2019-08-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XXI Bieg 4 Mile Jarka. Ręce i głowa (czytano: 932 razy)
21 edycja i 21 start. Zostało na tylko dwóch z kompletem biegów. Trzeci - Jurek - odszedł do krainy wiecznych biegów :(
Tydzień przedstartowy to sprawdzian na piątkę (20:42), 4 szóstki, dwa dni przerwy. Poprzedni tydzień - start na 5 km w Kamieniu Pomorskim (czas na 5 km - około 21 minut), 4 dyszki i jedna szóstka. Co prawda jakoś mój trening trudno nazwać treningiem, bo to jest takie sobie bieganie, ale kilometrażowo przynajmniej jest BPS. Kulinarnie też przygotowałem się jakoś. Makaron z gulaszem na obiady, w piątek dodatkowo na kolację, a w sobotę, czyli w dniu startu - na śniadanie. Mam już to obcykane, że jak start jest po południu, to na śniadanie jem makaron. A jest po południu - 14:15.
Dzień startu. Wstałem o 5:30, a miałem o 7:00. Sen jakiś jednak był. Trochę internetu i ważenie przed biegiem (prawie jak u bokserów, czy sztangistów). Nowa waga nowej generacji, więc dokładniejsze ważenie - 72,8 kg. Waga niezła i oby taki był bieg. Śniadanie o godzinie 8 - makaron z gulaszem i herbata. Planowany wyjazd rowerem - 11:30. Plan na bieg - start spokojny, ale też nie za wolny. Będę zwracać uwagę na dobrą pracę ramion. Do plaży spokojnie, na plaży - na zapalenie płuc.
cdn.
... Tak na gorąco - czas 40:37 (o 3 sekundy lepiej niż w tamtym roku), 2 miejsce w kategorii M50, 2 miejsce w powiecie Kamień Pomorski.
cdn.
... Wyjechałem rowerem dokładnie o 11:30. Przyjazd o godzinie 12:18, czyli po 48 minutach. Do Międzywodzia kiepsko, bo samochodów dużo i coraz to który wyprzedza na trzeciego. Jakoś szczęśliwie dotarłem do ścieżki rowerowej w Międzywodziu - skrzyżowanie i już samochody mogły sobie jechać "skolko ugodno". Rower postawiłem przy namiocie, zapiąłem, żeby nikt nie ukradł i poszedłem się zarejestrować i odebrać pakiet. Miało być za darmo (jak zapewniał organizator - Jurek) dla naszej dwójki, która biegała we wszystkich edycjach i było za darmo. W pakiecie tym razem zielona koszulka, numer startowy z chipem i bon na jedzenie. Teraz trzeba było jakoś dotrwać do startu. Pooglądałem sobie najpierw starty dzieci i sportowców - vipów. W biegu vipów wygrał Tomasz Majewski, chociaż to był bieg raczej rekreacyjny. Późnej trochę posiedziałem pod namiotem na plaży. O godzinie 13:40 zacząłem się przebierać i byłem gotów na rozgrzewkę. Standardowa rozgrzewka i czas na start. Ustawiłem się w pierwszej linii, bo co będę się przepychał.
START
Zacząłem jak planowałem - spokojnie, ale dosyć szybko, z energiczną pracą ramion. Kilka osób mnie wyprzedziło i tak dotarliśmy do końca Dziwnowa. Tutaj wyprzedził mnie Robert, z którym zawsze przegrywałem. Cóż - i teraz zapewne mnie to czekał. Ale... Biegał w Kamieniu Pomorskim i spuchł, więc może dzisiaj dostanę szansę na wygraną? Biegnę tak za nim aż do Dziwnówka. W Dziwnówku oglądam się i widzę dwóch biegaczy, którzy mnie doganiają. Ale już plaża i tutaj staram się biec bardziej dynamicznie. Wolniej to idzie oczywiście niż po chodniku i szosie, ale Robert nie oddala się ode mnie, a nikt jakoś mnie nie wyprzedza. Jest dobrze. Bieg stał się przeszkodowy. Co kilkaset metrów rzędy pali zapobiegających zabieraniu lądu przez żywioł. Trzeba albo przeskoczyć sposobem płotkarskim, albo przeszkodowym - naskoczyć na pal i przeskoczyć. Stosuję tę drugą opcję. Odległość od Roberta zaczyna się zmniejszać. Pomyślałem sobie - czas na głowę. Czytałem gdzieś w internecie, że biegi ultra to 60% wytrenowania, 20% taktyki i 20% głowy i że podobnie jest we wszystkich biegach. Myślę, że u mnie jest gdzieś 70%, 15% i 15%. Więc czas było teraz na te 15%. Dogoniłem wreszcie. Myślałem, że jak dogonię to trochę odpocznę, ale nie - tempa nie zmniejszyłem. Oglądam się do tyłu po niedługim czasie, a Robert już daleko z tyłu. Biegnę tak, biegnę, oglądam się znowu do tyłu, a Robert mnie znowu dogania (potem okazało się, że to inny biegacz w takiej samej koszulce). Nie dałem się. Zwiększyłem siłę pracy ramion i przez to tempo. Nieznacznie, ale zawsze. Końcówka po piachu i tutaj dołożyłem wszystko co miałem. Gryzłem piach, jak to się mówi. Ten z tyłu mnie nie dogonił.
META
Czas 40:37, czyli 3 sekundy lepiej niż w tamtym roku. Ale jeszcze wtedy nie wiedziałem jak mi poszło czasowo. Wiedziałem, że od końca Dziwnowa nikt mnie nie przegonił oprócz Roberta, więc było dobrze wręcz bardzo dobrze. Chociaż czasowo nie za bardzo, bo w tamtym roku było cieplej i słonecznie, więc warunki do biegania o wiele gorsze, a ty tylko marne 3 sekundy.
Byłem zajechany, więc siadłem sobie na 3 stopniu podium, piłem wodę, którą każdy otrzymywał na mecie i patrzyłem jak męczą się inni. Trochę to trwało, ale zgłodniałem trochę, więc poszedłem coś przekąsić. Zupka niezła - żurek?, 3 kromki ciemnego chleba (zawsze jest ten najgorszy - jasny, wiec tutaj była pozytywna zmiana). Wróciłem na plażę, no bo wręczenie nagród. Wydrukowałem sobie swoje dane biegowe - 2 miejsce w kategorii M50, więc nie jest źle. No i doczekaliśmy się dekoracji. Na początek minuta ciszy dla Jurka. Potem odbieram "ludka" za udział we wszystkich edycjach. Zdecydowanie to najfajniejsza nagroda spośród wielu, które otrzymałem z tej okazji. Później kategorie i oczywiście drugie miejsce w M50. Dostaję nagrodę rzeczową - ręcznik. Na zakończenie jeszcze najlepsi z powiatu Kamień Pomorski i zajmuję w tej klasyfikacji 2 miejsce. Druga nagroda rzeczowa - termos. Obłowiłem się:)
Czas na powrót. Jakoś zapakowałem swoje trofea i dokładnie o godzinie 16:51 wyruszyłem do domu. Przy tablicy Dziwnów włączyłem oczywiście jak zwykle stoper, żeby zmierzyć czas przejazdu do tablicy Kołczewo. Wyszło 32:17. Jadąc niedawno z Kamienia Pomorskiego miałem 35:41, ale to było z włączonym dynamem od Międzywodzia. Do domu dotarłem o godzinie 17:30, czyli po 39 minutach (9 minut lepiej niż do Dziwnowa). Miało tak być, bo w drodze powrotnej zawsze daję z siebie wszystko co mam.
Tak zakończył się ten bieg. Bo dla mnie bieg kończy się z chwilą dotarcia do domu. Podsumowując - może być.
Zdjęcie - organizator. Finisz na zapalenie płuc, czyli gryzienie piachu
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |