2017-11-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| La Dolce Vita w Ravennie (czytano: 1116 razy)
Bologna powitała nas listopadowym zimnem. Specjalny autobus dla maratończyków zawiózł na wybrzeże Adriatyku. Ravenna kiedyś była nadmorskim portem, jednym z najważniejszych w starożytnym Rzymie, ale teraz miasto łączy z morzem 10-kilometrowy kanał, tak dalece odsunęło się ono przez ostatnie 1500 lat.
Przez zatłoczoną, sobotnią starówkę, plac Popolo, gdzie odbywał się właśnie festiwal czekolady (coś dla maratończyka, który właśnie skończył dietę białkową ) dotarliśmy do parku, gdzie ujrzeliśmy widok niezwykły. Alejkami biegły psy różnych ras z numerami startowymi na szyjach, ciągnąc raźno swoich opiekunów. O, jeden piesek zboczył z trasy, żeby nawrzeszczeć na innego uczestnika. Strata kilku pozycji nie jest ważna kiedy chodzi o psią dominację ! Było ich naprawdę mnóstwo a pogoda zachęcała do południowej przebieżki. A na mecie psie smakołyki i zabawki. Ludzie tego dnia są mniej ważni ;-) Oni będą królować jutro, dziś tylko szybko przemykają po skromnym maratońskim expo, odbierając numery startowe i koszulki. Czasem ktoś się zatrzyma na promocyjną piadinę (specjalność kulinarna Ravenny) a potem ucieka przez miasto aby właściwie odpocząć przed startem. Zaraz, zaraz…ale przecież po drodze znów jest starówka a na niej zachwycającej pamiątki, pamiętające chwile największej chwały Cesarstwa Wschodniorzymskiego bo choć Ravenna to ostatnia stolica zachodniej części imperium to najwięcej zachowało się z czasów, kiedy Bizancjum miało tu swoje potężne wpływy. Widać też ślady po tzw. barbarzyńcach, z okresu tuż po upadku Cesarstwa. Pięknie zachowane mozaiki, baptysteria różnych odłamów chrześcijaństwa, grobowiec króla Ostrogotów. A w samym centrum grobowiec Dantego.
Ale dzielimy zwiedzanie na dwa dni. Czas zaszyć się na kwaterze i spróbować nie myśleć o kontuzjach, wyzwaniach i niedzielnych oczekiwaniach.
Na kwaterze towarzystwo jest jak zwykle maratońskie: chińsko-austryjacko-włosko-polskie.
Spotykamy małżeństwo polsko-włoskie. Małgorzata i Francesco, z Toskanii. On biega, już szesnasty maraton, po raz pierwszy w Ravennie. Ona kibicuje. Żona wreszcie będzie miała towarzystwo
Maratończycy razem z półmaratończykami i uczestnikami biegu na 10,5 km ruszają z wąskiej, przyparkowej Via de Roma (w tym mieście nie ma szerokich ulic) strefami. Po specjalnej interwencji zakwalifikowano mnie do pierwszej, niebieskiej, dzięki czemu mogę realizować swój plan. Dogonić balonik na 3:00, trzymać się do 25 km, potem przyspieszyć (jak zdołam).
I uważać cały czas na nogę !
Konfetti w górę, pierwszy wąski zakręt, drugi. Włosi cały czas pokrzykują i machają rękami ostrzegając przed wystającymi co chwila z ziemi słupkami, palikami i innymi elementami małej architektury, tak nieprzyjaznej maratończykom. Pierwsze 10 km wiedzie wąskimi, brukowanymi uliczkami starówki co nieźle "daje w kość". Co chwilę zwalniasz, przyśpieszasz, uważasz na słupki, ślizgasz się po wilgotnym od porannej rosy bruku, pilnujesz balonika, balonik znika, pojawia się… wokół trasy sporo ludzi, doping…Bazylika San Vitale, Katedra, Baptysterium…pewnie pięknie by to wyglądało gdyby nie było na początku trasy, w tłumie. Punkt nawadniania, dwa stoliki, ludzie się zatrzymują, już koniec (?), czy ktoś z biegnących podzieli się butelką (?), dziękuję, ojej, ale nasmarowana kremem z rąk, błe, łyk, biegniemy dalej, tabliczka - 8 km. Dopiero ???
Po 8 km wiedziałem, że nic z tego nie będzie. 9 dni przerwy w treningach, po kontuzji łydki. Potem gonienie czasu. Polecone przez Panią Trener maści z jadem żmij i drugi, palący niczym ogień piekielny, doprowadziły mnie do stanu używalności i pozwolą ukończyć ten maraton ale nie oddadzą nie przebiegniętych kilometrów.
Postanawiam się utrzymać w grupie jeszcze trochę. Tym bardziej, że po opuszczeniu piaszczystego parku i obiegnięciu grobowca Teodoryka, jest szerzej. Opuszczamy miasto i podążamy w stronę Adriatyku. Pogoda jest idealna. Dopiero około 11 zza mgiełki wychodzi delikatnie słońce. Ok. 10*C, bezwietrznie. Grupka na 3:00 wciąż liczna, ustanawiam kolejne "progi": 15 km, półmetek, wreszcie 25 km. Biegnę "na limicie", dociągam, a po punkcie żywieniowym na 25 km, zwalniam i tracę kontakt z grupą. Na szczęście noga wciąż nie boli. Samotnie wbiegam do nadmorskiej miejscowości. Już do końca będę biegł solo. Będę doganiał i wyprzedzał maratończyków, którzy trochę dłużej "przytrzymali" grupę i zapłacili za to poważną cenę. Minie mnie również kliku realizujących "moją" taktykę (tylko że z powodzeniem). Staram się utrzymywać treningowe tempo 4:30-4:40. Na więcej mnie nie stać. Znów Ravenna: port, ponownie piach i liście pod nogami na 40 km i ostatnie 1,5 km prosto do mety, nieco z górki. Uśmiecham się, macham, wznoszę ręce do góry, bo jeszcze dwa tygodnie wcześniej miałem obawy czy to się wydarzy, a teraz wbiegam na niebieską wykładzinę z czasem 3:04:20 i jestem 87 (na 1190 osób). To mój najsłabszy czas w tym roku, ale, do licha (!) cztery maratony w przedziale 2:59:20-3:04:20 w 2017 to jest coś !
I idziemy z Żoną na pomaratońskie pasta party, a potem dojadamy wspaniałą pizzą.
A to nie koniec naszych wakacji. Następnego dnia widzimy pierwszy w tym sezonie śnieg, bo w Bolonii dopada nas burza śnieżna. A we wtorek, w słońcu, wędrujemy po przepięknej Wenecji.
La Dolce Vita jak powiedział Federico Fellini, urodzony w niedalekim Rimini, do którego wybierzemy się następnym razem !
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-11-20,08:36): Piękne przygody zafundowałeś sobie w 2017 roku. Gratuluję! BemolMD (2017-11-20,11:00): Szkoda , że nie dodałeś polskiego akcentu na pudle kobiecym conifer (2017-11-21,10:13): już dawno planowałem wyjazd do Rawenny, ale zawsze przy zapisach zniechęcała mnie ostatecznie procedura związana z RunCard i tym zaświadczeniem medycznym Marco7776 (2017-11-21,15:05): Pawle,Dziękuję Bardzo. Podróże i bieganie to dwie pasje, które staram się łączyć. Ale pod wpływem Twoich wpisów, prawdopodobnie wybiorę się w przyszłym roku na "maniacką" ;-) Marco7776 (2017-11-21,15:07): Marku, piękny wyczyn Pani Agnieszki umknął mi może dlatego, że przybiegła pięć minut przede mną i nawet nie widziałem jej pleców :-) Oczywiście wielkie Gratulacje i Podziw, to nie był najłatwiejszy bieg. Marco7776 (2017-11-21,15:08): Conifer, można to zrobić inaczej. Ja zapisałem się do PZLA jako weteran, uzyskałem zaświadczenie od polskiego lekarza medycyny sportowej i nie było problemu z rejestracją ;-)
|