2008-08-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jaworzno 2008 (czytano: 1090 razy)
Trzynastka to dla mnie liczba szczęśliwa liczyłem więc ,że podobnie będzie w Jaworznie . Rano nerwowo załatwiam sprawy,żeby zdążyć . Z tej zapobiegliwości przyjechałem o 13,30 . Sporo czasu . Zapisanych było ponad 700 osób , więc może być tłok . jednak poza wąskim gardłem z chipami reszta przygotowana na obsługę kilku tysięcy uczestników . Na miejscu pogoda okrutna jest upalnie duszno świeci słońce . Tymczasem to mój debiut na 15 km . DO tej pory 4 razy startowałem na 10 km , a tu trochę więcej. Bieg znalazłem przypadkiem jakiś miesiąc temu . Trochę po jego kątem zwiększyłem niedzielne przebieżki do 15-18 km zresztą zawsze w upalny dzień . Tak wyszło . A tu taki skwar . Przypominam sobie ,żem bez obiadu . Ruszam na poszukiwanie miejsca na mieście do jedzenia . W połowie placu dopada mnie ulewa . Stoję pod drzewem . Zjadłoby się coś ale okrutnie leje, a tu czas ucieka ,a im bliżej biegania tym bardziej nie wypada jeść. Tak mówią starsi. wracam do hali . Spotykam swoich pierwszych wśród biegaczy znajomych . Godzinę przed ruszam do samochodu przebrać się w strój . Cały czas pada . Trzeba by się rozgrzać ,ale jak w taką ulewę . Włączam forerunnera 305 . chyba z 15 minut szuka satelitów . W dodatku muszę stać na dworze bo nie złapie ich nigdy . Jestem mokry . Nie rozgrzany a tu dystans życia przede mną . Wychodzę na start . Leje jak z cebra. Deszcz nie straszny ,ale lepiej biegać niż stać . W końcu ruszamy . Pierwsza przeszkoda to zalana ulica . Peleton staje . Nie ma zmartwienia i tak nie lecę na podium przecież . Ruszam ostrożnie kontroluję prędkość ,że się na początku nie zajechać . Tym bardziej że z rad innych wynikało ,że teren pofałdowany. Owszem jest pod górę ,ale u siebie już nie takie biegałem . Więc znoszę to dobrze. Pierwsze " z górki " hamuję tempo. Ale po drugim wzniesieniu stwierdzam ,że maszyneria już rozgrzana więc ustalam stałem tempo na prosty i pod górkę ,a z górki swobodnie jak idzie . Lecę. Kilometry mijają powoli . Czasem jak kogoś , czasem mnie ktoś mija . W sumie ciągle kogoś delikatnie dochodzę . Koło 6 km sprawdzam kto na czele wyścigu . Myślałem ,że Kenijczyk ,a tu niespodzianka leci samotnie jeden biały , potem jeszcze w znacznym oddaleniu kilku i kenijczyk . Chwytam wodę ,ale o mało się nie utopiłem . Znowu poniosła mnie ambicja , jak widzę ,że ktoś zwalnia to korzystam z okazji żeby go wyprzedzić . Po nawrocie czuję już bieg w nogach. Niby tempo trzymam ,ale nogi jakieś ciężkie . Interesuje się też tym ile jeszcze do końca. Między 7 ,a 10 km parę osób mnie mija . Ja natomiast zachowuję stały dystans do tego co za mną i tej co przede mną . Przede mną biegnie dziewczyna w tych samych butach co ja . Planuję ją dojść i zagadać coś o butach ale jakoś prawie 2 km biegnę w tej samej odległości . Potem ją przeganiam ,ale już nie ma ochoty na rozmowę . Następuje stabilizacja i bieg monotonnie trwa . Ostatni kilometr . Słyszałem ,że to coś extra z górki . Rzeczywiście jest mocno w dół . Przyhamowuje bo szkoda się gdzieś tu wyłożyć . Nagle mija mnie ktoś . Leci jak na złamanie karku . Słyszę chlupot butów następnego za plecami . Buntuję się . Puszczam hamulce i gna jak kula śniegowa napędzana siłą grawitacji . Chyba obroniłem pozycję . Nie słychać chlupotu za plecami . Wiedząc ,że meta już za dwoma zakrętami gnam już rozpędzony i fabryka daje . Wpadam na metę . Czas lepszy niż prognozowałem . Liczyłem na 1,30 , a tu wyszło 1,22 . Super jak na debiut . Teraz to już same miłe chwile . Jedzonko . Satysfakcja pokonania własnych słabości , radość z zaliczenia trasy , miłe uczucie lekkiej euforii , co potrwa jeszcze do następnego dnia . Po powrocie do domu konieczne zimne lane piwo , które smakuje jak nigdy indziej.
Wyszedł chyba taki nudny opis zresztą trochę skrócony ,ale to w końcu blog i nie ma przymusu czytania .
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |