2008-10-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Finał czyli Katorżnika 2008 cz.V i ostatnia. (czytano: 254 razy)
Moje samopoczucie przed finałem było......nijakie. Z jednej strony radość przed kolejnym startem z drugiej smutek,że ludzie się rozjeżdżają do domów,że po prostu koniec imprezy nadszedł.....
Jurek podwiózł mnie jeszcze na start i po pożegnaniu odjechał w siną dal.
Z plecakiem i...... śpiworkiem ( ja wiedziałem ,że tak będzie, aha,aha) podążałem jakiś taki smutnawy w kierunku startu.
No ale w końcu nikt tu nie przyjechał dla przyjemności........
Wziąłem sie jakoś w garść i rozpocząłem przygotowania do startu. Na szczęście atmosfera przedstartowa na nowo pobudziła mnie do życia.
Założenie mokrych ,śmierdzących spodenek nie było przyjemne ale zrobiłem to bez większych problemów. Gorzej było z butami.Sznurówki były zalepione taśmą,więc na początek próbowałem wcisnąć zgnojone buty bez rozwiązywania.
O naiwny!!!
Po pary bezskutecznych próbach poddałem się,ale przynajmniej się porządnie rozgrzałem.
Okazało się ,że rozwiązanie sznurówek też nie będzie proste.Próbowałem kilku sposobów pozbycia sie taśmy i dopiero moje własne zęby przyszły mi z pomocą. Tak więc smak błota poczułem jeszcze przed startem.
Wreszcie po wyczerpującej walce buty były ubrane.
Spodenki są?...są. Buty są?.....są. Z prawdziwą rozkoszą założyłem teraz czystą i pachnącą koszulkę, którą pożyczył mi Jurek.
Do startu pozostało już niewiele czasu.Krótkie rozmowy z zawodnikami oczekującymi na start, omówienie taktyki biegu.
Chcąc przebiec ten finał delikatnie - coby moją nad wyraz dobrze spisującą się łydeczkę oszczędzać - i miłym towarzystwie, zagadnąłem kilku kolegów o to czy się ścigają,czy.... luzik.Wielu chce sie ścigać.......:(
Treborus z Kubkiem mówią ,że biegną lajtowo ale jakoś im nie wierzę i nie podczepiam się pod nich.......Żałuję tego, bo po biegu okazało się ,ze mówili prawdę i.... pobiegli spokojniutko .
Umówiłem się jednak z kolegą Jędrkiem i od startu do mety pobiegliśmy razem.
No ale nadszedł czas startu. Poinformowano nas ,że trasa będzie skrócona i..........znowu to samo.....10.....9.......8 i tak dalej i tak dalej.
Kiedy doszliśmy w tej wyliczance do liczby jeden i słowa start to............wystartowaliśmy.
Tym razem trzymałem się z tyłu stawki. Skok do wody tym razem nie był przyjemny tak jak w sobotę. Momentalnie zaczęły dawać się mocno we znaki pokancerowane i obolałe nogi. A "troszkę " je miałem zjechane.
"Przejdzie w trakcie biegu" - pomyślałem ale oj......jak ja się bardzo myliłem, oj jak bardzo.
No ale na razie "biegniemy" spokojnie, delikatnie. Po wbiegnięciu na wał- już bez kluczenia po trzcinach - biegniemy bezpośrednio do przeprawy przez jezioro.
Na drugiej stronie znowu to samo. Raz do rowu, raz do jeziora,raz do rowu i znowu do jeziorka.
Nie wiedzieć czemu najbardziej dokuczała moim nogom zimna woda w rowach. Myślałem,że jak zimna to trochę ukoi i zagłuszy ból A tu ni hu,hu. SZczypało i bolało ale.........
do zniesienia. W końcu - że sie powtórzę - nikt tu nie przyjechał dla przyjemności:)
Najgorsze było to jak trafiała mnie jakaś gałąź lub konar w ogromnego i nabrzmiałego siniola ,który umiejscowił się nad kolanem i co chwilę przypominał mi się mówiąc do mnie bezlitośnie - " a kto ci kazał tu przyjeżdżac taplać się w błocie i obijać po rowach" Kiedy już prawie o nim zapominałem to nagle AUUUUUUUU!!!!!!!! i znowu ten sam przemiły siniaczek zaczyna śpiewkę od początku - " a kto ci kazał........." itd.itp.
Ale do wszystkiego się można przyzwyczaić....?
Brniemy więc dalej i dalej i nagle.........( gdzieś tak na 4 km).pomimo mojej dość grubej warstwy tłuszczu zalegającej - całkiem niepotrzebnie- pod skórą zaczynam odczuwać dość intensywne zimno. Pytam Jędrka jak on się czuję .Też mówi ,że zaczyna mu być zimno.Podejmujemy decyzję ,że koniecznie trzeba przyspieszyć. Jak mówimy, tak robimy. Prosimy kilku brnących przed nami zawodników o przepuszczenie i ....przyspieszamy. Po kilku minutach czuję,że zimno odeszło i już do mnie do końca biegu nie wróciło.
Brniemy więc dalej i dalej........
Po wyjściu z jeziora uświadamiam sobie,że teraz przede mną najcięższy odcinek. Przez chwilę łudziłem się ,że jeśli ma być skrócona trasa, to może ten odcinek ,który dał mi się w sobotę najwięcej w kość dzisiaj nam podarują .
ALE NIEEEEEEEE!!!
Niedoczekanie moje.Przechodzę więc pod mostkiem i wtaczam się w największe błocko. Na szczęście nie było tak źle.Może dlatego,że dzisiaj biegłem trochę wolniej.
Nareszcie dopadam do asfaltu i teraz już z górki czyli.....ostry podbieg. Mam małe problemy z barierką ( barierka chyba ze mną też [mam 94 kg].Teraz wbieg do budynku,gdzie znowu zostawiam swój podpis - wśród setek innych- w postaci dwóch błotnistych odbić dłoni na ścianie.
Czekam chwilę na Jędrka.
Mój współtowarzysz bierze schowaną wcześniej flagę od sponsora i razem, trzymając się za ręce wbiegamy na metę.
Już po chwili złota podkowa dumnie wisi na mojej szyi.
KONIEC!!!................SZKODA!!!.
Czy wrócę tu za rok????????
OCZYWIŚCIE!!!!!!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2008-10-08,16:44): I ja się pewnie podłączę.. Czas udowodnić, że moje gnatki jeszcze "kupy" się trzymają:) emka64 (2008-10-08,19:16): Radek , czyta się Twoją relację jak Harrego Pottera :) Teraz czekam na następną część z Maratonu Poznań ! Kedar Letre (2008-10-08,20:37): Marysiu,już oczyma wyobraźni widzę Cię ubłoconą od stóp do głowy i co tu kryć ,niezbyt mile pachnącą:))))) Kedar Letre (2008-10-08,20:38): Krzysiek,oby to nie była relacja z dwóch km. biegu:)
|