2017-09-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 02.09.2017.r. - XXXIII Marathon Wolgast … (czytano: 273 razy)
02.09.2017.r. - XXXIII Marathon Wolgast …
Biegiem przez świat, biegiem przez życie … Oto kolejny odcinek serialu, który sobie zafundowałem. Tym razem los zaprowadził mnie w najdalszy zakątek Polski. Chyba nie ma maratonu organizowanego w Polsce, co prawda tyko częściowo, a tak naprawdę tylko w symbolicznej jego pierwszej części w Polsce, bo większa część jest rozgrywana w Niemczech, bardziej oddalonego od mojego rodzinnego ukochanego miasta Jarosławia …
Jadąc na ten maraton wiedziałem, że jestem bez formy. Wiedziałem, że jestem cieniem samego siebie. Wiedziałem, że nic tam nie nabiegam. Jednak chciałem zostawić tam swój ślad. Chciałem wreszcie przebiec ten maraton … Długo marzyłem o tym starcie i wreszcie stało się. Wreszcie się udało. Chciałem pojechać tam, być tam, właśnie tam. Tm bardziej, że nawet turystycznie nigdy tam nie byłem …
Tak na dobrą sprawę nie wiem dlaczego byłem taki słaby, dlaczego biegałem tak wolno. W ostatnim czasie wszystko mnie bolało, tradycyjnie na czele z lewą piętą. Ale to już standard. Ale też nogi i szczególnie krzyże w dolnej ich części bolały mnie dość mocno. Ale z tym jeszcze da się żyć, z tym jeszcze da się biegać, bo jestem dość mocno wytrzymały na ból. Ale do tego wszystkiego doszło jeszcze ogromne przymulenie organizmu. Nawet i psychiczne. Biegam jak bym biegał na skazanie. Wszystko to jest jakieś dziwne. Przede wszystkim biegam jak mi się wydaje w sposób nienaturalny. Chyba właśnie przez ból. I te wszystkie poskładane razem elementy w jedną układankę powodują, że jestem, tak jestem taki słaby … Startując i biegnąc, marzyłem tylko o jednym. Chciałem złamać 3.50 , aby nie było całkowitej klapy.
W tych to nie najlepszych nastrojach, ale pełny optymizmu licząc na nową wspaniałą przygodę zacząłem pakować się w czwartkowe bardzo upalne popołudnie. Zaraz po pracy wsiadłem w piątek w południe do pociągu i obrałem kierunek na Świnoujście …
Podróż minęła nawet szybko i około 21.20 dotarłem do celu. Jeszcze tylko 2 km i miałem znaleźć się w Ośrodku Sportu i Rekreacji „ Wyspiarz ” w Świnoujściu, gdzie miałem nocować … Jednak jak się okazało zaraz po wyjściu ze stacji PKP w Świnoujściu musiałem się najpierw przeprawić promem na wyspę Uznam, gdzie znajdowało się Biuro Zawodów. Było to dla mnie dość spore zaskoczenie. Tam dotarłem w ostatniej chwili już po 22.00. Jednak dzięki uprzejmości Pań z Biura Zawodów nie dość, że wydano mi pakiet startowy to jeszcze zawieziono na Kamping, gdzie miałem nocować. Zaraz potem udałem się na nocne zwiedzanie Świnoujścia tak, że spać poszedłem gdzieś po 24.00. Noc minęła spokojnie chociaż jak zwykle przed startem spało mi się nie najlepiej. Obudziła mnie też ulewa, gdzieś około 1.00 w nocy.
Start wyznaczono jak na maraton dość późno, bo o godzinie 10.30 z promenady w Świnoujściu na wysokości Pływalni Miejskiej, gdzie przeniesiono Biuro Zawodów.
Poranek i oczekiwanie na start połączyłem z kolejnym zwiedzanie Świnoujścia. Obowiązkowym wejściem na plażę i wycieczką pieszą do Fortu Wschodniego. Potem lekki spacer po mieście. Świnoujście to miasto położone na trzech większych wyspach i wielu ( podobno 42 ) mniejszych. Leży miedzy innymi na wyspie Uznam, na której byliśmy i mieliśmy biegać. Miasto zrobiło na mnie pozytywne wrażenie a szczególnie część turystyczna na której nocowałem i byłem. Pomimo, że praktycznie wakacje dobiegły końca tętniło ono życiem …
Ostatnie minuty przed startem to już przygotowanie do samego startu i zdanie bagażu.
Jak zwykle przed startem pozostała chwila zadumy. Dlaczego właśnie tu, dlaczego wybrałem ten, a nie inny maraton. Wydaje się że miał tu duży wpływ też fakt, że zawsze utożsamiałem to miejsce z małą miejscowością Peenemünde, która znajduje się właśnie na tej wyspie jednak na drugim jej końcu oraz z poligonem wojskowym i doświadczeniami z pociskami V 1, a później V 2 prowadzonymi przed i w czasie II wojny światowej. A historia zawsze mnie pociągała i pociąga. To chyba, bo lubię historię w końcu zaważyło.
Godzina 10.30 i start do maratonu. Sam start to bieg po deptaku w przeciwnym kierunku niż meta, zakończony agrafką i już bieg w stronę granicy państwowej. Liczyłem na piękną słoneczną pogodę. Przecież Uznam, gdzie mieliśmy biegać jest podobno najbardziej słonecznym regionem w Niemczech. I dlatego bywa też określanym jako wyspa słońca. Jak się okazało faktycznie było słonecznie chociaż bardzo wietrznie. Jednak zaraz przestałem myśleć o pogodzie, a zacząłem myśleć o przygodzie jaka jak sądziłem była przede mną. Przecież każdy start to coś nowego. Inne doświadczenia, inne spostrzeżenia, inne wrażenia. A co za tym idzie też i inna przygoda … A myśleć nie było już po starcie o czym tylko należało biec i obserwować.
Zaraz po 2 km przekraczamy granicą z Niemcami i też cały czas do końca biegniemy w Niemczech. Pierwsza 10 km to praktycznie całkowicie płaska trasa. Biegniemy promenadę przez uzdrowiska niemieckie. Naprawdę robi to duże wrażenie, w każdym razie na mnie. Czuje się wyjątkowy klimat tego miejsca, a przy tym jest dość duży doping kibiców …
Zaraz po starcie dość szybko ustabilizowałem tempo i biegłem tak jak podpowiadał organizm. Tak się złożyło, że obok mnie biegła zawodniczka z Niemiec i tak z nią praktycznie cały czas przebiegłem, gdzieś do 35 km …
Gdzieś około 10 km trasa zaczęła nieco falować. Nie wiem ile jest w tym prawdo, ale jeden z biegaczy, który biegł ten maratonie około 8 razy naliczył na trasie 32 wzniesienia. Wzniesień większych, mniejszych i bardzo malutkich. No może w mojej ocenie wszystkie były raczej małe, a na pewno nie tak duże. Ale co by nie powiedzieć niektóre naprawdę niewdzięczne. Podbiegi i zbiegi chociaż krótkie, ale przy nachyleniu trasy 16 % robiły swoje. Mnie bardziej jednak dokuczały zbiegi.
Po 10 km biegliśmy bardziej w zalesionych częściach wyspy. Ale w dalszym ciągu przy mega pięknych widokach i na naprawdę urokliwej trasie.
Mnie przestał działem zegarek tak, że nie wiedziałem na jaki czas biegłem. Jednak zdawałem sobie sprawę, że jest zdecydowanie lepiej niż zakładałem i że biegnie mi się nad wyraz dobrze. Po prosty czułem to.
Gdzieś chyba około 22 km zaraz po punkcie z piciem i jedzeniem wbiegliśmy na owiane legendą schody, które należało pokonać pod górę. No faktycznie chyba legenda przerosła rzeczywistość. Były, ale nie aż tak uciążliwe …
Czas naprawdę mijał bardzo szybko przy tak pięknej i urokliwej trasie, przy dopingu turystów i naprawdę ładnej słonecznej pogodzie. Mijały też szybko kilometry. No może trochę mocno wiało i jak zawsze biegaczom w twarz, na niektórych odcinkach trasy, ale wszystkiego nie da się mieć naraz.
Gdzieś po 25, 30 kilometrze biegło się już praktycznie samemu tak, że walczyło się już tylko z kilometrami, czasem i własnymi słabościami.
Po 30 km już cały czas na odkrytej od wiatru trasie …
Wreszcie Wolgast. Miasto zwane często bramą na wyspę Uznam. To właśnie dwa mosty łączą tę wyspę z stałem lądem …
Wiedziałem już, że nie dogonię czasu, jednak walczyłem do końca. Chociaż sił i motywacji było już coraz mniej. No może jednak motywacji było jeszcze sporo, a nawet dużo. Dlatego nie znając czasu na jaki biegnę jednak mocno walczyłem …
Ostatni punkt z piciem między 39, a 40 km już w Wolgast. Po minięciu go wbiegamy na most. Widzę, że mam dość sporą przewagę nad następnym zawodnikiem. Jestem spokojny, że mnie nie wyprzedzi. Teraz walczą z czasem. Ostatnie 2 km to dość ciężki odcinek trasy. To w większości pod górę, a dwa podbiegi dość męczące z tym ostatnim do bramy stadionu. Wreszcie upragniona meta …
Uzyskuję czas 3.33.02, co daje mi 21 miejsce open i 3 w kategorii wiekowej. Jest podium, chociaż na nie muszę czekać jeszcze pomad 2 godziny.
Co by nie powiedzieć wynik ten mnie pozytywnie zaskoczył. Chociaż do wyników z tamtego roku jeszcze mi bardzo dużo brakuje.
Czy można być uszczęśliwiony cierpieniem. Tak - ale trzeba przebiec maraton i to właśnie po raz kolejny uczyniłem ...
Czasem trudno jest napisać naprawdę jak się biegło, jak się czuło na trasie, jak się to przeżywało na którymś kolejnym kilometrze co się działo i jak było. Nie dlatego, że nie wiem, nie dlatego, że pamięć zawodzi. Chociaż bardzo często tak się dzieje. Ale dlatego, że zmęczenie zaciera w pamięci to co istotne i ważne, a czasami najważniejsze. Ale też i dlatego, że nie znajduję odpowiednich słów, żeby to wyrazić, żeby to przekazać. Nawet teraz zaraz po biegu wydaje się, że można było jednak inaczej, ale …
Czasem trudno jest przewidzieć w jakiej jest się formie. Maraton jest przecież nieprzewidywalny. Jak by mi ktoś przed startem powiedział, że nabiegam 3.33 to był go uznał za wariata. Jeszcze biorąc fakt, że nie była to tak do końca łatwa trasa, a jednak. Dlatego maraton jest miedzy innymi tak piękny, bo zaskakuje. Nie da się do końca go przewidzieć i zaplanować. Mnie w nim zaskoczył wynik jaki osiągnąłem i samopoczucie na trasie, a było naprawdę dobre. Nie miałem praktycznie żadnego kryzysu …
Należy jeszcze na samym końcu dodać naprawdę wysoką dbałość Organizatorów z Polski o całokształt, bo tak chyba wypada napisać. Całokształt czyli o każdy szczegół. Nie było słabych punktów …
A więc odkryłem kolejny mega fajny maraton, naprawdę polecam …
… Niedziela rano … Wreszcie przyjechałem do Opola. Pozostało tylko zebrać i uchwycić wspomnienia i ubrać je w słowa …
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Jarek42 (2017-09-03,21:38): I ja tam byłem - jako kibic. Jako biegacz przebiegłem ten maraton 9 razy w czasie od 3:09 do 3:32. Trudny maraton. Nie dość, że górki to i pogoda zazwyczaj była niezbyt sprzyjająca bieganiu.
|