2017-10-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jak zacząłem tak skończyłem (czytano: 3101 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.biegiemprzezpola.pl/2017/10/jak-zaczaem-tak-skonczyem.html
"Jak zacząłem tak skończyłem"
30 września w podbydgoskiej Zielonce odbywała się trzecia edycja Biegu J. H. Dąbrowskiego. Kusili bym wystartował, ba! Wrzucili nas na listę rezerwową i oznaczyli jako opłaconych, a ja żartowałem sobie, że po medalach będę miał przesyt Dąbrowskiego. Tak się złożyło, że w ramach służbowych zajęć robiliśmy medale na ten bieg. Dłubania sporo bo postawiliśmy na stuprocentowe rękodzieło ceramiczne. Efekt (chyba) fajny.
Inni kusili nas startem w Chodzieży w 1. Różowym Biegu Charytatywnym organizowanym przez tamtejsze Stowarzyszenie Amazonek. Namawiała Iza, namawiała jej siostra, stwierdziliśmy, że wskoczymy zobaczyć jak się biega wokół jeziora.
Dotarliśmy na styk, raptem 15 minut przed startem, na szczęście Iza z Krzyśkiem ogarnęli odbiór naszych pakietów więc wystarczyło założyć czip, przypiąć numer startowy i wyskoczyć na szybką rozgrzewkę. Jako, że nie było super ciepło zdecydowałem się pobiec w rękawkach, choć zastanawiałem się czy przypadkiem nie będzie mi w nich zbyt gorąco - 5 km produkuje nieco ciepła w organizmie.
Start, zakręt w prawo i biegniemy promenadą wzdłuż brzegu jeziora. Ładnie, przyjemnie, założyłem, że średnie tempo w okolicy 4:40 będzie przyzwoite. Po kilometrze zauważyłem rzecz, która wybitnie mnie zdziwiła. Tuż przy chodniku wkopany był słupek, na nim napisane 1 km. 500 m dalej kolejny i liczba 1,5 km i tak już do końca oznaczone każde 500 metrów. Kosmos! Pomysł genialny.
Biegnę, nogi jakoś nie bolą, ale oddycha się dość ciężko. Kiepściutka moja wydolność. Gdy spojrzałem kawałek przed siebie zobaczyłem Krzyśka, był 30-40 m przede mną. Ta odległość nie zmniejszała się przez kolejne setki metrów. Po dwóch km pomyślałem, że jest ze mną bardzo źle skoro nie mogę go dogonić (fakt, nie biegłem w trupa, ale dotychczas byłem od niego szybszy). No nic, trzeba dreptać swoje, a od połowy października wrócić do treningów i interwałów, które w tym roku kompletnie porzuciłem.
Tempo mi spadło w okolice 5 minut. Po trzech kilometrach coś drgnęło i zacząłem doganiać Krzyśka, wreszcie na 3,5 został za mną. Kolejny 1000 m i pomyślałem, że to niemal już, że przecież za chwilę skończy się ten bieg więc może nieco przyspieszę? I faktycznie, czwarty km w 4:44, piąty w 4:34.
Końcówka biegu to lekki podbieg, chwilę wcześniej wyprzedziłem dziewczynę, po niej zawodnika, który połknął mnie na drugim km, przycisnąłem by pogonić chłopaka, do którego traciłem 5 m. Gdy się zrównaliśmy skontrował, przyspieszył więc i ja docisnąłem, znów przyspieszył i odszedł mi na metr. Pierwsza myśl? "odpuść", ale nie, postanowiłem sprawdzić ile dam radę z siebie wycisnąć i na mecie zameldowałem się przed nim. Fajny finisz, szybki do tego stopnia, że na kresce nie zdołałem zatrzymać zegarka.
Na deser porcelanowy medal, pogadanki z Izą, po chwili z Krzyśkiem, wreszcie ruszyłem na przeciw Madzi. Biegła z Ewą i Adamem, porobiłem im trochę zdjęć, meta i już.
I zaczęło się to co najlepsze w tym biegu. Grochówka. Do niej bułka, a na deser drożdżówka. To co mi się spodobało to pomysł na zapakowanie talonów w małe woreczki strunowe. Oj ile razy zdarzyło się, że talon zamókł w deszczu albo od potu. A tu taki banalny patent. Zjedliśmy zupę, popijamy kawę i patrzę sobie na stoisko z jedzeniem i pracujące na nim wolontariuszki. Robota paliła im się w rękach, na twarzach gościły uśmiechy, wszystko szybko, sprawnie z wielkim zaangażowaniem. I tak odmienne od wszystkich biegów, w których brałem udział. Owe wolontariuszki miały nieco więcej lat, nie tylko na stoisku z jedzeniem, na pozostałych też (a było tych stoisk sporo). Wiele z nich, kto wie czy nie większość, mogłaby wystartować w kategorii K60. To Amazonki, które z okazji 10-lecia istnienia stowarzyszenia zorganizowały festyn i bieg. Dla mnie to niesamowity widok i największa nagroda w tym biegu. Super!
Po biegu dekoracje, Iza na pudle, do tego trafiła w losowaniu, a kto miał pecha mógł podejść z numerem startowym na stoisko i spróbować szczęścia w loterii fantowej.
Świetny bieg, mam nadzieję, że w przyszłym roku odbędzie się druga edycja.
Wracając z Chodzieży zajrzeliśmy na cmentarzy by posadzić trochę świeżych kwiatów. Czas leciał i gdy zerknąłem na zegarek rzuciłem, że jadąc do domu moglibyśmy się zatrzymać w Mroczy i wystartować w organizowanych tam XIV Wrześniowych Biegach Feniksa. Madzia podchwyciła temat.
Biegi Feniksa to to impreza z poprzedniej epoki. Biegi dziecięce, na koniec bieg kobiet i mężczyzn. Kobiety 1350 m, mężczyźni 1700, przynajmniej tak deklaruje organizator. W rzeczywistości metrów jest o ok. 200 mniej, bo mrotecka bieżnia ma trzy proste i trzy łuki.
Dlaczego to bieg z poprzedniej epoki? Brak zapisów, brak pomiaru czasu, system kartkowy. Idziesz na stoisko, bierzesz karteczkę, na której wpisujesz imię i nazwisko, a później biegniesz z tą kartką i wręczasz ją na mecie. I te dystanse... I osobny bieg dla kobiet i mężczyzn i różne dystanse...
Cóż, pobiegliśmy, ja po raz drugi, bo zdarzyło mi się wystartować w 2014 r.
Najpierw Madzia, ruszyła, pobiegła swoje, no prawie, bo szybciej niż powinna. Pierwsze kółko ostatnia. Chwilę przed nią przebiegła babka ciężko dysząc i mówiąc, że nie da rady. Drugie kółko, Madzia gdzieś na pierwszym łuku, patrzę na bieżnię i widzę (jak sądzę) wspomnianą babkę idącą w towarzystwie innej kobiety murawą boiska - od wejścia w drugi łuk w stronę pierwszego. Zeszła? No to super, może Madzia wgramoli się na pudło w kat. wiekowej? Dobiega do drugiego łuku, jest tuż za dwiema zawodniczkami, pewnie wkrótce je wyprzedzi. Nie, uciekają, kończą drugi łuk idąc, gdy Madzia do nich dobiegła poderwały się, ale na trzecim okrążeniu nie zdołały obronić swoich miejsc. Madzia je połknęła.
Trzecie kółko, patrzę zawodniczka, która ciężko oddychała na pierwszym okrążeniu biegnie przed Magdą i pojawia się na mecie. Podchodzę do organizatora i mówię, że nie przebiegła trzech okrążeń. Konsternacja, rozmowy między organizatorami (jeden z nich nic nie widział, bo się rozgrzewał). Dekoracja, dostała medal za trzecie miejsce. Podszedłem do niej i zapytałem jak to jest nie przebiec trzech okrążeń. Była zdziwiona o co pytam. Rozmowa z orgami i okazało się, że niby przebiegła całość, a kobieta, którą widziałem idącą to inna, ubrana tak samo. Może. Choć nadal nie jestem pewien.
Start mężczyzn, wziąłem zegarek Madzi, bo mój się rozładował. Słyszę jak jeden z orgów mówi do drugiego (obaj startowali), że ma być trzeci, bo zabrakło im medalu. W biegach dziecięcych trafiło się trzecie miejsce ex aequo. Hihihi Hahaha.
Start. Towarzystwo ruszyło, ja też. Na pierwszym łuku przede mną dwóch zawodników biegnących obok siebie. Nie, nie będę wyprzedzał na łuku, zwolnię i połknę ich na prostej. A tu niespodzianka, odeszli na zewnętrzną i zrobili mi miejsce. No to biegnę. Czuję nogi po chodzieskim bieganiu. Płuca dają radę. Drugi łuk, patrzę na zegarek, tempo 4:05. Trochę szybko. Pierwsze kółko, Marcin - trener w klubie LUKS Start Nakło (wkrótce wrócę na zajęcia siłowe, które prowadzi dla dorosłych) i jego wychowanka Daria dopingują, Madzia robi zdjęcia, drugie okrążenie. Nie dzieje się nic, ze 40 m przede mną dwóch zawodników. Nie gonię, nie będę szarpał, biegnę swoje. Zaczynam trzecie okrążenie, lekko nie jest, scenariusz ten sam. Marcin, Daria, następnie Madzia i fotki. Pierwszy łuk i zbliżam się do owych dwóch zawodników, postanawiam poczekać do przeciwległej prostej i tam ich wyprzedzam. Dziecko któregoś z nich dopinguje ojca. Jeszcze jedno okrążenie, Marcin pogania. Trzeba przyspieszyć bo przecież przede mną tylko finisz City Trail. Przeciwległa prosta słyszę za sobą kroki. Zostaję wyprzedzony, nawet nie gonię, tempo jak na mnie za duże. Zawodnik ucieka, ja biegnę szybciej by uciec ewentualnej konkurencji. Wpadam na metę, proszę Madzię o karteczkę z nazwiskiem (zostawiłem ją w bluzie), mówią mi, że jestem drugi i mam iść się zameldować pod namiotem. Tam okazało się, że jednak jestem trzeci w kategorii M35+. Nie narzekam bo przyjechałem się przebiec nie licząc kompletnie na pudło, a tu niespodzianka. Czas? Taki sobie, 6:28, o 8 sekund wolniej niż w 2014 r.
Podium, dostałem dyplom, medalu brak. Trudno, mam w domu jakiś nadprogramowy, w dodatku brązowy. Wkleję sobie w niego etykietkę i już.
Na koniec losowanie nagród. Madzia trafiła zegarek elektroniczny, ja kubek termiczny. Fajny ten spontan.
Jadąc do domu stwierdziłem, że tak jak zacząłem wrzesień tak go skończyłem - stając na pudle w kategorii wiekowej. Oj nieprędko (pewnie) mi się to znowu przytrafi.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |