2022-10-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 21 Maraton Poznań (czytano: 635 razy)
Wolałbym tego nie opisywać ale cóż podsumowanie powinno być, żeby móc wrócić i może wyciągnąć jakieś wnioski.
Jadąc na maraton byłem pozytywnie nastawiony, choć liczyłem na to, że forma, potwierdzona startem w półmaratonie będzie lepsza niż na wiosnę. Czas z połówki w Bytomiu nie pozwalał oczywiście na myślenie o zbliżeniu się do 3 h ale późniejsze treningi, szybsze niż wiosną na porównywalnych dystansach dawały nadzieję na bieg w granicach 3.05-3.10.
Założone tempo to 4.25 z docelowo zbliżającym się do 4.20. Wszystko w miarę możliwości i samopoczucia.
Wyjazd z jednym noclegiem, dość szybki dojazd do Poznania.
W dniu startu pierwsze co poczułem to ból brzucha, takie wiercenie w brzuchu. Niby nic ale jednak denerwujące.
Pogoda w dniu biegu zapowiadała się dobrze, może te 17-18 stopni o planowanej porze finiszowania trochę za dużo ale bez słońca .
Biuro zawodów przygotowane z wielkim rozmachem ale przy tym przejrzystością i przyjaznością dla biegaczy. Pod chyba każdym względem Poznań to chyba najlepiej zorganizowany maraton w Polsce.
Start z dobrze wyznaczonych stref czasowych. ja ustawiłem się między grupą na 3.00 a grupą na 3.15. Pierwsze kilometry po 4.25-4.30 i takie tempo zamierzałem trzymać gdzieś do 10 km a potem trochę ( w miarę samopoczucia) podkręcić.
Niby biegło się lekko ale od początku bolał mnie brzuch, takie mdłości, kręcenie w żołądku. Nic super bolesnego ale dyskomfort był. Pierwsze 10km ze średnią 4.30, czyli wolniej niż zakładałem i czułem, że biegnie mi się coraz gorzej.
Nie miałem z czego przyspieszyć a i utrzymanie tempa sprawiało trudność. do połówki tempo utrzymywane na 4.30, co dawało końcowy czas 3.09 ale już w głowie dominowało przekonanie, że tego tempa nie utrzymam. Głowa zdominowała i tak już nie do końca lekkie nogi.
Następne 10 km z opadającym tempie, które mimo wszystko było jeszcze na przyzwoitym poziomie 4.35. Coraz więcej osób zaczęło mnie wyprzedzać a moje siły malały i już byłem pewny, że z nawet z pobicia życiówki (3.11,50) nic nie będzie.
Po 35 km "dałem" sobie prawo do krótkich marszów i tak te ostatnie km pokonałem. Przegrała głowa, nie miałem odpowiedniej motywacji, w zasadzie olałem już końcowy czas. Wpierw chciałem dobić chociaż na 3.20, potem już w zasadzie tylko 3.30. Końcowy wynik to 3.28,22 dla mnie katastrofalny a powody tego nie do końca jasne.
Nie miałem dnia, bolał mnie brzuch ale powinienem pobiec porównywalnie lub lekko poniżej życiówki. Gdyby to było 3.15 byłoby do odratowania. Przejście do marszu prawdziwemu maratończykowi nie przystoi, tym bardziej, że jakieś skurcze mnie nie dopadły. Brzuch bolał, nie czułem się za dobrze ale to za słabe tłumaczenia.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |