Wyzwanie, dla każdego inne choć takie samo, choć różnie osiągnięte daje niesamowitą siłę, taką samą wszystkim...
Korzystając z niezaplanowanej przerwy w realizacji mojej biegowej pasji postanowiłem towarzyszyć i kibicować przyjaciołom, choć w kilku momentach ich zmagań na trasie 113 km Herbalife Susz Triatlon 2011r. Nadmienię tylko że dwa lata temu zapisałem się na dystans sprint i… pojechałem na Bieg o Błękitną Wstęgę 10 km do Stargardu Szczecińskiego, gdyż perspektywa 600 km za kółkiem i 10 na nogach była mniej „straszna”.
Do Susza wybrałem się mechanicznym rumakiem, wykorzystując także okazję na promocję naszego klubu Grupa Malbork. Montowanie flagi okazało się zadaniem znacznie bardziej skomplikowanym niż mogłem to sobie wyobrazić….
Zaplanowałem ujęcie walki naszych, na trasie licząc oczywiście na pomoc Iwonki i jej maszynki do fotek, po czym oczywiście…. zgubiliśmy się w tłumie :) Na linii startu postanowiło stanąć sześciu moich serdecznych przyjaciół z MKS Tri Malbork i Grupy Malbork, oraz jako debiutant nasz przyjaciel, Piotr Suchenia vel. Suchy.
Po zapoznaniu się z najbliższym terenem zawodów, ustawieniem wehikułu do zaginania czasu i przestrzeni w bezpiecznym miejscu, udałem się na strefę zmian, gdzie zaczynało być gorąco…. zawodnicy wpuszczani po weryfikacji przez sędziów, byli dodatkowo opisywani, każdemu z nich udzielało się już przedstartowe napięcie.
W strefie, a raczej zza jej ogrodzenia, mimo trudów, udało mi się odnaleźć naszych „samurajów”, widać było iż bardzo przeżywają wewnętrznie start, myślami są już daleko na trasie. Obserwując zawodników nie zauważyłem nikogo kto nie ulegał by napięciu przedstartowemu, zarówno zawodowcy jak i amatorzy, każdy na swój sposób był skupiony, i analizował w podświadomości kolejne kilka godzin….
O godzinie 10:40 nastąpiło uroczyste otwarcie imprezy i po hymnie, zawodnicy zostali poproszeni o przejście w kierunku startu. Kolejni podobni do siebie, w piankach i żółtych czepkach wchodzili do wody i płynęli w stronę „kreski”, czyli linii startu pomiędzy bojami. Oczywiście uruchomiła mi się momentalnie analiza pierwszego etapu, 1,9 km wpław… chyba byłbym już zmęczony samym dopłynięciem do linii startu. No i pytanie które tego dnia niejednokrotnie jeszcze kołatało się w moich myślach – Czy dałbym radę???
Po kilku chwilach w okolicach startu w wodzie było jak na polu rzepaku :) żółto od czepków, widok niesamowity z brzegu a już na pewno dla samych uczestników będących w epicentrum tego zamieszania.
Punktualnie o godzinie 11.00 nastąpił start i zawodnicy ruszyli, hymmm… znaczy zaczęli płynąć w kierunku oddalonej o nieskończoność boji. Już w pierwszych 200 metrach dało się zauważyć znaczące rozciągnięcie stawki zawodników, oraz różnorodność stylów pływackich, cóż na dziś miałbym może szansę ale w rękawkach do pływania… ale czy dałbym radę...
Po opłynięciu boji, czołówka zbliżała się bardzo szybko do strefy zmian, jak płynęli tak szybko pozostanie dla mnie zagadką. W tym tempie co czołówka wytrzymał bym może jedną długość…. Basenu :P Kolejne wyzwanie dla zmęczonych triatholnistów pierwszym etapem to wbrew pozorom nie czekające ich 90 km na rowerze ale… wyjście z wody. Błędnik szaleje, nogi odmawiają posłuszeństwa, kilka osób przewróciło się po wyjściu na brzeg.
Zawodnicy po dotarciu do strefy już w biegu przygotowywali się do kolejnego odcinka… wspomnianych 90 km na rowerze, na który składały się trzy jednakowe pętle… czy dałbym radę ?
Z mojego punktu obserwatora, zawodnicy nie wkładali większego wysiłku w jazdę, dopiero rozmowa z nimi po zawodach uświadomiła mi jak wielkie to wyzwanie. Odcinki pod wiatr, niemożliwość jechania w grupie to tylko kilka utrudnień jakie na nich czekały. Najtrudniejszym wyzwaniem w tym momencie było dla mnie rozpoznanie naszych…. , wszyscy wyglądali z daleka tak samo i złapanie kolejnej fotki było nie lada wyczynem. Czy dałbym radę… cóż na dziś może jedno okrążenie… po którym spadł bym z roweru.
Kibicowanie kibicowaniem ale zmęczeni klaskaniem :), udaliśmy się z wspierającą naszych i swoją drugą połowę, Basią na małą kawę :P Nawiasem mówiąc co chwilę zaczepiano nas czy sprzedajemy takie kołatki :), pomysł na biznes w przyszłym roku już jest!!!
Wróciliśmy z kawy na początek etapu trzeciego… 21,1 km biegu, poprowadzonego na trzech pętlach brzegiem malowniczego jeziora Suskiego. Zawodnicy po dotarciu do strefy zmian ruszali na trasę, od razu było widać że bieganie po 90 km roweru to nie przelewki. Część osób zgarbiona ledwo poruszała nogami, pojawiający się grymas bólu mówił wszystko.
Czy przebiegł bym Półmaraton, hymmm bułka z masłem… ale po pływaniu i rowerze jak dla mnie masakra… Pływali… Jechali… i Biegli... a ja cały czas podświadomie obserwowałem zawodników układając i zadając sobie wciąż to samo pytanie... Czy dałbym radę??
Widząc grymas bólu ale i wolę walki, nabrałem szacunku do tej dyscypliny, która do tej pory wydawała mi się prostym połączeniem trzech dyscyplin. Jeszcze większy respekt mam dla zawodników. Ludzie, którzy startowali reprezentowali bardzo różny poziom sportowy i sprzętowy, a kontynuowanie wysiłku przez nierzadko ponad 6 h to niesamowita i zasługująca na pełen podziw sprawa. Obserwując radość zawodników, a jednocześnie niesamowite zmęczenie na mecie na się niesamowite odczucia.
Kilka następnych dni analizowałem zjawisko, którego byłem świadkiem, a szczególnie myśl błąkającą się co chwilę i obciążającą mój przestarzały system operacyjny… ale czy dałbym radę? Na dziś myślę że największym wyzwaniem w przygotowaniu się do triatlonu nie jest znalezienie motywacji, sama impreza daje wystarczającego „kopa” żeby postronny widz, który „szuka kłopotów” nabrał zapału do treningu.
Moim zdaniem największe wyzwanie to czas…. Logistyczne pogodzenie treningów, niejednokrotnie tzw. Zakładek czyli dwóch jednostek treningowych jednego dnia. Niebagatelną rolę odgrywają na pewno finanse, bo zabezpieczenie się w sprzęt, piankę, a tym bardziej rower to niemała inwestycja. Czy warto się tak zmęczyć, poświęcać czas na trening, niejednokrotnie odmawiać sobie schłodzonych przyjemności dnia codziennego?? Uważam że zdecydowanie tak, widząc uśmiech na i radość na mecie chyba zacznę snuć kolejny tajny plan na przyszły rok…
Ze sportowym pozdrowieniem. Marek Mróz
Foto. Iwona Suchenia, Marek Mróz |