2017-05-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z maratonu w Pradze (czytano: 1802 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://runforlifetom.wordpress.com/
Relacja z maratonu w Pradze :)
Krecik? Sąsiedzi? A może Arabella? Znacie?
Czechy kojarzą mi się pozytywnie. Pewnie wpływ na to postrzeganie południowych sąsiadów ma ich kinematografia, (gwoli ścisłości owe zamierzchłe wspomnienia dotyczą czasów nieistniejącej już Czechosłowacji). Pewnie nie wszyscy pamiętacie film „Adela jeszcze nie jadła kolacji”? Jednym z bohaterów tej opowieść jest amerykański detektyw, Nick Carter. Przybywa on do Pragi, by rozwikłać zagadkę zniknięcia pewnego psa oraz odkryć tajemnicę mięsożernej rośliny…
Reżyserem tego filmu był Oldrich Lipsky. Zachwycała mnie chyba najbardziej wyobraźnia twórców z tamtej epoki. Pomysłowość i dystans do siebie. Z czasem przyszedł czas na książki: „Lemoniadowy Joe”, Brdećki (Lipsky wyreżyserował film na podstawie tej powieści), czy „Obsługiwałem angielskiego króla”, Hrabala…
W Pradze byłem wielokrotnie. Bywało, że w stacjach radiowych, w których pracowałem przez kilka kolejnych lat organizowałem tak zwane „Praskie wagary”. Wyjeżdżaliśmy do stolicy Czech autobusem pełnym wesołych słuchaczy… Słuchacze wracali do domu jeszcze bardziej weseli, co mogło być związane ze złocistym pienistym trunkiem…
Po kilku latach w sposób naturalny przyszło mi do głowy, że warto pojawić się w Pradze po raz kolejny, tym razem jako uczestnik maratonu…
Tak, możecie odetchnąć. Po tym dosyć dziwnym wstępie przyszedł czas na relację z Volkswagen Prague Maraton 2017.
TO NIE JE MOŹNE!
Jeśli zechcecie zapisać się na maraton w stolicy Czech, nie ma większych przeszkód. To je moźne! Od Was zależy jednak na jaką stawkę wpisowego się załapiecie. Czesi uzależnili wysokość wpisowego od ilości zgłoszonych biegaczy. 1-3200 zgłoszonych – wpisowe 63 Euro, 3201-6400 – 90 Euro, powyżej 6400 zgłoszonych – 110 Euro. Nie jest więc to tani bieg dla spóźnialskich. Warto wziąć to pod uwagę.
Do stolicy Czech możecie dojechać w sposób łatwy i szybki samochodem lub korzystając z usług PolBusa czy pociągów. Hotele możecie w miarę wcześnie zabukować w cenie około 200 złotych za dwójkę. Znajdziecie także tańsze oferty.
Komunikacja miejska w sobotę i niedzielę – weekend biegowy – darmowa. Dotyczy to tak metra jak i autobusów czy tramwajów. Wymogiem jest posiadanie przy sobie numeru startowego, co może okazać się uciążliwe (przynajmniej w sobotę, zwłaszcza, gdy dopiero wybieracie się na EXPO po odbiór pakietów). W autobusach sprawdzane są bilety, o czym przekonaliśmy się w niedzielę. Na szczęście widząc biegaczy z medalem na szyi kontroler ominął nas szerokim łukiem, nie ominął jednak pewnej pani, która mimo zaklinania się, że też biegła w maratonie, a zdążyła jedynie wziąć szybki prysznic, zrobić malutki make-up i założyć pierwszorzędną kieckę nie przekonała pana z legitymacją.
MOJA NOWA LASKA
Wiem, to już czerstwy dowcip z tą laską. Jednak wjeżdżając do Czech pojawiają się ogromne reklamy jednej z marek samochodowych właśnie z tym hasłem, a w telewizji podczas podpatrywania na zdubbingowany w języku czeskim serial „Przyjaciele” usłyszeliśmy kilkukrotnie jak Joey mówił do Rachel – Co tam, laska? Jadąc samochodem czas mija bardzo szybko, gdy człowiek przypomina sobie tego typu językowe historie.
Dojazd do terenu Expo jest dosyć prosty. (ulica – U Vystaviste). Płatny parking znajdziecie w bliskiej odległości od Expo, przy lodowisku hokejowym. Za dwie godziny postoju zapłaciliśmy 50 koron. (około 8 zł).
Budynek wystawowy bardzo ładny, wewnątrz znajdziecie trzy hale. Środkowa – rozrywkowa – zespoły z muzyką typowo czeską. Hala druga wystawcy, a na jej końcu obiór numerów startowych. Jeśli zamówiliście okolicznościową koszulkę adidasa (20 Euro płatne dodatkowo), do odbioru jest w hali numer 3. (Oczywiście na jej końcu). Czas dla sponsora… kilkaset metrów wędrówki obok stoisk. W ostatniej hali znajdziecie partnerów maratonu, także wystawców, którzy zapraszać Was będą na imprezy biegowe w różnych zakątkach globu.
W sobotę odbywa się na tym terenie wiele biegów rodzinnych, dla dzieci i tych, którzy… biegają z psami 🙂
Odbiór numerów i pakietów bezproblemowy. Samo Expo ma ciekawą ofertę… I tu przechodzę do sedna, bowiem nawiązanie do owej „laski” jest zamierzone. Zakupiłem buty, na które miałem ochotę od dawna. W Polsce nie było tych kolorów Asicsów, które mi się podobały, a w dodatku tutaj były naprawdę spore promocje. Czy jednak moje nowe Asicsy będą moją nową laską? Powiem jak w nich pobiegam, nie wiem też, co na tę nową laskę moja żona 😉
JOACHIMIE WRZUĆ GO DO MACHINY!
To tytuł innego filmu wspomnianego wcześniej reżysera. Przybliżę wam fabułę… Franciszek wierzy, że będzie wiódł szczęśliwe życie, jeśli zastosuje się do wyliczeń tak zwanego kondycjogramu. Maszyna ta ma za zadanie wyznaczać jego dobre i pechowe dni…
Co powiedział mój kondycjogram przed startem w maratonie? Oczywiście przewidział, że to będzie mój dobry dzień!
Szczęściu jednak trzeba pomóc, wie o tym każdy. Nie będę jednak rozpisywał się na temat moich przygotowań. Zacząłem je nieco późno, bo dopiero na kilka tygodni przed startem. Założyłem sobie jednak kilka maratonów temu, że uprawiam turystykę biegową i zdając sobie sprawę z braków w przygotowaniach, nie będę porywał się z motyką na słońce…
Ale przecież to ma być mój dobry dzień? Dlaczego tego nie wykorzystać? Słońce – mój wróg czy przyjaciel?
AHOJ, PRAGA!
Krecików ci u nas dostatek. Znajdziecie tutaj maskotki tego przyjemnego ssaka na każdym kroku. Podobnie z Patem i Matem, z bajki Sąsiedzi. Pojawiają się niemal wszędzie, nawet w reklamach firm ubezpieczeniowych. (dziwne? Może raczej przewrotne) Co więcej, ci ostatni mają nawet swoje muzeum. Sentyment Czechów w tym względzie chyba jest większy niż nas, Polaków do Reksia, Misia Uszatka czy Bolka i Lolka. A szkoda. Krtek to biznes!
Dzień przed startem zrobiliśmy z żoną mały rekonesans. Zaczęliśmy od knajpki Vytopna na Vaclavske Namesti 56. Miejsce jedyne w swoim rodzaju. Piwo do stolików dowożą pociągi. Kufle w wagonach towarowych to niecodzienny widok i fajna zabawa. Trzeba jednak uważać z ilością kursów… Bilet na pociąg, 25 koron – plus kwota piwa.
Nie ominęliśmy Hradczan, Mostu Karola i starego miasta. Większa część trasy to właśnie te okolice i nabrzeże Wełtawy. Oprócz podziwiania widoków wpatrywaliśmy się w ulice wyłożone kostką brukową, zwracaliśmy uwagę na wzniesienia, zwężania… wszystko to, co w pewien sposób dało nam jakieś pojęcie o trasie biegu. I rzeczywiście, nasunęła nam się myśl, że to bieg, który może być piękny ze względu na otoczenie, ale trudny ze względu na różnorodność nawierzchni i liczne podbiegi. Czy nasze obserwacje się potwierdziły?
START
Vaclavskie Namesti to miejsce, w którym biegacze znajdą przebieralnie i depozyt na bagaże, prysznice i toalety. Stamtąd trzeba udać się kilkaset metrów w stronę rynku, a dokładniej uliczek, w których ustawiono oznaczone literami alfabetu boksy. Na każdym numerze startowym znajdziecie oznaczenia A, B, C… kierujcie się do boksów tuż przed 9:00.
Znalazłem się w swoim boksie już na dwadzieścia minut przed startem. Przyznam pizgało, choć na to się nie zanosiło. (do pakietów dodawane są kurteczki przeciwwiatrowe, raczej brzydkie, ale dlatego bez oporów można je założyć i pozbyć się już po starcie). Wiedziałem jednak, ze to się zmieni. Czułem w kościach, ze wiatr przegoni chmury i zrobi się lampa.
Głos spikera dochodzący od rynku, po chwili głośna muzyka, która zdawała się przenosić nas kilka stuleci wstecz. Podniosły, bardzo pozytywny moment. Otoczeni wiekowymi, przepięknymi kamienicami powoli przesuwamy się do przodu… (Dojście do startu od momentu strzału startera zabrało mi około siedmiu minut), wreszcie zaczynamy bieg. Głośna wrzawa kibiców, słońce wychodzi zza chmur, mijam Ratusz Staromiejski z jednym z najbardziej sławnych zegarów astronomicznych na świecie, rozglądam się wokół siebie pełen dobrych przeczuć. Ten bieg już od początku ma atmosferę. To jest to, czego szukam w maratonach. Czekało mnie pokonanie wielu mostów, ponowne przebiegnięcie przez rynek i meta w sercu Pragi. Miasto oddane do dyspozycji biegaczy z wszystkim tym, co najlepsze. Zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie mam tremy startowej, czułem się lekko i radośnie.
1-10 KM
Cóż, decyzja podjęta. Biegnę dla przyjemności, przynajmniej do ściany : )
Bardzo wielu zagranicznych biegaczy wokół mnie. Wszyscy w pozytywnych nastrojach. Praska starówka, przepiękne kamienice, kostka, pierwsze podbiegi, w tym na Most Karola. Przekraczamy Wełtawę, zrobimy tak jeszcze wiele razy. Zdaję sobie sprawę, że nie kontroluję czasu. Biegnie mi się bardzo lekko, ale nie wiem czy nie za szybko. Połykam podbiegi jak knedliki, biorę je na raz, nierozważnie, przecież po tym może mnie spotkać coś gorszego niż ból brzucha.
Widzę wzgórza, Hradczany. Z daleka widać także czubek miniaturowej Wieży Eiffla (Petrin Tower). Na Wełtawie statki wycieczkowe, na mostach kibice. Znów rynek, przyciągająca wzrok Brama Prochowa, skręt w stronę rzeki.
Mam wrażenie, że otoczony jestem przez Francuzów i Brytyjczyków, wyglądam bezskutecznie swoich rodaków.
Wymijam coraz większą ilość maratończyków. Najprawdopodobniej znaczna część startujących zadeklarowała czas ukończenia powyżej swoich możliwości. Wtedy coś mnie tknęło, Tomek, może warto popatrzyć na zegarek i skontrolować tempo biegu… Średnia 5:20 na km. Przesadzam, ostatni kilometr i to z mocniejszymi podbiegami pokonałem w tempie 5:11. Zwalniać? Jest przyjemnie, więc czym się przejmować. Wszak moja maszyna – kondycjogram przepowiedziała mi dobry dzień! Dziwne, zważywszy na brak kondycji…
10-20 KM
Podoba mi się tutaj. Z każdym kilometrem coraz bardziej. Wyszehrad, siedziba legendarnego słowiańskiego władcy Kroka. Wietrzyk od rzeki, widzę ze swojej perspektywy innych biegaczy na mostach, które jeszcze przede mną. Wbiegamy w dosyć ciekawą dzielnicę, wydawałoby się wymarłą. Kilkadziesiąt metrów ponad kamienicami rozciągnięty jest wiadukt. Jego pylony wyrastają z jakichś nieokreślonych miejsc, jakby gigantyczna gąsienica zamarła na czas maratonu w wyszukanej pozie. Wrażenie niesamowite, poczułem się jak jakimś futurystycznym, a może apokaliptycznym filmie.
Kolejne skręty, mosty… Przyznam, że gdy patrzyłem na mapkę biegu nie mogłem się połapać w ilości zakrętów skrętów i mijanek. Gubiłem kierunki i chwilami wodząc palcem po wykropkowanym szlaku trasy musiałem się zastanawiać, czy aby czegoś nie pomieszałem. To rzeczywiście może utrudnić jakieś większe planowanie. Zupełnie, jakby ten kto projektował trasę spędził nockę przed jej wyznaczeniem w jakiejś knajpce z dobrym piwem.
Na szczęście już podczas biegu nie zwraca się na to uwagi.
20-30 KM
Około 25 kilometra na jednej z wymijanek zobaczyłem Monikę. Szybko przeliczyłem w głowie, że biegnie w dosyć dobrym tempie, co więcej w tempie na nową życiówkę. Po jej minie widziałem, że nie odpuści. Ja z kolei na półmetku skontrolowałem czas i okazało się, że biegnę wciąż za szybko, wszak na życiówki się nie nastawiałem. (1:54:03). Pomyślałem, że czas najwyższy zwolnić… Widok walczącej Moniki spowodował jednak, że postanowiłem jak najdłużej utrzymać aktualne tempo. Miałem plan, że jak wysiądę wszystko zrzucę na pogodę… albo Monikę…
30-40 KM
I rzeczywiście zaczęło prażyć… Dobra, wyłączę te głodne kawałki. Prawda jest jednak taka, że od trzydziestego drugiego kilometra zacząłem słabnąć, a od trzydziestego piątego walczyłem o przeżycie. Podbiegi i brukowa kostka odbiły się na moich nogach. Wcześniej nierówności kamiennych ulic mi nie przeszkadzały, teraz wydawało mi się, że widoczne w nich dziury i fałdy spowodowane były przez krecią robotę… Wiecie kogo mam na myśli. Przyznaję słońce przepaliło mi na ostatnich kilometrach bezpieczniki. Gdybym zobaczył po drodze maskotkę Krecika, pewnie nawet „Ach, Joo?”, by mu nie pomogło.
Miałem ciężkie chwile. Byłem pewny, że lada moment się poddam i będę szedł. Tempo spadło, wydawało mi się, że wlekę się jak Żwirek po zjedzeniu Muchomorka. Na punktach odżywczych piłem hektolitry wody i izotonika. Wylewałem na łeb wszystko, co się dało. Mówiłem sobie, że to ostatni maraton, mam w czterech literach piękne widoki, Wyszehrady, Mosty Karola, Prochowe Bramy, wietrzyki od Wełtawy i inne cuda wianki. Mam w nosie te 42 kilometry i ileś tam metrów. Zaraz stanę i pójdę dalej na piechotę, a najlepiej zawrócę…
42-META
Wcześniej, około 15-20 kilometra, mijałem biegacza bez nogi, poruszającego się dzięki specjalnej protezie. Widziałem też Czecha po operacji lewej nogi, miał ogromną bliznę wzdłuż łydki. Objętościowo jego noga nie była większa, niż szerokość mojego nadgarstka. Pamiętam, że jak mijałem tego biegacza, wydawało mi się, że słabnie. Dotknąłem jego barku i coś do niego powiedziałem, by go podbudować. Podziękował z uśmiechem, a ja pobiegłem dalej.
Nie mogłem się poddać… Oni się nie poddawali. Co więcej… ta cholera, Monika, biegła po życiówkę!
Tomek, tak sobie powtarzałem. Nie rób plamy, turystyka turystyką, brak przygotowania rozumiem też, ale zejdź przynajmniej poniżej tych czterech godzin! Zrób to dla siebie, dla ojczyzny, dla uczczenia Krecika!
Pokiełbasiło cię kolego, odpowiadałem sobie. Trzeba było chociaż schudnąć! Jeden kilogram nadwagi, to podobno 2 minuty na dystansie maratonu więcej! Ty masz 95 kilo! A gdybym ważył tyle, co nic? Rozmarzyłem się. Miałbym rekord świata! Zszedłbym poniżej 2 godzin, dokonałbym tego, co nie udało się chłopakom podczas ostatniego eksperymentu!
Na szczęście ten stan umysłu nie utrzymał się długo. Podkręciłem tempo. Nie wiem jak, ale wydusiłem coś z siebie na ostatnich kilometrach. Znów praski rynek, w uszach „Zvonky stesti” Karela Gotta i ja, wreszcie na mecie.
PAREK W ROCHLIKU
Dzwonków szczęścia nie było, no może ledwie słyszalne. Czułem się bardziej jak ugotowany Hot-Dog. Odebrałem medal, powędrowałem w stronę punktów odżywczych. Zgarnąłem picie, coś do jedzenia, poszedłem się przebrać i czekałem na Monikę.
Udało mi się zejść poniżej czterech godzin, Monika pobiła życiówkę o 4 minuty. Cholera… To znaczy, gratulacje! : )
Maraton naprawdę wart polecenia. Dobra organizacja, ale przede wszystkim wspaniała trasa. Warto przyjechać do Pragi, dla widoków i atmosfery.
Gwoli wyjaśnienia. Pisałem o Franciszku i jego maszynie. Okazało się, że dopiero po latach bohater tamtego filmu zdał sobie sprawę, że przez cały czas żył według obliczeń przeznaczonych dla kogoś zupełnie innego… Ja do końca nie wiem czy miał być wtedy mój dobry dzień czy nie. Ale tak naprawdę, jakie to ma znaczenie? Mi się przecież podobał!
Bonus dla tych, którzy dotrwali do końca. Jedno z opowiadań z mojego zbioru „Pietia i Witia, co złego to nie my!” do pobrania za darmo. To tak w temacie! Miłej lektury 😉 WYSTARCZY KLIKNĄĆ PiWjozin – (https://runforlifetom.files.wordpress.com/2017/05/piwjozin1.pdf)
FOTORELACJA Z MARATONU NA: https://runforlifetom.wordpress.com/2017/05/08/relacja-prague-marathon-2017/
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu andbo (2017-05-09,11:28): Gratuluję "rozmienienia czwórki". Inspirująca relacja ... paulo (2017-05-10,08:30): Maraton w Pradze to fajne przeżycie :) Gratuluję!
|