2017-04-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kwietniowy Hamburg (czytano: 988 razy)
Przychodzi taki moment, podczas biegu, kiedy zdajesz sobie sprawę, że mimo wypracowanego zapasu czasowego twój cel jest tak odległy, że aż nieosiągalny. Kiedy ten moment pojawia się koło 25 km maratonu, gdy przed tobą jeszcze najtrudniejsza, trzecia jego część , nie jest dobrze. Kiedy do tego zimny wiatr silnie uderza w odsłoniętą twarz a w głowę biją gwałtownie grudki lodu, jest jeszcze gorzej. A jednak, coś trzeba z tym zrobić ! Najlepiej wówczas wypracować sobie cel zapasowy, do którego prowadzi wiele małych, pośrednich motywatorów. Na przykład wybierasz "koszulkę" biegnącą przed tobą, która ma jeszcze gorzej i uporczywie zmniejszasz do niej dystans. Albo postanawiasz nie stanąć aż do najbliższego wodopoju, a potem do następnego i następnego. Możesz też skupić się na otoczeniu, od drzewa do drzewa, od budynku do budynku. Tak mijają kolejne metry, kilometry, aż mijasz km numer 30, 31,32 i okazuje się, że do mety już całkiem "blisko" a ty cały czas możesz ją osiągnąć w dobrym czasie… Tak było ze mną podczas ostatniego maratonu w Hamburgu, kiedy moim celem "zastępczym" było powtórne "złamanie" granicy 3h (celem podstawowym było 2:57:59, które uprawniałoby do startu w Nowym Jorku bez losowania).
Pomysł Hamburga "zrodził się" w mojej głowie przed rokiem, kiedy walczyłem o przetrwanie w Belgradzie, w 28*C upale, próbując zbliżyć się do upragnionych 3h. Szans pozbawiła mnie pogoda. Tego samego dnia, w hanzeatyckim mieście na północy Niemiec, przy sprzyjającej dla biegaczy aurze, granicę tę wydawało się osiągnąć o wiele łatwiej (mimo "wiatru w mordę", jak pisał "klasyk" tego portalu). Dlatego po tegorocznej, marcowej Barcelonie, postanowiłem podjąć kolejną próbę właśnie w tym mieście.
Po 860 km drogi, obficie zasiliwszy kasę "Autostrady Wielkopolskiej", dotarliśmy na przedmieścia Hamburga. Kwatera w Begedorf, klimatycznym miasteczku , w odległości dwudziestukilku minut od centralnego dworca, była po prostu sporo tańsza. Po wypróbowaniu tradycyjnej sałatki kartoflanej ze sznyclem w wersji wegetariańskiej (tak, tak ) udaliśmy się na spoczynek, by dnia następnego wyruszyć do strefy Expo po odbiór pakietu w wersji saute. Wersja saute, czyli numer, agrafki , płatny czip i torba sponsorska to "zaledwie" 92 Euro. No ale przynajmniej można było zakosztować bezalkoholowego piwa, w wersji pils lub weizen (ach jak ja lubię te niemieckie maratony ;-))
Pogoda szalała od samego rana, błękitne niebo, na przemian z gradobiciem co chwila "wstrząsały" Hamburgiem. A wspinając się samotnie po 544, drewnianych schodach wieży kościoła Św.Piotra czułem się jak bohater mrocznego, ekspresjonistycznego filmu Fridricha Murnaua , z lat dwudziestych XX wieku. Drżałem z zimna i grozy.
Następnego dnia nie było lepiej. Plan zakładał spokojne tempo, w okolicach 4:15, żeby w drugiej części przyspieszyć do 4:11-4:12/km co powinno wystarczyć do 2:57:59 na mecie. Chciałem biec za balonikiem, ale…go nie znalazłem. W dodatku zegarek pokazywał, że biegnę w tempie 4:30 (co nie było prawdą). A na dokładkę, od razu po starcie, zaczęło naprawdę mocno padać co spowodowało naturalny odruch… ucieczki przed deszczem i gradem. Było ślisko, ale kolejne km "ubywały" w tempie 4:05, potem 4:09 a jak chciałem się opamiętać to zaraz wyprzedzała mnie grupa biegaczy (część z nich należało do sztafet) a ja miałem siłę, czyli się "nie dawałem"!
No i te tłumy w dzielnicy St.Pauli, wzdłuż Łaby, którym nie przeszkadzał deszcz i wiatr. Poniosło mnie, któryż to już raz, choć wiedziałem, że na maratonie nie wolno (jak to nie wolno, przecież jestem amator, biegnę dla fun-u !).
Po odwiedzeniu pięknej dzielnicy spichlerzy (gdzie po południu oglądać będziemy zachwycający "Świat miniatur" z najdłuższą kolejką elektryczną świata), przemieściliśmy się na naszych, rozbieganych kończynach dolnych, na północ miasta i mijając wewnątrzmiejskie jezioro Alster z lewej strony, wbiegliśmy do świeżo zroszonego deszczem parku, też pełnego kibiców. Tam był półmetek, w 1:27:25, czyli najszybciej z moich maratońskich startów. Zapas był spory ale tempo już coraz słabsze, praktycznie nie "schodziło" poniżej 4:20. Nie chciało, mimo że myślałem że biegnę tak samo sprawnie, a nogi nie bolały, jednak sekundnik był nieubłagany. Tym bardziej, że po obiegnięciu jeziora wiatr uderzył ze zdwojoną siłą w twarz, grad co jakiś czas powracał i nie bardzo było za kim się schować.
I tu docieramy do początku relacji… zniechęcenie, jeden mały cel - koszulka, drugi mały cel- wodopój, trzeci - daleki zakręt i cel większy- utrzymać się poniżej 3h. Krok po kroku, kilometr po kilometrze.I wróciły siły i chęci po 32 km! Pojawiło się znowu więcej kibiców, bo dotarliśmy do centrum miasta, kręcąc się wokół drugiej części jeziora Alster (Binneralster), biegnąc główną ulicą handlową i w pobliżu imponującego Ratusza. Wciąż miałem w pamięci, że czeka nas jeszcze finałowy podbieg do mety, który niektórzy porównują z Agrykolą. Niesłusznie. Biegło mi się pod niego bardzo dobrze, a czerwony, finiszowy dywan (no dobra, wykładzina) pojawił się całkiem szybko. Meta… wznoszę ręce do góry. Zegar pokazuje 2:59:19 ! Mój drugi wynik poniżej 3h (na 22 starty) staje się faktem. Mimo, że do rekordu życiowego zabrakło 20", a do Nowego Jorku 80", jestem zadowolony. Łapczywie wypijam bezalkoholowe Krombachery na mecie, chwytam rozgrzewający rosół, biorę szybki prysznic, oddaję czipa (za nie oddanie "kara umowna" 25 Euro) i biegnę pod zegar, gdzie umówiłem się z Żoną. Miała ona spokojnie oczekiwać w ciepłej hali obok, niestety halę otwierano tylko dla VIP-ów ;-( Na szczęście obok było ogród botaniczny z palmiarnią.
I ruszamy, aby pospacerować nad kanałami Hamburga i obejrzeć statki w olbrzymim porcie, a następnego dnia wyruszyć do pięknej Lubeki i przejść się brukiem po którym stąpali członkowie klanu Buddenbrooków, z nagrodzonej Noblem powieści Tomasza Manna. Lubię te niemieckie maratony (mimo pogody i cen) bo pozwalają osiągać mniejsze lub większe cele. Lubię atmosferę Bawarii, Frankfurtu, Hamburga i Szlezwiku-Holsztyna, gdzie miałem przyjemność biegać. Nie lubię za to zarządzających "Autostradami Wielkopolskimi", dlatego w powrotnej drodze nie dałem im zarobić
PS: Oczywiście będę dalej próbował zdobyć kwalifikację do Nowego Jorku. Następna próba, najpewniej, 1.10. w Koszycach…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-04-28,08:21): Marku, Twoja walka z czasem i przeciwnościami w Hamburgu niejednego podniesie na duchu, że można :) Twoja wola walki jest niesamowita. Piękne, kolejne osiągnięcie :) Pozdrawiam andbo (2017-04-28,09:33): Walcz, jesteś blisko i z pewnością osiągniesz cel! A z tym kolejnym wodopojem, zakrętem, drzewem ...to prawda oj jak bolesna niestety! arco75 (2017-04-29,13:03): tylko sekundy dzielą od upragnionego wyniku, a tak ciężko jest je przeskoczyć, trzymam kciuki za kolejną próbę :) zbyfek (2017-05-03,19:20): Wynik w maratonie ok 3minuty wolniej zrobiłeś na własne życzenie,nawet nie wiesz dlaczego.:)
|