2019-12-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Oswoić potwora (czytano: 2068 razy)
Między odwagą a głupotą jest bardzo cienka granica
w tej małej ciasnej przestrzeni pojawia się milion myśli
Właściwie bieg 7 szczytów ma tyle samo zwolenników co przeciwników
wszyscy mają rozsądne argumenty
decydujące musi być więc nastawienie
jeżeli nie uda się dokonać tego co założyłeś
zawsze możesz powiedzieć że to było niemądre
niemożliwe wręcz
i raczej każdy zrozumie
trudniej wytłumaczyć samego siebie z niespełnionego marzenia
niepodjętego wyzwania rzuconego sobie
a jakież może być większe wyzwanie dla kogoś kto nigdy nie zszedł z trasy
jak dystans którego pokonania nie da się przed biegiem nawet sobie wyobrazić?
Biegi ultra mają w sobie coś takiego magnetycznego
człowiek szuka bodźców i chce coraz więcej
im dłuższy bieg tym większa poniewierka
im większa poniewierka tym większy zachwyt
nie ma granic
Za sprawą takich postaci jak Roman Ficek który przebiegł przez cały łuk Karpat
zdajemy sobie sprawę że słowo ultra daleko wykracza poza ramy klasycznych zawodów sportowych
i to mi się w tym naprawdę podoba
każdy ma przecież gdzie indziej położone swoje limity
chodzi o to aby znaleźć coś czego nie da się zrobić
i spróbować przekonać własną głowę że jest inaczej
że tylko ona nas ogranicza
Często spotykane u ultrasów jest zjawisko wyparcia
Wypiera się człowiek tego co chciałby zrobić
bo nie jest gotowy
aż przychodzi moment że już nie da się od tematu uciec
Bieg 7 Szczytów trzymałam w sferze niewypowiedzianych głośno marzeń przez 5 lat
dokładnie tyle lat wcześniej dowiedziałam się o jego istnieniu
biorąc udział w Złotym Maratonie w 2014r
później wzmocniłam ten obraz biegnąc po raz drugi Złoty Maraton w 2016r
gdy wieczorem spacerując zrelaksowana nieopodal mety
stanęłam oko w oko z Zombie
postać stała dość chwiejnie na środku skrzyżowania dróg
i patrzyła na mnie błędnym wzrokiem
zrozumiałam od razu pytanie choć on o nic nie zapytał
wskazałam mu drogę do mety choć przed nim jak byk widniała strzałka
ale on nawet nie zdołał ucieszyć się faktem
że z 240km pozostało mu do mety raptem 600m
Człowiek-Zombie podążył powoli i w milczeniu wskazaną drogą
pozostawiając mi zamęt w głowie i gęsią skórkę
W tamtej chwili poczułam że muszę to kiedyś przeżyć na własnej skórze
lecz głowa cały czas wypierała ze mnie to szaleńcze pragnienie
aż do czasu
gdy to zwyczajnie
wszystko mi się życiowo wywaliło
totalnie i dosłownie
w takich chwilach możesz się rozpłakać albo znaleźć w sobie siłę
myślisz po prostu o tym żeby przetrwać każdy kolejny dzień
jak w ultra chwile bolą trwają wieczność ale żyjesz dalej
i wtedy gdy myślisz sobie że pójdziesz to wybiegać
aż przestanie boleć
wychodzi Ci z tego cholernie długi bieg
tak byłam gotowa
choć hemoglobina nie taka i krew wzburzona
przebiegłam treningowo 80km Bojko Trail
nie zważając nawet po drodze jak kolczaste krzaki rozdarły mi łokieć
jak gonił mnie pies i gdzie po drodze zniknęły tasiemki
nadrobiłam ze 3 kilometry i zamiast się wściekać
na mecie sama śmiałam się do siebie
że czuję że mogę dalej biec jak żyć i że chcę
tylko nie chciałam być w tym sama
i tak od słowa do słowa znalazłam przyjaciół którzy uwierzyli w moje szaleństwo
mogłam zapłacić za bieg pieczętując tym samym decyzję o starcie
Stało się...
Stoję na starcie w ogóle się nie denerwując
bo przecież pożegnałam się tylko na chwilę
ta myśl ośmiela mnie do przekroczenia bramy wielkiej przygody
Zdecydowanie podzielenie 240kg tortu na 15 kawałków
pozwala uwierzyć że naprawdę da się to zjeść
to prawda ultrasi mają magiczną moc
patrząc na biegnących współtowarzyszy wycieczki
nie sposób oprzeć się takiemu wrażeniu
Pierwszy odcinek o zachodzie słońca
przemyka mi bardzo szybko nawet nie wiem kiedy
choć jak to w biegach górskich bywa na początku jest zwykle sporo pod górę
udaje mi się bezproblemowo poradzić z podejściami
pomaga fakt że nigdzie się nie spieszę
wspaniały komfort walki
pierwszy punkt na Przełęczy Gierałtowskiej mijam prawie bez zatrzymania
do drugiego docieram praktycznie bez patrzenia na zegarek
jedynym co stanowi problem jest to że po drodze kończy mi się woda
ten odcinek to jeden z dwóch najdłuższych odstępów kilometrowych między punktami odżywczymi -22km
na szczęście na samym początku drogi
dramatu więc nie ma
Na Przełęczy Płoszyna spotykam po raz pierwszy mój Support - Przemka
dzięki złapaniu chwili przez fotografa moment skupienia podczas napełniania flaczków
zostaje z nami na zawsze
i godzina 22 z minutami
32km pokonuję idealnie mieszcząc się w założeniach na bieg
i jak na razie z 30 przygotowanych żeli zjadam dwa
Zestaw obowiązkowy czyli łyk coli
ćwiartka pomarańczy i ruszam dalej w drogę
Tuż za punktem zaczyna się długie podejście które spokojnie pokonuję na kijkach
Przede mną najwyższy punkt trasy czyli Śnieżnik 1425m n.p.m. i wielka niewiadoma
czy tuż pod nim będzie torfowisko czy uda się pod osłoną nocy
przemknąć suchą stopą?
Na Śnieżniku jestem dokładnie o północy
podejście nie jest zbyt wymagające i dość suche
jednak przeszkadza mi przejmujące zimno
pojawiające się wraz z porywami wiatru na otwartej przestrzeni
Dodatkowo moja czołówka skacze mi na głowie na zbiegu
a ścieżka w dół wije się serpentynami z kamieni
całe szczęście wokół są nadal liczni inni biegacze
którzy doświetlają drogą i zagadując sprawiają że czas szybciej mija
Do trzeciego punktu na 47km docieram już lekko zmęczona
pociesza mnie jednak myśl że następny odcinek do Długopola jest głównie z góry
Dla odpoczynku siadam na chwilę i zjadam trochę słodkich bułek
które Przemek przynosi mi w przygotowanym wcześniej worku z jedzeniem
W jego oczach widzę że odczytał we mnie lekkie zmęczenie trudami biegu i trochę się o mnie martwi
postanawiam więc nie odwlekać momentu wyjścia za długo
bo z każdą minutą jest coraz trudniej
Do Długopola na 64km trasy docieram nad ranem
po drodze chwilę rozmawiam z Michałem
mówi coś o wilkach z lasu i innych przygodach
ale nic nie jest w stanie mnie już przestraszyć
jestem jak lokomotywa
skupiona na celu i zadaniu z każdym krokiem rozpędzam się bardziej
zwłaszcza że jest z górki
no i tuż przed świtem jest najzimniej
więc gdy rozsiadam się w punkcie by zjeść trochę kurczaka z ryżem natychmiast robi mi się zimno
zwłaszcza że własne jedzenie które sobie przygotowałam na bieg ma jedną wadę jest zimne
ponieważ lokalizacja punktu w budynku pozwala nawet na wzięcie prysznica
postanawiam skorzystać z toalety i częściowo się chociaż przebrać w suche rzeczy
oglądamy z Przemkiem moje stopy
są w bardzo dobrym stanie zmieniam więc tylko skarpetki
Zamiana koszulki na świeżą po całej nocy biegu jest cudownym doświadczeniem
choć nadal trzęsę się niemiłosiernie
aż chce się żyć i dalej biec w pomarańczowo-różowych promieniach wschodzącego słońca
pierwszy mały kryzys mija wraz z podejściem na Jagodną
choć na samej końcówce odcinka zaczyna mnie boleć szyja od pochylania na podejściach
przypominam sobie że półtora tygodnia wcześniej zrobiłam 80km
a teraz właśnie dobijam drugie tyle
i strach pomyśleć ile przede mną
Zdecydowanie nie wolno tego analizować
lepiej znów odwrócić uwagę czymś innym
Oto doganiam właśnie inną uczestniczkę biegu
i w ramach urozmaicenia tempa postanawiam
podgonić ją nieco aż do punktu
a tam okazuje się że to Ewa koleżanka koleżanki
i finiszerka tego biegu sprzed roku
chwila rozmowy skutecznie odwraca uwagę od zmęczenia
W punkcie Jagodnej po raz pierwszy mój support ma wymiar podwójny
są zarówno Przemek jak i Ola
Oboje bardzo przejęci tym że powinnam coś zjeść
chociaż ciało podpowiada mi akurat aby pić litrami colę
Mój bolący kark z pomocą supportu zostaje rozpracowany i szybko czuję ulgę
Zabieram kijki ruszam na czeską stronę trasy
Przede mną punkt w Masarykowej chacie czyli na 100km
i dość długi asfaltowy odcinek przez miejscowości w pełnym słońcu
Ze zdziwieniem stwierdzam w tym miejscu moc aby na bardziej płaskich odcinkach
rozkręcać tempo do 5:00min/km
W efekcie gubię Ewę która razem ze mną wyruszyła z punktu i zostaję sama na trasie
Jedynym zmartwieniem jest teraz fakt że kończy mi się bateria w zegarku
który po drodze już był doładowywany
zapomniałam jednak ponownie upomnieć się o powerbanka
Na 100km przybiegam po
17h
W Masarykowej chacie obsługuje mnie Ola
Przemek po całej nocy czuwania ze mną na trasie ucina sobie drzemkę
Brakuje mi elektrolitów czuję się ciut słaba i próbują mnie łapać skurcze
wolontariusze z punktu oferują mi saszetkę z elektrolitami pozostawioną przez jednego z biegaczy
korzystam z okazji aby się podbudować
podgryzam też bułkę słodką biorę do łapki kilka ciastek
i walczę dalej
Na tym odcinku jest stosunkowo dużo turystów ale udaje się ich płynnie wyminąć
W pewnym momencie odnoszę dziwne wrażenie że poruszam się poza trasą
kontynuuję kierunek ruchu rozglądając się nerwowo za tasiemkami
po chwili okazuje się że jest kolejna
uff co za ulga zgubić drogę mając 100km w nogach i 140 przed sobą nie byłoby fajnie
trasa na Biegu 7 Szczytów jest jednak bardzo dobrze oznaczona
tasiemki wiszą w równych odstępach i są wyposażone w odblaski widoczne doskonale w nocy
Na szczęście do wieczora sporo czasu i jest szansa dużo kilometrów pokonać za dnia
pogoda piękna jednak lipcowe słońce chwilami daje się we znaki
na szczęście jest bardzo sucho i wymiana skarpetek którą stosuję na punktach jest przyjemnością
a nie koniecznością
Na 112km czeka już na mnie Przemek
Bardzo się cieszę na jego widok zwłaszcza że ostatni odcinek dał mi się we znaki
wykonujemy wszystkie czynności w kolejności od jedzenia zaczynając na opatrzeniu stóp kończąc
na ostatnim odcinku pojawiły się już na moich stopach dwa małe pęcherze
odsysamy je igłą i strzykawką i zaklejamy ściśle plastrem
pudrujemy stopy
zakładam świeże skarpetki
No i znów mam powerbanka
liczę wprawdzie kilometry od początku
ale łatwiej odnaleźć się na trasie widząc bieżące tempo i dystans odcinka
Z punktu wybiegam za innymi biegaczami jednak szybko tracę ich z oczu
przede mną gąszcz ulic w Dusznikach
światła
skrzyżowania
spacerujący kuracjusze
wszystko to po 112km przy słońcu w zenicie
przyprawia o zawrót głowy
na szczęście udaje mi się w tym wszystkim bezbłędnie odnaleźć drogę na szlak
Kierunek Kudowa
Ten odcinek ciągnie się niemiłosiernie
na dodatek wiem że to punkt krytyczny trasy
możliwość klasyfikacji po 130km jest kusząca
gdy ma się w nogach całą noc i dzień biegu
Wiem jednak że stać mnie na znacznie więcej niż plan minimum
Do Kudowy docieram o 18ej czyli po pełnej dobie od rozpoczęcia biegu
wbiegając do parku zdrojowego mam w głowie
jedną myśl ogórki kiszone
i oto są na punkcie!
Przemek wita mnie jednak gofrem i pizzą
postanawiam zjeść wszystko :-)
Robię sobie dłuższą przerwę
zmieniam buty
skarpety
odpoczywam
nad okolicznymi wzgórzami zbierają się chmury
i wydaje się że zanosi się na deszcz
daję więc pogodzie chwilę do zastanowienia się
i analizuję z Przemkiem sytuację
- wiele kobiet zeszło już z trasy wiesz?
Przesuwasz się do góry cały czas w klasyfikacji
Najpierw byłaś w okolicach 10 miejsca potem 8
teraz jesteś chyba 7 ale te dwie przed Tobą są bardzo blisko i już mocno zmęczone
Mówienie o rywalizacji zdaje się być nieco abstrakcyjne na tym etapie
jeszcze tyle drogi przede mną w głowie myśl aby dobiec w limicie
a tu pojawia się szansa powalczenia o czołowe lokaty
Przemek jednak wie co robi mówiąc mi o tym
sportowa rywalizacja zawsze była dla mnie tym co tygrysy lubią najbardziej
boczny obserwator tej rozmowy zapewne dostrzegłby teraz błysk w moich oczach
już nie myślę o zmęczeniu tylko o tym by jak najszybciej wyjść z punktu i je dogonić
taka taktyka to strzał w 10 na kryzys 130 kilometra
Początek odcinka z Kudowy do Pasterki utrudnia wiatr
od czasu do czasu spada na mnie kropelka deszczu
i tych kropelek jest coraz więcej
pada
tylko nie to! myślę sobie
no ale przecież nie mogłoby być zbyt pięknie
Po godzinie jestem już cała mokra
a nadchodzi wieczór
zadzieram głowę zawadiacko do góry
i żartuję
"Ty tam na górze mógłbyś już zakręcić ten kurek z deszczem"
ku mojemu zdumnieniu po chwili tak właśnie się dzieje
deszcz przestaje padać i zanosi się na słoneczny zachód słońca na Szczelińcu
ale najpierw trzeba tam dotrzeć
Trasa na tym odcinku robi się dość wymagająca
a mokre skarpety przesuwają się w bucie na stopach
tak tak czuję jak powstają kolejne pęcherze
choć dyskomfort jest w pewnym momencie znaczny
i nie mogę już doczekać się Przemka ze strzykawką w punkcie na 145km
daję radę praktycznie cały czas biec
w końcu nastawiłam się psychicznie na to że pęcherze są wpisane w tą zabawę
W Pasterce jestem ok godziny 21
jest! zdążę na ostatnie promienie słońca na Szczeliniec
jednak najpierw jedzenie i opatrunki
z przyjemnością zjadam przygotowaną przez ekipę dfbg zupę pomidorową
oraz naleśniki z bananami i czekoladą
opatrywanie pęcherzy jest nieco mniej przyjemne
ale Przemek robi to po mistrzowsku
nawet nie wiem kiedy już mam zaklejone pęcherze i nowe skarpety
mogę ruszyć dalej w drogę
do kolejnego punktu jest 3km pod górę
docieram tam bez problemu w 30minut
uśmiech od wolontariuszy spisujących numery na szczycie schodów
i wkraczam na najpiękniejszą część trasy czyli labirynt błędnych skał
Między ogromnymi skałami robi się zimno i ciemno
wraz z innymi biegaczami w tym miejscu zapalam czołówkę
co zdecydowanie ułatwia nam odnalezienie drogi w ciasnych korytarzach
Gdzieś na górze Piotr Dymus niczym jastrząb poluje na nas okiem swojego obiektywu
z pewnością wyjdą z tego piękne zdjęcia
A tymczasem czekają mnie schody w dół i w mrok
Zaczyna się druga noc biegu
Odcinek z Pasterki do Ścinawki znam dobrze z rekonesansu trasy
wiem że jest łatwy choć długi 22km
założyliśmy na jego pokonanie 4h i nie ma co liczyć na mniej
Biegacze którzy jeszcze przed chwilą tłoczyli się w ciasnych skalnych korytarzach znikają w ciemności
zostaję zupełnie sama
doświadczenie ciemności i ciszy jest obłędne
wyostrzają mi się wszystkie zmysły
w pewnym momencie szlak kończy się
i przebiegam przez asfaltową drogę
na jej drugiej stronie znajduję kolejną tasiemkę
a obok niej biegacza który kładzie się na ławce i przykrywa folią termiczną
- wszystko w porządku pytam?
- tak - odpowiada biegacz
po chwili dodając
- idę na chwilę spać
- nie boisz się że obudzisz się jutro rano?
- nie - odpowiada dosadnie ultras
zdecydowanie dla mnie takie zachowanie to wyższa szkoła jazdy
nie powiem że nie chce mi się spać
ale nie zasnęłabym sama w nocy w lesie po 150km w nogach i 90km przed sobą
zapada długa krępująca ciemność
którą co kilkanaście minut przerywają doganiające mnie
i szybko znikające światła czołówek innych biegaczy
odczuwam dziwne spowolnienie ruchów
jakby ktoś puścił mnie w zwolnionym tempie
wszyscy wokół pędzą a ja ledwo lezę
czuję się trochę jakbym wjechała właśnie traktorem na autostradę
przez chwilę nie bardzo wiem co się dzieje
aż dogania mnie piękna i szybka Ania
która ma równie piękną i szybką siostrę Asię
W tym momencie zdaję sobie sprawę że właśnie dogania mnie czołówka K-B-La\
który wystartował z Kudowy po trasie B7S o 20:30
- Patrycja to Ty? Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Chcesz coś?
- w porządku nic nie chcę leć powodzenia jesteś 3 kobietą - zdążam tylko powiedzieć i już jej nie ma
Po chwili jednak zastanawiam się czy na pewno ze mną wszystko ok
skoro kolejne wyprzedzające mnie osoby pytają o to samo
zdecydowanie z ich perspektywy musi to wyglądać fatalnie myślę sobie
tymaczasem ja o dziwo jak na ten etap trasy
naprawdę dobrze się czuję i nie mam żadnych halucynacji
Zalesiony odcinek trasy kończy się i wybiegam na otwartą przestrzeń
jest piękna jasna noc z rozgwieżdżonym niebem
nade mną tylko jedną większa chmurka
która za sprawą dwóch dziurek w równych odstępach zdaje się na mnie patrzeć
czy to jawa czy sen czy moja pierwsza halucynacja?
Na szczęście mam teraz wokół siebie sporo świeżutkich kabelków
zagaduję jednego z nich
- przepraszam czy ta chmura na Ciebie też patrzy czy ja źle widzę?
biegacz uśmiecha się
- tak wygląda jakby miała oczy to nie halucynacja
uff jednak nie zwariowałam
tylko trochę już mi się nogi plączą
marzę o punkcie w Ścinawce
chcę już zobaczyć mój support
poczuć ich wsparcie
usiąść
odpocząć
ale najpierw trzeba przebiec przez miejscowość Wambierzyce
i w miejskiej dżungli nie zgubić kursu
Biegnąc tak i wytężając wzrok
słyszę jak doganiają mnie dwie bardzo rozgadane zawodniczki
gdy mnie wyprzedzają znów widzę twarz Ani i słyszę:
- Patrycja to Ty wszystko w porządku chcesz coś?
- tak wszystko ok
i tym razem nie mam halucynacji ani deja vu :-)
to tylko równie zakręcona jak Ania jej siostra bliźniaczka Asia z koleżanką
W końcu po bardzo długich 4 godzinach jest punkt
Przemek i Ola
siadam sobie na ławce
przykrywają mnie kocykiem
i dają ciepłą zupę
nawet nie wiedzą jak się cieszę że ich widzę
jak to w tym kawale o granicznym zmęczeniu
nie mogę się zdecydować czy potrzebuję teraz
przytulenia
mocnej kawy
kilku setek wódki
czy dwóch tygodni snu
ale póki co i tak nic z tego
podchodzi do mnie Jarek Haczyk który wraz z Natalią jest w obsłudze punktu
pyta czy chcę się położyć i mówi że dobrze wyglądam
czepiam się tej drugiej myśli
skoro dobrze wyglądam to po co się kłaść?
Przemek patrzy na zegarek jest 1:33
- idealnie! Miałaś być na tym punkcie o 1:30 i jesteś
sama się sobie dziwię jak to się dzieje
po chwili Przemek dodaje
- ta dziewczyna co jest tuż przed Tobą chwilę temu przybiegła i poszła spać
była pozamiatana jak teraz wyjdziesz z punktu wyprzedzisz ją
i znów odzywa się we mnie duch walki
po 166km i 31 i pół godziny na trasie
po prostu wstaję i zaczynam biec
a początek jest ciut pod górę
na szczęście asfaltem
znów znajduję siły nie wiadomo skąd
a kolejny odcinek tego wymaga
droga w górę i przez las się szybko kończy
i po chwili zbiegam do miejscowości Słupiec
labirynt uliczek w środku nocy na tym etapie biegu
wykańcza koniecznością trzymania ciągłej wyostrzonej uwagi
na szczęście nie gubię drogi choć prawie nikogo nie widzę na trasie
znów mam do pokonania 20km z czego pierwsze 12 mija dość szybko
potem zaczyna świtać
podchodzę długim podejściem o wschodzie słońca i końca nie widać
Przełęcz Wilcza gdzie jesteś powtarzam sobie w myślach
i staram się podbiegać na każdym płaskim odcinku trasy
W końcu robi się ciut z górki
i na końcu drogi majaczy mi granatowa kurtka
biegnącego do mnie Przemka
uśmiecham się na jego widok i za chwilę już widzę punkt 191km
a tam Olę z kocem
dziękuję jej za czołówkę która uratowała mi drugą noc biegu
po tym jak pierwsza nie dała rady
tutaj po raz pierwszy decyduję się na chwilę zamknąć oczy
ale nie mogę zasnąć
jestem zbyt pobudzona biegiem
Przemek czuwa nade mną i wiem że mogę spać
jednak nie udaje mi się
patrzę na jego twarz i widzę na niej jak w lustrze swoje zmęczenie
dla niego to też była druga noc na trasie
Ola dojechała w międzyczasie do Ścinawki
nie wiem ile oboje w sumie spali
ale zdaję sobie sprawę
że już nie tylko dla siebie ale też dla nich
nie mogę się teraz poddać
W pewnym momencie do punktu dociera dziewczyna
myślimy że z trasy 7 szczytów
ruszam więc w popłochu czyli z bułką w zębach na dość strome podejście
ale po chwili dostaję info od Oli że to fałszywy alarm
tamta dopiero weszła do punktu i analizując podejście które mam za sobą
ma do mnie jakieś 40min straty
mija jedna trudność ale pojawia się następna
na względnie łatwym i płaskim odcinku trasy
zaczynam mieć trudności z utrzymaniem się w biegu
wraz z podnoszeniem się słońca ponad horyzont
robi się ciepło a we mnie toczy się już jakiś ogólny stan zapalny całego ciała po tylu godzinach biegu
Rozpalone ciało powoduje we mnie narastanie uczucie senności
z którym nie umiem sobie poradzić
Łapię się na tym że biegnę i przysypiam
nie pamiętam całych kilkusetmetrowych odcinków trasy
biegnę i coś mi się śni
w głowie pojawiają się rzeczy zupełnie ze sobą nie powiązane jedna po drugiej
słoń...stół...anioł...
nie ja biegnę przecież ja biegnę
tata...trawa...dzwonki...
cholera jasna co się dzieje ?
zaczynam klepać się po policzkach ale i to średnio pomaga
jestem kompletnie zaskoczona takim rozwojem zdarzeń
byle dotrzeć do Barda a tam muszę się chwilę przespać
trzymam się tej myśli uparcie
Droga jednak zdaje się nie mieć końca
choć tym razem to tylko 12km
Nie wiem która jest dokładnie godzina kiedy docieram do punktu w Bardzie
po 200km w nogach zaczyna mi się wszystko zacierać
włączam w głowie tryb przetrwania
i staram się twardo trzymać fason
choć już dawno wyglądam jak z second handu
no ale nastawienie to podstawa
przede mną droga krzyżowa którą znam z rekonesansu
wiem że to trudny odcinek
ale znajomość trasy zawsze mi pomaga
Przemek zajmuje się moimi stopami
i szykują mi z Olą drzemkę
tym razem zasypiam na moment\
nie wiem ile to trwa może tyle co któreś zmrużenie oka po drodze
albo dłużej lecz mój mózg już tego nie analizuje
skupiam się zadaniowo na kolejnym odcinku trasy
do Przełęczy Kłodzkiej mam 13 trudnych kilometrów
Drzemka robi swoje i początkowo nawet dobrze mi idzie pod górę
tylko w porównaniu z rekonesansem wszystko trwa niemiłosiernie długo
bieganie na świeżości to zupełnie co innego
pokonuję dzielnie wszystkie naturalne przeszkody tego odcinka
jakimi są głównie zwalone drzewa
co nie jest łatwe bo nogi już słabo mi się podnoszą
i na koniec zostaje mi stromy zbieg
na którym przewracam się dwa razy potykając się o własne nogi
wtaczam się na przedostatni punkt i słyszę że 5 kobieta jest właśnie na nim
nie ma czasu na przerwę
pamiętam soczysty smak arbuza
i już Ola z Przemkiem wypychają mnie na trasę
zaczynam biec
obok chłopak którego wyprzedzam robi to samo ale po 100m odpuszcza
ja dotaczam się niewiele dalej
inaczej niż marszobiegiem tego nie zrobię
choć wydaje mi się że poruszam się dość żwawo
dołują mnie kolejne prawie nie zmęczone osoby z trasy 110km
czuję się jak mucha w smole
a smoła w pełnym słońcu gorąca
dopada mnie najcięższy kryzys
zataczam się ze zmęczenia
z zachwytem patrzę na krzaczki gdzie by tu się położyć
po czym odganiam te myśli
po kilku kilometrach dogania mnie 5 zawodniczka którą wyprzedziłam w punkcie
i widząc mój stan częstuje mnie żelem
jestem w szoku jej postawą i zapasem sił
ale może to tylko ta chwila
muszę przetrwać ten kryzys tylko nie wiem jak
dzwonię do Przemka że zaraz zasnę i nie wiem co robić
boję się że położę się gdzieś w krzakach i obudzę za 3 dni
ustalamy że nie ma innego wyjścia
muszę cisnąć do Orłowca
Na 228km docieram w półprzytomna
pamiętam tylko że wybiega do mnie Ola
i mówi że martwili się z Przemkiem o mnie
cieszę się że ich widzę i jest mi chwilowo wszystko jedno
kładą mnie w namiocie na kocu
i mokrymi chusteczkami chłodzą mi rozpaloną od wysiłku twarz
zapadam się chwila moment
i zasypiam jak zabita
Podobno śpię 12minut
Przemek budzi mnie kubkiem kawy i słowami
"tamte dwie wyszły już z punktu ale są zajechane dogonisz je"
ostatnie dwa słowa zostają mi w głowie
słowo trenera jest dla mnie rozkazem
no właśnie powoli oswajam się z myślą
że Przemek jest już oficjalnie dla mnie znacznie więcej niż supportem
i ten bieg jeśli tego dokonam na jego wskazówkach
przybliża mnie właśnie do takiej decyzji
choć samo założenie dogonienia na ostatnich 11km dwóch kobiet
które wyszły z punktu kilka minut przede mną wydaje się być szalone
wszystkie mamy w nogach grubo ponad 200km
wszystkie pragniemy mety tak samo
ale najszybsza będzie ta która najbardziej tego chce
wychodzę z punktu szybkim krokiem
próbuję poderwać się do biegu ale początki są trudne
coś pomiędzy marszem a biegiem w granicach 7min/km tylko mi wychodzi
jest lekko pod górę ale nie poddaję w skupieniu myślę o każdym kroku
z każdą minutą wyprzedzam kolejne osoby
jest ich coraz więcej ponieważ na tym odcinku krzyżują się trasy wszystkich biegów dfbg
W końcu teren się wypłaszcza
wiem że teraz już będzie tylko z górki
zmuszam do coraz szybszego biegu totalnie zajechane nogi
- no dalej potraficie to wiem o tym - gadam sama do siebie
i co chwila zerkam na zegarek
5:40...5:20...5:15...5:00
nie wierzę w to co widzę
biegnę jakbym wstała rano i wyszła na poranny trening
trasę znam na pamięć
najpierw pastwisko z krowami potem kościół w Lutyni
i dalej asfaltem do mety jak po sznureczku
tuż przed Lutynią doganiam dwóch biegaczy z trasy 68
nie mogą uwierzyć że na finiszu trasy 240 biegnę tak szybko
próbują biec za mną ale odpadają po kilkuset metrach
doganiam jedną z dziewczyn przede mną drugiej nie widzę
ale już o tym nie myślę
wizualizuję sobie metę
i zwycięstwo z 2016 w Złotym Maratonie
to dodaje mi skrzydeł patrzę na tempo 4:40 4:30 4:25
jestem w szoku i ten szok mnie niesie już ulicami Lądka
ludzie których nie wiem już sama czy znam pozdrawiają mnie
przybijają piątki
a ja myślę tylko o tym czy Ola i Przemek czekają już na mecie
i jak będziemy się za chwilę z tego razem cieszyć
Wbiegam po schodach zupełnie bez wysiłku
unoszę ręce z zachwytu
mieszają się pot i łzy
czuję radość cały ból znika
podskakuję kilka razy i przytulam się mocno do Przemka
odczytuję bezbłędnie z jego oczu ten stan
czujemy to samo
Ola podaje mi szampana
po jednym łyku kręci mi się w głowie
widzę czas 47h 23min 54sekundy
nie dowierzam że złamałam dwie doby
po chwili wbiegają kolejno 5 i 6 kobieta
równie przejęte i wzruszone jak ja
oddaję jednej z nich moją resztkę szampana
taka chwila musi smakować wyjątkowo
Słyszę głos Oli
- wyprzedziłaś je zrobiłaś to!
Wykonałam 200% planu
w najśmielszych oczekiwaniach nie sądziłam
że będę w stanie na mecie jeszcze chodzić
To całkowicie przewartościowało moje podejście do ultra
przestałam się go bać
a ono dało mi się oswoić
zrozumiałam co to znaczy support w ultra
i doświadczyłam go w najlepszym wydaniu
Efekt Zombie pozostał po tamtej stronie mocy
dla niewtajemniczonych
wtajemniczonym nie trzeba tego tłumaczyć
odczarowałam w swojej głowie najdłuższe dystanse
już nie przeraża mnie biec ponad dobę
200 i więcej kilometrów
wraz z przekroczeniem bariery lęku
otworzył się przede mną wielki wspaniały świat
w którym nie ma granic
zostałam tak z poczuciem zachwytu
którego słodki smak przełamuje zakłopotanie
że muszę teraz na nowo zdefiniować swoje marzenia
ale tym razem nie jestem w tym sama
bo ultra w najpiękniejszym wydaniu
wcale nie musi być samotnością długodystansowca
razem można osiągnąć znacznie więcej
tylko trzeba mieć obok ludzi dzięki którym chce się dalej biec
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Jajacek58 (2019-12-17,19:54): Gratuluję ! Bardzo realistyczny opis, czułem się jak bym biegł obok. Patriszja11 (2020-02-13,10:50): Dziękuję Jacku 🙂 bardzo mi miło
|