2019-09-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| V Dziwnowska Liga Biegowa - 7 bieg. Nieudany powrót po wakacjach (czytano: 1230 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=46259
7 września Dziwnowska Liga Biegowa wystartowała po przerwie wakacyjnej. Miałem ambitne plany na ten bieg, ale wszystko się posypało jak domek z kart. Wbiegnięcie nie w tą drogę, powrót, kilkaset metrów więcej i mój największy rywal w kategorii - Zdzisiek przed zabłądzeniem był z tyłu, po odbłądzeniu był daleko z przodu. Zdarza się, ale jest to bardzo frustrujące, o wiele bardziej niż by się przegrało w bezpośredniej walce.
Ale po kolei. W ostatni tydzień sierpnia miałem podładować trochę akumulatory dyszkami. Zrobiłem ich dwie, bo potem nastąpiły upały ponad 30 stopni. Dobiłem tydzień szóstkami i sprawdzianem na 5 km (czas 20:57, asfalt, kilka górek). Tydzień poprzedzający start to 4 szóstki, w tym jedna po szosie i 3 terenowe, przy niezłych prędkościach. Dzień przed biegiem przerwa w treningu. Biegania nie było, ale za to wymyśliłem sobie najpierw malowanie drewnianych elementów garażu, później chciałem przejść rozpędem do malowania płotu, ale część była spróchniała, więc zacząłem naprawiać. Zajęło mi to kilka godzin i niezbyt dobrze wpłynęło zapewne na formę biegową w dniu startu. Noc przed biegiem pracowałem (nieoczekiwanie musiałem się zamienić), więc i tutaj nie było korzystnie. Mimo to byłem w bojowym nastroju. Nastawiłem się na walkę ze Zdziśkiem, największym rywalem w kategorii. Postanowiłem łatwo skóry nie oddać.
Dzień startu. Z pracy przyjechałem o 8:20. Szybkie śniadanie - herbata i dwie kromki chleba z margaryną i miodem. Więcej nie jadłem, bo start był o 10:00, czyli za półtorej godziny. Mogłem pojechać samochodem, ale miałem w planie wyjazd rowerem, więc pojechałem rowerem. Może chciałem rozgrzać zmęczenie?
Wyjazd - 8:44, przyjazd na miejsce startu - 9:31, czyli po 47 minutach. Zapisałem się, przebrałem, rozgrzałem i mogłem startować.
START
Ruszyłem niezbyt mocno, ale i tak byłem w czubie. Dwóch biegaczy pobiegło do przodu, biegłem więc trzeci. Trasa była ciężka. Co chwila piach i góreczki. Mięśnie nóg mi zesztywniały, więc jakoś za bardzo szybko nie biegłem. Dogonił mnie Przemek i oczywiście przegonił, bo zawsze był o klasę lub dwie lepszy. Mimo to starałem się go trzymać, bo może wtedy nie zabłądzę? Trzymałem się dosyć długo, dopóki nie dobiegliśmy do punktu w którym poprzednio zabłądziłem. Przemek pobiegł prosto, ja za nim, ale widzę jeziorko Martwa Dziwna po lewej stronie, a ma być po prawej (znowu zignorowałem strzałkę, która nakazywała skręt w lewo, kolega też zresztą). Zawróciłem się momentalnie i nawet nie zdążyłem krzyknąć za kolegą, żeby też zawrócił. Może nie byłem pewny, że dobrze biegnę? Kilkadziesiąt metrów dodatkowo i widzę z tyłu Zdziśka z Marcinem jak mnie gonią. Biegnę i zakręt w prawo, skręcam więc i biegnę sobie. Nagle słyszę krzyki, żebym zawrócił. Ale nie zawracam, bo jak zawrócę to stracę całą przewagę. Biegnę i patrzę jakby tu odbić w lewo i jakoś na przełaj wrócić na trasę. Niestety las był pełen krzaków i zwalonych drzew, wiec się nie zdecydowałem na ten szaleńczy czyn. Wiosną tak właśnie biegłem na przełaj, ale teraz jakoś nie miałem ochoty na survival. Wróciłem więc do zakrętu. Przede mną już nie widziałem Zdziśka, ale biegło dwóch Grześków. Jakoś ich dopadłem. Jeden został z tyłu, z drugim walczyłem do końca. Ale co to była za walka. Byłem zrezygnowany i jakoś za bardzo mi się nie chciało biec na maksimum możliwości. Może się nie chciało, może już nie mogłem - tego już nie sprawdzę. Ale jak ktoś chce mnie pokonać, to moja dusza biegacza robi wszystko, żeby do tego nie dopuścić, więc nie dopuściłem. Ostatnie metry to dłuższy krok silna praca ramion i...
META
Czas i miejsce nieistotne, bo gorzej niż na tej samej trasie wiosną, ale podam - na moim stoperze 29:08 i gdzieś 7 miejsce. Jeszcze trochę rozmów z kolegami i na koniec wręczenie nagród. Przemek, mimo, że pobiegł odwrotnie (dobiegł do szosy i wzdłuż szosy), został sklasyfikowany na 3 miejscu, bo dystans był mniej więcej ten sam.
Czas na powrót i tutaj spotyka mnie stresująca sytuacja. Chciałem podpompować koła, bo jakoś było za mało w nich powietrza, więc pompuję. Przednie koło - normalny wentyl Dunlop, wiec bez problemu, tylne - Presta (taką dętkę kupił mi mój syn) i tutaj schody. Pompka się popsuła i jakoś nie mogłem napompować. Nie dość tego powietrze jeszcze zeszło do końca. Tak się gdzieś pół godziny męczyłem. W końcu przemyślałem sprawę, naprawiłem pompkę taśmą, którą zawsze wożę ze sobą, minuta i było napompowane. Niestety poniosłem straty przy tym - gdzieś zapodziała się nakrętka na wentyl. Miałem wyjechać o 10:50 (już to sobie wpisałem przed tym jak wpadłem na pomysł pompowania), wyjechałem o 11:25. Oczywiście włączyłem stoper przy tablicy Dziwnów, bo jak zwykle mierzę czas do tablicy Kołczewo (wyszło dokładnie 30:00). W domu byłem o 12.03, czyli po 38 minutach, o 9 lepiej niż w pierwszą stronę.
Obiad, trochę snu i powróciłem do naprawiania płotu. W planie miałem odpoczynek, ale pomyślałem sobie, że nie zasłużyłem. Wieczorem znowu do pracy. Trudne jest życie biegacza - amatora.
Jeszcze o tym błądzeniu, bo ktoś pomyśli, że biegamy bez głowy. Po pierwsze drogi w lesie wszystkie są podobne. Po drugie - już tak było na poprzednich biegach, że strzałka była w lewo, a trzeba było skręcić w prawo (strzałka w lewo była oznaczeniem początkowej części trasy). Po trzecie - przy mojej ostatnie pomyłce - kiedyś trasa była po tej drodze na którą omyłkowo skręciłem, tylko w drugim kierunku. Więc wtedy nie było można było tak zabłądzić. Paradoksalnie więc, ktoś kto biegł pierwszy raz na tej trasie, miał mniejsze szanse pobłądzenia.
Podsumowując - nie ma co podsumowywać - kicha, kicha i jeszcze raz kicha. Taktycznie - pała. Powinienem biec ze Zdziśkiem a pobiegłem za Przemkiem. Jak to się mówi - postawiłem na niewłaściwego konia.
Na następny dzień, mimo opadów deszczu, przebiegłem szósteczkę w dobrym jak na moje treningi czasie - 28:34 (po szosie). Jest to dowód na to, że na zawodach nie dałem z siebie wszystkiego.
Jak będą wyniki, to przedstawię tutaj czołówkę biegu i może jeszcze co napiszę...
... Czołówka biegu:
1. Jaworski Mateusz 25:54
2. Piotr Stępień 26:00
3. Przemysław Troszczyński 26:36
4. Marcin Zych 27:48
5. Zdzisław Kowalski 27:57
6. Waldemar Brząkała 28:52
7. Jarosław Kosoń 29.08
8. Grzegorz Stępniak 29:26
9. Grzegorz Materka 29:51
10 Bartłomiej Kaczmarek 29:51
11. Dorota Kowalska 30:11
Cóż - wyniki jak wyniki. Mogło być gdzieś 27:20 - 27:40 i czwarte miejsce, a było jak było. W tamtym roku miałem na tej trasie 27:14 i do tego czasu się przymierzałem. Chociaż pozytyw może jest - trochę podciągnąłem Grześki do przodu. W moich statystykach zapiszę sobie dystans 6,6 km, czyli w tempie 4:25 min/km. Szacunkowo - 200 metrów w jedną, 200 metrów w drugą stronę.
W klasyfikacji DLB niewielkie zmiany. Doszedł jeden biegacz z kompletem biegów.
Link - nieoficjalna klasyfikacja DLB po 7 biegach.
Zdjęcie - Jurek Janawa. Na początku biegłem prawie pierwszy. Gdyby nie zdjęcie, to bym tego nie wiedział.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |