2008-04-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| „Wiosenne grzybobranie” (czytano: 227 razy)
Rajd Rowerowy Na Orientację o Puchar Starosty Lublinieckiego
W niedzielne popołudnie odbyła się kolejna impreza zorganizowana przez Wojskowy Klub Biegacza META Lubliniec „O Puchar Starosty Lublinieckiego”.
Po zawodach biegowych, canicrossie (bieg z psem) i biathlonie przyszedł czas na rower. O to aby nie było zbyt łatwo zadbał „Ojciec Chrzestny” wszystkiego tego typu wynalazków - Krzysztof „Kosa” Koselski.
W zawodach wzięło udział 25 osób, które z różnym skutkiem radziły sobie z odnajdowaniem ukrytych na trasie 12 punktów kontrolnych. Były to swoistego rodzaju zawody rozgrywane w czasoprzestrzeni z tym, że gdy dla jednych przynajmniej przestrzeń ograniczona była rozmiarami mapy, tak dla innych zarówno czas jak i przestrzeń ograniczała jedynie wyobraźnia. Wracając jednak do mapy.
Na minutę przed startem dostajesz kawałek czegoś co Prezes dumnie nazywa „Mapą”, a co jest zwykłym kawałkiem zafoliowanego kleksa z przewagą koloru zielonego. Na nim, niczym muchomory zaznaczone są czerwone punkty, które należy odnaleźć zgodnie z otrzymaną w bonusie legendą. Jakiś geniusz szyfrant zapewne amator wypisał na niej 12 punktów, które mają niby ułatwić nam poszukiwania. Oto one – czyż nie genialne?:
1. Przepust wody
2. Wiata
3. Ambona
4. Rozwidlenie dróg
5. Dół
6. Łączenie rowów
7. Skraj młodnika
8. Paśnik
9. Róg ogrodzenia
10. Granica lasów
11. Rów z wodą
12. Przydrożny rów
Rzeczywiście! Punkty orientacyjne są wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Szkoda tylko, że do cholery co krok jest jakiś dół, rów z wodą czy młodnik, o paśniku nie wspomnę. Co do ambony to już przegięcie, przez nią to zapewne Mariusz dojechał aż do odległego o kilka kilometrów Lubecka - wprost na sumę w kościele…
Znamiennym okazało się, że róże punkty stanowiły inną trudność dla szukających.
W chwili gdy jedni gładko odnajdywali jedne, dla drugich stanowiły one szukanie grzyba (jednego) w barszczu. Dla mnie pierwsze 4 punkty idą gładko, aż do punktu 5 gdzie robię z 3 pętle tak średnio po 1 km i za diabła nie potrafię znaleźć tego dołu. Z mapy wynika wyraźnie, że jestem na tej drodze, gdzie MUSI być ta dziura ale jej nie ma. Już pomyślałem, że Kosa pewnie zakopał i już zaczynam się rozglądać za świeżą przekopaną ściółką gdy nagle po prawej stronie wyłania się dół , którego mógłbym przysiąc wcześniej nie było….
Pozostałe punkty odnajduję z różnym powodzeniem zastanawiając się mijając innych zawodników dlaczego oni stale nadjeżdżają z przeciwnej strony? Cóż, widocznie nie tylko wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
Punkt 10 to czarna dziura na zielonym kleksie. To już nie rajd rowerowy tylko rajd pieszy po obrzeżach młodnika i ich podmokłych terenach. To tutaj zarówno czas i przestrzeń wydaje mi się nie mieć granic.
Pomyślałem wtedy, że może lepiej by było skoczyć po jakieś napoje bo na sucho to nie da rady…………..
Gdy tak już razem ze Zbyszkiem z jednej strony polany i Adamem z drugiej bezskutecznie przeczesywaliśmy bagna i gdy już wydawało się, że nie ma znikąd ratunku i pozostaje nam tylko siąść i płakać….
…. nagle olśniła nas myśl i głośny okrzyk przeszył leśną ciszę: „STOP” Panowie jesteśmy w d….e!” To nie ta polana ani nie ten młodnik, właściwie wydaje mi się, że to nawet nie ten las…
Znajdując wreszcie odpowiedni młodnik bez trudu odnajdujemy punk kontrolny na granicy lasów, którego odnalezienie okazało się banalnie łatwe…. gdyby tylko nie te dodatkowe kilometry w nogach. Gdy już cel ukazuje się w zasięgu ręki (jeszcze tylko marne 2 pkt) nagle w miejscu gdzie powinien znajdować się punkt 11 czyli rów z wodą - kolejny ZONK!. Jest rów, jest woda, jest droga, a ja się czuję jak ten palant z biesiadnej piosenki, który śpiewa: „Gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten dom?” z tym, że on odnalazł, a ja nadal nucę pod nosem „Gdzie jest ta tablica, gdzie jest ten rów?”
Może lepiej się położyć i pomyśleć chwilkę?
No tak, przyjrzawszy się dokładniej tej zielonej plamie na folii już wiem gdzie ten zagadkowy punkt się znajduje! Jestem na dobrym tropie z tą tylko różnicą, że nie na tej drodze... Zamiast cofnąć się i wjechać na jedną drogę wcześniej genialnie kombinuję, że idąc na przełaj będzie bliżej. I tutaj kolejny raz przekonuję się, że przestrzeń ma się nijak do czasu, który musiałem spędzić przebijając się przez zarośla znane dotąd zapewne tylko przez dzikie świnie i to te bardzo dzikie.…
Jeszcze tylko głęboki rów z wodą, który pokonałbym zapewne niczym sarenka gdyby nie ten cholerny rower na grzbiecie, z którym wyglądam raczej jak jeleń z porożem…
Zgodnie z założeniami wyszedłem wprost na punk kontrolny z dokładnością do 1 metra, jednak jakie było moje rozgoryczenie gdy nagle wyjechał sobie spokojnie inny zawodnik jadąc jak Stwórca przykazał (czytaj: Kosa) suchą drogą, oderwał numerek i pojechał dalej nie bacząc na stwora wyłaniającego się z krzaków niczym Jożin z bażin.
Podsumowując impreza udana, dla jednych rajdowa, a dla innych rajdowo-przygodowa z większym akcentem na to drugie. Zamiast 11 km licznik wskazuje 20, a ile w nogach to nie zliczę...
Po przybyciu na metę ognisko, kiełbaski i napoje. Relacje i śmiechy z opowiadań innych, którzy też niejedną nową drogę niczym Kolumb odkrywca wyznaczyli w lesie.
Impreza iście integracyjna z nie tylko sportowym akcentem. Były nagrody dla najlepszych, lecz co oni mogą wiedzieć o szukaniu i satysfakcji ze znalezienia spędziwszy zaledwie godzinę na trasie?
Dla wszystkich natomiast wspaniała zabawa na świeżym powietrzu w gronie przyjaciół. Bogatsi w nowe doświadczenia czekamy na kolejny udany pomysł wspólnej zabawy połączonej z rywalizacją w wydaniu Kosy Koselskiego & META Company.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |