Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [11]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
impactor
Pamiętnik internetowy
Życie na endorfinach

Marek Strześniewski
Urodzony: 1957-03-05
Miejsce zamieszkania: Piaseczno
14 / 16


2017-12-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Hurysy i hostessy (czytano: 1407 razy)



Hurysy i hostessy.

Niedobór witaminy D występujący w sezonie jesienno-zimowym może prowadzić do osteoporozy, cukrzycy a nawet jeszcze gorszych chorób. Wątrobę mam sformatowaną na inne wyzwania i nie będę obciążał tabletkami. Postawiłem na syntezę skórną, a do tego potrzebne jest słońce. Krótka analiza ofert biur podróży oraz prognoz pogody jednoznacznie wskazała kierunek – Dubaj.

Nazwa swojsko się rymuje z „Biłgoraj" i słabo z „Dierżążnia". Poza tym mieszkają tam Arabowie, z którymi wiążą mnie wielorakie więzy. Od podstawówki używam cyfr arabskich, a ponadto za czasów komuny byli moimi sprzymierzeńcami w zwalczaniu systemu. Handlowałem z nimi dolarami osłabiając socjalistyczną gospodarkę. Za to i za inne rzeczy byłem prześladowany, szykanowany, inwigilowany oraz śledzony. Regularnie miałem do czynienia z organami.

Dodatkową motywacją przy wyborze Dubaju była jego rosnąca reputacja jako nowego centrum finansowego świata. Pomyślałem, że trochę im pomogę i ulokuję tam jakieś precjoza czy aktywa, zanim rosnący w siłę bolszewicy zaczną znowu rekwirować.

Wyjazd miał również oczywiście aspekt sportowy. Planowałem poprawić wytrzymałość biegową.

Olbrzymi Bimbo-Jet linii Emirates budził zaufanie. Arabskie hostessy pokładowe były ubrane w stylizowane stroje orientalne. Dla wygody pasażerów mówiły biegle po polsku. Okazało się, że większość pochodziła z Kurpi i Podlasia.
W czasie potrzebnym do ukończenia maratonu przez średnio-zaawansowanego amatora zdążyliśmy zjeść dwa posiłki, obejrzeć jeden film i wypić kilka maciupeńkich buteleczek wina. Zgodnie z zasadą Kierownika Ekipy (mojej Żony) – ...„w samolocie każde wino jest dobre".

Lądowanie przespałem, ale lotnisko zrobiło na mnie wrażenie. Dużo większe niż lotnisko w Radomiu. Przepustowość większa niż Heathrow czy JFK, a marmurów więcej niż na Powązkach. Ekonomia skali – to może być właściwy kierunek rozwoju dla przynoszącego straty Radomia. I żeby potem nie narzekali, że nikt im nie podpowiadał.

Przed wyjazdem życzliwi i bywali w świecie znajomi wyposażyli nas w niezbędną wiedzę. Zapamiętałem, żeby nie żuć gumy w metrze i nie całować w usta wielbłądów. W czasie całego pobytu nie było okazji wykorzystać tej praktycznej i cennej wiedzy.

Dubaj jest miastem czystym, wyłożonym marmurami i klimatyzowanym. Ma najwyższy na świecie budynek i największy na świecie shopping mall. Wszędzie dużo wody, jak to na pustyni.

Nasz hotel znajdował się drugim końcu plaży. Plaża miała ponad 130km długości i kończyła się w sąsiednim szejkanacie. Tuż przy strategicznej Cieśninie Ormuz. Nie wolno było wypływać dalej niż 10 km od brzegu, bo można było wtargnąć na pas żeglugowy tankowców, czego bardzo nie lubią Amerykanie. Zresztą tego nie planowałem.

Hotel przyzwoity. Został nawet kiedyś wyróżniony za splendor. Nie spełnił jednak rygorystycznych oczekiwań mojej Żony. Stosuje ona swój własny system ocen, w którym moc suszarki jest jedną z kluczowych.

Ta była anemiczna i komentarz: – "Tylko na to was stać? Mam czekać na burzę pustynną?" - nie rokował dobrze.

Niefortunny epizod z suszarką negatywnie wpłyną na resztę pobytu.
Po pierwsze Kierownik Ekipy narzuci bardzo restrykcyjne warunki zgrupowania. Między innymi - żadnego alkoholu przed 12-tą!!

Cały ranek siedziałem roztrzęsiony w cieniu czekając na południe. Wtedy wpadłem do baru. To co mi zaproponowano było ledwie wspomnieniem po alkoholu. Stanowczo zażądałem porządnego shake"a !! Po chwili przybiegł mocno zasapany przysadzisty wąsacz w stroju regionalnym. Powiedział, że on tu jest głownym szejkiem i spytał w czym jest problem. Powiedziałem:
- " Z Piaseczna jestem i podwójne modżajto mi dajcie !!"

Kiedy wyjaśniłem, że Piaseczno to po angielsku Sand City i też mamy suk, czyli bazarek, poczuli do mnie dobrze skrywaną sympatię. Zostałem honorowym Beduinem turnusu.

Drugą konsekwencją rozczarowania suszarką, oraz ostatnich niefortunnych wydarzeń w kraju był negatywny stosunek Sponsora Tytularnego (kolejne wcielenie mojej Żony) do podpisywania dokumentów zawierających kwoty pieniężne. Konsekwentnie odmawiała składani podpisów twierdząc, że nigdy nie wiadomo, kto takie kwity znajdzie za 40 lat i jak je będzie interpretował.

Zostały więc jedynie płatności gotówkowe. Wysokie ceny powodowały, że aktywa topniały jak nadwaga przed sezonem. Na koniec pobytu nie było już co chronić przed ewentualną łapczywością bolszewicką i musiałem na ćwierć etatu zatrudnić się jako ratownik.

Paśniki na stołówce były liczne i dobrze zaopatrzone. Pierwszego dnia zaintrygował mnie samotny pojemnik stojący w odizolowanym sektorze. Okazało się, że oferował bekon z wieprza zaprawiony dużą dozą niechęci ze strony miejscowych. Czcionka i czerwony kolor napisu sugerowały powstrzymanie się od konsumpcji.

Przedstawiciele dojrzałych demokracji zachodnich zawsze cierpliwie czekali w kolejce po swój omlet czy sadzoniaczki. Nasi wschodni kuzyni zastępowali cierpliwość sprytem. Próbowali a to podejść z innej strony, a to wsadzić rękę uzbrojoną w talerz między cierpliwych i zachęcali kucharzy .." Nu, dawaj, dawaj!". Lata sowieckiego niedostatku stały się źródłem życiowej zaradności.

Największymi jajcarzami okazali się jednak Arabowie. W czasie śniadania zakładali serwetki na głowy i tak chodzili po stołówce. A niektórzy cały dzień.

Z lokalnych atrakcji promowano nocny wyjazd do wioski Beduinów na pustyni w celu obejrzenia tańca brzucha delfinów. Odmówiliśmy. Po pierwsze nie było za darmo, a poza tym było duże ryzyko natknięcia się na wielbłądy. Sprawa higieny ich paszczy do końca nie została wyjaśniona.

Zaskoczeniem była też dla mnie informacja, że aby poznać jakieś hurysy, trzeba najpierw umrzeć. A jeszcze lepiej zginąć w boju z niewiernymi. Cena wydała mi się zbyt wygórowana.


Przyspieszony z powodu wyczerpania się aktywów powrót też miał swoje ciekawe momenty. Na lotnisku, dla odmiany głównymi podejrzanymi byli teraz osobnicy w typie nordyckim.

Urzędnik wizowy w serwetce śniadaniowej na głowie przywoływał delikwenta i pytał:

- Czy jadłeś wieprzowinę z oznakowanego pojemnika?
Rozbiegane oczka podejrzanego oraz mocno czerwony odcień opalenizny sugerował odpowiedź:
- Jadłem...
- Co tak cicho, głośniej!
- Jadłem, jadłem, ale tylko raz
- A alkohol był spożywany?
- Troszkę.....
- Co to znaczy „troszkę"?
- Parę drinków dziennie – płaczliwym głosem odpowiadał indagowany Nordyk
- Nie wstyd Ci?
- Bardzo....
-
Urzędnik brał mikrofon i ogłaszał:

- Uwaga podróżni, osobnik przy stanowisku nr 5 jadł mięso nieczystych wieprzy oraz regularnie pijał alkohol. Nie dla niego hurysy i życie wieczne w raju!!

Po hali odlotów poszło ciężkie westchnienie podszyte wstydem i zażenowaniem.

Zawstydzony tłum nordyków opalonych na czerwono zapełnił Bimbo-Jeta oznaczonego liczbą 777. Kojarzyło się to niedobrze z zobowiązania finansowymi, jakie zostawialiśmy za sobą.

Wyjazd z punktu widzenia sportowego oceniam bardzo wysoko. Oprócz pływania udało się gruntownie przećwiczyć jeden z najtrudniejszych elementów sezonu startowego, to znaczy tapering. Z ufnością czekam na resztę sezonu.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Raffaello conti
14:28
BemolMD
14:14
agafpaw
14:00
Admirał
13:59
bielu72
13:49
cumaso
13:48
Maciej
13:46
Isle del Force
13:46
INVEST
13:46
kostekmar
13:20
AntonAusTirol
13:13
simov
13:11
Henryk W.
12:55
eldorox
12:47
runner
12:38
romangla
12:37
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |