2019-10-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton Bieszczadzki (czytano: 1072 razy)
Znowu jedziemy z Januszem do Cisnej. To mój drugi ultramaraton bieszczadzki , pierwszy przebiegłem w 2014r. Z Warszawy wyjechaliśmy w czwartek po pracy o godz.16:00, do Kielc jedziemy drogą S7. O 18:30 jest już ciemno i zaczyna padać mocny deszcz, zjeżdżamy z S7 i już na nawigacji prawie po omacku jedziemy dalej prowadzeni przez jakieś wąskie lokalne drogi. Około 21 przecinamy A4, to już Podkarpacie, zostaje jeszcze około 150 km. Musimy coś zjeść i zatankować . Nastroje dobre ale dzwonimy do Makarego, że będziemy po godz. 24. Od Leska zaczyna się trochę przejaśniać i przestaje padać deszcz, zza chmur prześwieca księżyc w pełni. Zaczynamy czuć bieszczadzki klimat. Ostatecznie do Cisnej docieramy na 1:00 w nocy dość mocno sfatygowani. Na szczęście nasz gospodarz zostawił otwarty gołębnik. Rano pobudka i wyjazd do Brzegów Górnych, gdzie zostawiamy samochód. Chcemy dziś zaliczyć na rozgrzewkę Połoninę Wetlińską. Dosyć sprawnie wchodzimy na górę i idziemy szlakiem na Przełęcz Orłowicza. Jest słoneczna pogoda ale na górze wieje wprost huraganowy, zimny wiatr. Możemy już wracać ale przed nami Smerek, dość łatwe podejście na 1210m npm. Robimy kilka zdjęć i schodzimy znów na przełęcz Orłowicza i w dół do Wetliny. Po 4 godz. i 9 min. i przejściu 15,15 km z przewyższeniem 735m wracamy do Cisnej. Po obiedzie idziemy na Orlika odebrać pakiety startowe. Jest trochę znajomych z Warszawy i silna grupa SPC z Torunia. Na stoisku Festiwalu Biegów w Krynicy miłe spotkanie, obiecuję napisać relację. Szykujemy się już do startu na 52 km. Ci co biegną na 90 km startują o północy, więc nie za bardzo jest czas na biesiadowanie.
W sobotę startujemy o 7:00 na drodze dojazdowej do Orlika. Jest około 800 osób. Pogoda bardzo dobra, jest słonecznie ale dość chłodno, Pierwsze 14 km do przełęczy nad RoztokamiGórnymi, gdzie jest pierwszy bufet , biegniemy drogą. Początkowo szutrem, później asfaltem po pętli bieszczadzkiej. Droga cały czas prowadzi lekko w górę, więc nie ma sensu zbyt mocno cisnąc. Na tym odcinku utrzymuję tempo około 6:10-6:30 min/km. Po wybiegnięciu z bufetu po kilkuset metrach skręcamy w prawo i zaczyna się ultra maraton. Podchodzimy dość ostro w stronę Balnicy na Rypi Wierch , ale wciąż czujemy się jeszcze świeżo. Za pierwszym wzniesieniem lekki zbieg i następne podejście, normalka bieszczadzka. Na górze mocno wieje zimny wiatr, ale mimo to rozbieram się do koszulki. Na podejściu pochodzę do poprzedzającej mnie dziewczyny ale na zbiegu ona jest lepsza i powtarza się to kilka razy, W końcu po przebiegnięciu kolejnych 14 km zbiegamy na drugi punkt kontrolny, do Solinki. Po drodze pokonujemy błotnistą drogę, buty grzęzną w szarej masie dosłownie po kostki , trzeba uważać, żeby ich nie zostawić w błocie. Od słowa do słowa okazuje się, że znamy się z Sarah z Warszawy , z Parkrunu i GPW. OK. jest dobrze. W bufecie pełen wypas: cola, izotonic, woda, herbata, kawa, bułki, kabanosy, smalec, dwa rodzaje gorącej zupy, bakalie do wyboru do koloru, jest też nalewka Soplica w kilku smakach więc nie bardzo chce się wychodzić na trasę, ale w końcu trzeba się zabrać. Wychodzimy z punktu razem. Zaczyna się teraz ostre, wyczerpujące podejście na Berdo, zbieg i podbieg na Hyrlatą, na Rosachę i tak w kółko. Sarah lepiej zbiega, ja lepiej podchodzę pomagając sobie kijkami, więc co kilkanaście minut się mijamy. Robi się nawet dość śmiesznie. W koncu zbiegamy ostro do trzeciego punktu kontrolnego na 38 km, znów do przełęczy nad Roztokami Górnymi. Tu obowiązuje limit czasu 6 godzin. ale jesteśmy 30 min. przed czasem, spokojnie uzupełniamy prowiant i wodę i wychodzimy na trasę. Kilkaset metrów idziemy lekkim podejściem po asfalcie. Skręcamy w lewo w las. Zaczyna się podejście niezbyt strome, ale dość długie i wyczerpujące. Wdrapujemy się na Okrąglik, tu łączą się trasy biegu na 53 i 90 km. Zbiegamy ze szczytu i znów podejście Jasło, Szczawnik, Małe Jasło i tak w nieskończoność. Kilometry dłużą się strasznie, zmęczenie narasta a my przemy do przodu. Co chwilę ktoś pyta, czy to może ostatni zbieg bo mięśnie już nie wytrzymują tego napięcia. Jeszcze chwilę, widzisz przed sobą już tylko niewielkie podejście i zaraz jest zbieg i tak w kółko. W końcu zaczyna się ten szalony, ostatni duży zbieg, nogi już nie trzymają ale ja znam dobrze tą trasę, czuję już metę, dostaję zastrzyk adrenaliny i biegnę ile mogę wyprzedzając kilka osób, z którymi razem pokonywałem dotychczasową trasę. Trzeba uważać na korzenie i luźne kamienie, ciężko jest wyhamować prędkość na mocnym spadku. Na kilometr przed metą ostatni krótki podbieg w lesie i znów w dół. Zaczyna się robić ślisko i grząsko. Rozmoczoną rynną dobiegamy do małego strumienia . Po kamieniach przebiegamy na drugi brzeg i wspinamy się na urwisko, którym dobiegamy do mastka kolejki wąskotorowej nad Solinką. Są już kibice , wśród głośnego dopingu pokonujemy te ostatnie 500 m do Orlika . Meta jest troszkę bliżej, na prostej . Finiszuję z czasem 8:06: na miejscu 360/477 , zegarek pokazuje 52,71 km. To trochę gorzej niż w 2014r. ale jestem zadowolony. Sarach przybiega zaraz za mną. Gratulacje. Janusz jest 20 minut za mną. Do wieczora biesiadujemy ze znajomymi.
W niedzielę powrót, ale ponieważ jesteśmy wciąż w dobrej formie, znów jedziemy do Brzegów Górnych. Tym razem idziemy na prawo od drogi. Przed nami Caryńska i bardzo ciężkie podejście . Och Caryńska, Caryńska ile mi krwi napsułaś, zabrałaś siły me. Wchodzimy dość dziarsko, wyprzedzając turystów „trekingowych”, wspinamy się na pierwszy szczyt 1298 m npm. Świeci słońce ale znów wieje huraganowy zimny wiatr. Muszę zakryć twarz Buffem. Kilka zdjęć ze szczytu i wracamy, nie możemy iść dalej, przed nami 450 km do domu. Zbiegam z Caryńskiej w iście rzeźnickim stylu. Zrobiliśmy 6 km w 1:41 godz. z przewyższeniem 540m. Wyjeżdżamy z Berechów przez Cisną. Na 21:00 jesteśmy w Warszawie.
PS. Pozdrowienia dla Pana z brodą
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |