172 USD/os. a więc trochę powyżej 500 PLN. Wszystkie rezerwacje były załatwione już w marcu.
4. Elektryka. W USA i na Bahamach napięcie gniazdkach wynosi 120V. Wystarczy jedna przejściówka (na USA, koszt ok. 7 PLN w Media Markt), ponadto trzeba sprawdzić, czy sprzęt, który zabieramy, pracuje przy tym napięciu. Np. niektóre ładowarki do aparatów foto kupione w Europie nie mają takiej możliwości.
5. Karta kredytowa. bez niej w Stanach turysta jest niewiarygodny… Bankomatów jest mnóstwo, ale, żeby nie być liczonym za każdą transakcję, warto mieć kartę z amerykańskiego banku - np. Citi - i posiadane pieniądze przed wyjazdem przewalutować na dolary. Albo po prostu przywieźć ze sobą trochę dolarów (proponuję około połowy planowanych wydatków) i nie korzystać z bankomatów :) Banknoty raczej do 50 USD, setki przyjmują raczej niechętnie.
6. Wynajem samochodu. Najtaniej jest zrobić to jeszcze w Polsce przez Internet. Należy korzystać z renomowanych wypożyczalni, jak Hertz, Avis, Alamo, itd. Można skorzystać np. z tej lub tej strony. Należy koniecznie sprawdzić, czy oferta zawiera przynajmniej SLI (Suplemental Liability Incurance) - rodzaj ubezpieczania od odpowiedzialności cywilnej i LDW (Loss Damage Waiver - ubezpieczenie od uszkodzeń i kradzieży.
Odradzam jazdę bez ubezpieczenia – nie dość, że przy ewentualnej kontroli będzie słona kara, to jeszcze np. za skradzione czy zgubione kołpaki od kół zapłacimy co najmniej 10 razy tyle, ile wynosi ich wartość w sklepie. W niektórych wypożyczalniach należy zapłacić dodatkowe ubezpieczenie za drugiego kierowcę (tu 7-10 USD/dobę). My za wynajem samochodu klasy kompakt (np. Ford Focus) na 7 dni zapłaciliśmy niecałe 700 PLN a na miejscu za tę samą cenę dostaliśmy intermediate (większy od klasy kompakt) z pełnym zbiornikiem i pełnym ubezpieczeniem. Daje to koszt poniżej 33 PLN/dzień/osobę.
7. Benzyna. Za 1 galon (3,89l) płaciliśmy po 3,39 USD. Wychodzi po ok. 2,90PLN/litr... Ponieważ jeździ się tu nie szybciej, niż 70 mil na godzinę (112 km/h), spalanie jest niewielkie i do przejechania około 1100 mil wystarczyły nam dwa tankowania po ok. 15 galonów. Daje to koszt ok. 110 USD (350 PLN liczonych po kursie 3,30). Trzeba to oczywiście jeszcze rozdzielić na 3 osoby. Tak można podróżować... I ciekawostka - na gaz tu się nie jeździ.
8. Podróżowanie samochodem. Przy aktualnych cenach benzyny i wynajmu samochodów praktycznie nie ma potrzeby korzystać z innych środków lokomocji, bo po USA jeździ się wspaniale. Autostrady i drogi szybkiego ruchu oznakowane są perfekcyjnie i najczęściej są bardzo dobrej jakości. Z jazdą między miastami nie ma żadnych problemów, w miastach oczywiście bardzo przydaje się gps.
Korki praktycznie nie istnieją, chyba, że jest jakiś poważny wypadek, ale wtedy też jest najczęściej możliwość zawrócenia i pojechania objazdem. Czy na autostradzie, czy na innej drodze wszyscy jadą spokojnie swoim pasem, nikt nikogo nie wyprzedza (niesamowite...). Przez ponad 1000 przejechanych mil (ok. 1700 km) tylko 5 czy 6 razy widzieliśmy pojazd, poruszający się szybciej niż mówią znaki.
9. Ważne: Na autostradach trzeba mieć do dyspozycji trochę dolarów w bilonie (najlepiej „quarters”, czyli monety o nominale 25 centów). Autostrady (najczęściej doskonałej jakości) są zdecydowanie tanie albo bezpłatne. My za wszystkie przejazdy zapłaciliśmy w sumie niecałe 15 USD...
10. GPS. Technika błyskawicznie się zmienia. Teraz nie ma już potrzeby posiadania nawigacji sprzętowej, ani jej wypożyczania z samochodem (koszt 5-10 USD/dzień). Absolutnie wystarcza np. Nokia z modułem gps, obojętnie, czy z Symbianem, czy z Androidem. Mamy wtedy do dyspozycji doskonałe, darmowe mapy wszystkich regionów świata. Ja na wyjazd wgrałem tylko Florydę i Wyspy Bahama. Z taką nawigacją pracujemy oczywiście offline. Tracimy wtedy tylko dostęp do aktualnych informacji drogowych (korki, objazdy) i możliwość dzwonienia do punktów użytecznych (np. hotelu), ale w praktyce nie ma to oczywiście większego znaczenia.
11. Noclegi. W USA funkcjonuje doskonale rozbudowana sieć moteli. Znajdują się zarówno przy wszystkich autostradach, jak i w miastach, także w centrach. Najtańsze są te przy autostradach międzystanowych. Cena „dwójki” z wliczonym śniadaniem to 40-70 USD, chociaż widziałem też oferty po 20 USD (ich jakości nie sprawdzałem...)
Typowe wyposażenie - kuchenka mikrofalowa, lodówka, ekspres do kawy, telewizor i oczywiście łazienka z suszarką do włosów. Praktycznie w każdym motelu w powyższym przedziale cenowym mamy bezpłatny, bezprzewodowy Internet i parking. Dostęp do Internetu jest nieoceniony, bo pozwala na bieżąco wyszukiwać ciekawe miejsca na noclegi, dokonywać rezerwacji, itd., itp.
12. Jedzenie. „Awaryjnie” można wykorzystać np. przywiezione, pakowane hermetycznie wędliny w plasterkach (bardzo dobrej jakości można kupić w Lidlu), my wykorzystujemy jeszcze czasami kaszki dla niemowląt ;). Można przywieźć również polski chleb, bo „tutejszy” nie nadaje się do jedzenia „na surowo”, a opiekaczy nie ma na wyposażeniu pokoi hotelowych... Resztę można kupić na miejscu.
Posiłek w fast foodzie (nie korzystaliśmy, nie odpowiadają nam burgery...) to 5-8 USD, duża pizza w Pizza Hut (bardzo dobra jakość, wystarcza z nawiązką dla dwóch osób) to 15-18 USD. Doskonały patent to tzw. China Buffet – za 7-9 USD (po południu może być ok. 20% drożej) można jeść wszystko co jest na półmiskach w nieograniczonych ilościach. Z tym samym spotkaliśmy się wcześniej na Kanarach, podobnie było na Bahamach. W restauracji niezłe danie obiadowe zaczyna się od 15-20 USD, piwo od 2 USD, woda z lodem jest za darmo, kawa (niestety, lurka) 1-2 USD (dolewka bez limitu też za darmo). Sklepów spożywczych jest mniej, niż u nas, czasami trzeba trochę poszukać... Ceny podobne do naszych, tylko w dolarach ;)
13. Zakupy. Styczniowe zakupowe obniżki to w praktyce raczej fikcja. Atrakcyjne cenowo artykuły wykupują „miejscowi” na pniu w pierwszym dniu wyprzedaży, czasami czekając całą noc na otwarcie sklepu. Outlety jeśli byle jakie to w środku kompletny „badziew”, w markowych z kolei, jeśli np. buty United Nude przeceniono z 450 na 100 USD a sukienkę Diora z 600 na 160, to i tak dla nas jest relatywnie drogo, ponadto egzemplarze w outletach są najczęściej pojedyncze i w rozmiarze nie dla nas...
14. Zmiana czasu. W „tamtą” stronę prawie nie odczuwa się tych 6. godzin, bo lecimy na zachód, więc są dodawane do bieżącej doby. Z powrotem czuje się ją bardziej, ale dyskomfort całkowicie mija po kilku dniach.
15. Łączność. Bardzo przydaje się podróżny notebook ew. smartfon z obsługą wi-fi. Pozwala korzystać darmo z bezprzewodowego Internetu i prowadzić łączność przez Skype. Wszędzie, gdzie byliśmy, szybkość łącza pozwalała na bezproblemowe rozmowy wideo, czasami nawet z pełnoekranowym obrazem.
16. Zima. Zima w tym regionie świata jest „trochę” inna, niż u nas ;). Opady są praktycznie zerowe, temperatura w południowej Florydzie może w dzień przekraczać 30, ale jednocześnie w nocy spadać poniżej 10 °C. Na Bahamach różnice są zdecydowanie mniejsze, w nocy najczęściej powyżej 15. a w dzień nie więcej niż 25-27°C. Minusy tej pory roku - krótki dzień, nie ma flamingów, papug, kolibrów, ale również skorpionów i innych „miłych” stworzonek :). Plusy - super temperatura i prawie cały czas bezchmurne niebo. No i to, że pora huraganów to czerwiec - październik, a więc nie grożą nam problemy z tym związane.
17. Dodatkowe ubezpieczenie. Zdecydowanie polecam jakiegoś Wojażera, czy coś podobnego, bo EKUZ nie funkcjonuje poza Europą. Wychodzi około 100 PLN za dwa tygodnie a pozwala spokojnie spać i w miarę spokojnie chorować ;). Jeśli spotkają nas jakieś problemy zdrowotne za granicą a nie dysponujemy ubezpieczeniem, może się to skończyć koniecznością płacenia potężnych kwot z własnej kieszeni.
Dodatkowo - Bahamy
1. Waluta. Na Bahamach jest w obiegu dolar bahamski (BSD). Przelicznik na USD jest praktycznie 1:1. Nie ma potrzeby zakupu czy wymiany USD na BSD, bo wszędzie można płacić w USD. Przy wydawaniu większej kwoty sprzedawca czy kierowca taxi pyta się, w jakiej walucie ma wydać resztę.
2. Hotele. Bahamy to jeden z ważniejszych regionów turystycznych świata, co również odzwierciedla się w cenach ;). Za nasz 3-osobowy pokój (hotel 3 gwiazdki, pokój duży, dobrze wyposażony, doskonała lokalizacja, ze śniadaniami i darmowym Internetem), płaciliśmy 130 USD/dobę.
3. Zwiedzanie. Wyspa New Providence jest niewielka a taksówki tanie. Taksówka wodna na Paradise Island (zabiera około 20 pasażerów) to 8 BSD od osoby. Cena obejmuje pełną (bardzo ciekawą i dowcipną) prelekcję przewodnika na temat wyspy wraz z omówieniem najciekawszych miejsc i rezydencji, mijanych po drodze. Droższe są łodzie wynajmowane indywidualnie, gdy chcemy sami płynąć wskazaną przez nas trasą. Płacimy wtedy od 30 BSD za godzinę pływania.
Ważne (pisałem o tym wcześniej wielokrotnie): W „egzotycznych” krajach cenę za kurs taksówką, łodzią, rikszą, dorożką, czy za podobne usługi koniecznie ustalamy z góry. Unikamy w ten sposób późniejszych niemiłych niespodzianek, ponadto, jeśli jesteśmy wystarczająco asertywni, możemy cenę zbić czasami nawet o 30-40%. Na Bahamach obowiązuje ruch lewostronny i prawo jazdy międzynarodowe. To informacja dla tych, którzy zamierzają wynająć samochód.
4. Łączność. Należy upewnić się, czy Wasz tel obsługuje częstotliwość GSM 1900. Jeśli nie obsługuje, nie będzie działał. No i czy Wasza sieć obsługuje dany kraj (oczywiście chodzi raczej o mniejsze, egzotyczne państwa, gdzie mogą być problemy). Np. T-mobile, pomimo zapewnień operatora, że wszystko będzie OK, nie działał na Bahamach, za to Plus - tak. I na koniec - o rzeczy tak oczywistej, jak sprawdzenie przed wyjazdem, czy mamy włączony roaming - nie ma chyba sensu przypominać ... ;)
Linki do ewentualnego wykorzystania
Sporo linków do ciekawych stron zamieściłem w tekście, dodatkowe świetne strony o USA są poniżej:
http://www.interameryka.com/
http://www.koniecswiata.net/ameryka-polnocna/usa/karta-kraju/
a najważniejsze informacje o Bahamach znajdziesz np. tutaj:
http://www.travel4u.pl/kraje/bahamy-opis.html
Natomiast filmów o Florydzie i Bahamach, poszczególnych miejscach i atrakcjach, jest na YouTube tak dużo, że każdy z pewnością znajdzie to, co go interesuje :).
Jak zwykle, na priv służę pomocą i dodatkowymi informacjami :)
Kończąc...
...chciałbym skierować kilka słów do moich towarzyszy podróży - Grażki - mojej Małżonki i Tomka Kościńskiego. To dzięki Wam przeżyliśmy niesamowite chwile w wyjątkowej, cudownej atmosferze. Jesteście wspaniali !!! Bardzo Wam dziękuję !!!
Police, luty 2012 |
| | Autor: Krzysiek_biega, 2012-02-06, 11:22 napisał/-a: Jak zwykle Adaś odwalił kupe dobrej roboty robiąc taką fotorelację dla nas. Nie jeden z nas czytając teraz takie sprawozdanie może zmienić nastawienie i podejście do zaliczania maratonów i robienia życiówek. Pasja i zwiedzanie to jest znakomite motto jakie możemy sami sobie sprawić. Czekamy oczywiście na drugą część i na kolejne sprawozdania:) | | | Autor: sugar32, 2012-02-06, 15:05 napisał/-a: Super relacja i fajne zdjęcia -zazdroszczę (ale w pozytywnym słowa znaczeniu) | | | Autor: SlazElk, 2012-02-10, 14:47 napisał/-a: Gratuluję niezapomnianych wrażeń i udanego startu w uznanym maratonie w czasie kiedy w Polsce nawet nie mozna pobiegać na nartach biegowych bo przynajmniej w centralnej Polsce śniegu jest jak na lekarstwo. | | | Autor: firearrow, 2012-02-19, 19:58 napisał/-a: Adamie, życzę sobie żebyś pisał ! Pisał i publikował...bo podróżować i biegać to na pewno będziesz.
Dziękuję za opis tej przygody i ściskam :) | | | Autor: Ryszard N, 2012-02-20, 07:34 napisał/-a: Adamie, powoli staram się iść Twoją drogą ale zaczynam od Europy. Dzięki za inspirującą relację. | | | Autor: adam_er, 2012-02-20, 10:20 napisał/-a: Super, Rysiu, bardzo się cieszę :)
i jestem pewny, że nas, tzn. tych "nienormalnych" biegaczy, którzy u nas "tylko przeszkadzają" tym "normalnym" na trasie maratonu, będzie z każdym dniem więcej, oczywiście z ewidentną korzyścią dla zdrowia tych pierwszych... ;)
Życzę zdrówka i cieplutko pozdrawiam :))) | | | Autor: PiterSport, 2012-02-20, 17:05 napisał/-a: Kiedyś mówiłem żonie, że chciał bym, aby tak właśnie wyglądało nasze życie.
Jeździć po kraju, europie, świecie. Biegać i zwiedzać. I to właśnie terminy biegów będą nam mówić co i kiedy odwiedzić.
Nie mam zamiaru na starość siedzieć w przychodni z butelką moczu jak większość naszych rodaków.
Może się zgłoszę po parę porad, jak będę mógł zawrócić Ci głowę oczywiście?
Pozdrawiam i do zobaczenie gdzieś tam ...
Piter | | | Autor: adam_er, 2012-02-20, 18:50 napisał/-a: Zawsze możesz, Piter :)
Jeśli tylko potrafię, postaram się pomóc :)
I do zobaczenia "gdzieś tam..." ;)
Pozdrawiam | | | Autor: lechu8827, 2012-02-26, 19:51 napisał/-a: Super relacja no i gratulacje ukonczenia maraton
Zgadzam sie przy srednich dochodach mozna gdzies wyjechac polaczyc wyjazd z zwiedzaniem a nawet z startami
Sam tak planuje wyjazdu Pozdrawaim cieplo powodzenia | | | Autor: Romekkkk, 2020-07-12, 16:40 napisał/-a: LINK: https://www.bocubo.com/wypozyczalnia-sam
bardzo ciekawie, lecz jednak następnym razem będę doradzać Wam korzystać właśnie tym serwem po dzierżawie samochodów
Tu i wybór jest lepszy i cena jest przyjemna)) | |
| |
|
|