2016-12-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wymarzony rok 2016 (czytano: 902 razy)
Na dworze szaro i ponuro. W mieszkaniu świąteczna iluminacja. Ostatnia karta w kalendarzu zwiastuje (nomen omen), że nadchodzi NOWE. Nowy rok, nowe wyzwania, nowe problemy, z którymi przyjdzie się zmierzyć w kolejnych, dwunastu miesiącach na biegowych ścieżkach. Ale ja chciałbym odwrócić się i powspominać miniony sezon. Powspominać i jeszcze raz się ucieszyć. Bo naprawdę są powody do radości…
Życiówki na trzech dystansach,w tym,tym najważniejszym - maratońskim. O takim roku marzyłem przez wszystkie lata, odkąd na tatrzańskich stokach i połoninach, w deszczowe lato 2010 roku, postanowiłem spełnić swoje dziecięce "rojenia" i stać się maratończykiem.
Ale po kolei.
To była zima inna od poprzednich. Zima z siłowniami przez przeszło dwa miesiące i podnoszenie sprawności ogólnej. Zima z nieudanym eksperymentem w kriokomorze. Wszystko rozciągnięte w czasie i podporządkowane jednemu celowi - maratonowi wiosennemu.
Zacząłem mój, siódmy już, biegowy sezon, czwartym startem w Biegu Chomiczówki, na 15 km. Miałem jasny przekaz - potraktować go treningowo. Byłem w trakcie mocnych, ogólnych przygotowań, a docelowy start był dopiero za trzy miesiące. W głowie zaś były wspomnienia nie specjalnie udanej biegowej jesieni 2015. Asekuracyjnie męczyłem się na pierwszych 10 km by potem, zniecierpliwiony, przejść w tempo "startowe". Skończyłem w "skromne" 1:03:56, biegnąc ostatnią piątkę zdecydowanie najszybciej. Potem było już tylko lepiej i lepiej. Wiązowna po raz drugi w życiu i drugi najlepszy wynik w mojej, amatorskiej, "karierze" - 1:26:30. Czułem się świetnie, coraz bardziej "naładowany" na rekordowe bieganie. I tu popełniłem błąd. Moja chęć połączenia szybkich biegów z turystyką pokazała mi jęzor. Jazda w przegrzanym pociągu z Budapesztu do Belgradu i 27*C na maratonie, skutecznie storpedowały moje rekordowe zamiary. Po raz pierwszy nie biegłem na 100% aby nie przeszarżować i dać sobie wkrótce drugą szansę. 3:18:04 to i tak był dobry wynik, ale wyprawę zapamiętam bardziej z atrakcji turystycznych odwiedzanych stolic (Budapeszt zdecydowanie góruje tutaj nad Belgradem, chociaż wzgórze Kalemegdan, deptak Knez Mihailov i mauzoleum Josipa Broz Tito zapisałem na długo wśród wspomnień tamtej wiosny).
Wciąż czułem się mocny, tak mocny, że łamiąc zasady nie powtarzania już raz przebiegniętego maratonu, zapisałem się miesiąc później do Krakowa. Trasę znałem, polubiłem i wiedziałem, że mogę tam wypełnić "swoje zadanie". Zrobiłem ostatni, ciężki trening i …położyłem się do łóżka z 40*C gorączką. Na tydzień. Kiedy wstałem trzy dni przed startem, było już "po zawodach"
Kolejne miesiące były próbą powrotu do stanu sprzed Krakowa. Najpierw - tradycyjnie - Hajnówka. Słabiutko biegowo, towarzysko-wyśmienicie !
Potem, jedno z moich ulubionych miast, po raz pierwszy na sportowo - 10 km w pięknym, wieczornym Toruniu, z jednym z najpiękniejszych finiszy - na otwartym stadionie, w blasku pochodni - nie zapomnę tego ! A poza tym 39:38 dawało nadzieję… I specjalny, urodzinowy maraton, którego trasa prowadziła przez terytoria dwóch państw. Z kameralnych litewskich Druskiennik do pamiętającego polskie tradycje Grodna. Trasa pagórkowata, w lipcu - 3:10:13. To i tak lepiej niż się spodziewałem.No i ta 40 na koszulce (w lipcu miałem urodziny). Czy teraz będę biegał wolniej ?
Na szczęście, na razie, nie ! 39:34 w Biegu Powstania, w tradycyjnym zaduchu i na zmienionej trasie (nie pozbawionej jednak wymagającego podbiegu na końcu) to mój zdecydowanie najkrótszy czas dotarcia na metę przy stadionie Polonii. I następne starty. Jak coś odpuszczałem, to wybiegania, akcenty były na 100-150%. Ale wciąż był upał, upał którego nie znosiłem aż do Belgradu (włącznie), lecz z którym tego lata zacząłem się już oswajać.
Dwie, świetne imprezy, półmaratony w Siedlcach i Płocku. Znakomicie zorganizowane i przeprowadzone. Szczególnie pokonywanie mostów i wbieg na płocką starówkę zrobiły na mnie wyjątkowe wrażenie. Są świetne imprezy w naszym gorącym kraju ! 1:29:38 i 1:30:55 to czasy, w tej spiekocie, których nie śmiałem się wstydzić.
Lecz wciąż byłem pełen obaw, czy jestem wystarczająco przygotowany na cel. W końcu była to 20 próba. Miejsce wybrałem niemal wyłącznie pod kątem warunków sprzyjającym uzyskaniu rekordu (niemal, bo jednak była to zagranica ;-)
Frankfurt, 30.10., 11*C, brak wiatru, płaska trasa, pacemaker. Warunki idealne. Tylko je wykorzystać. 2:58:59 ! Czego chcieć więcej ?
Ano człowiek nigdy nie jest nasycony: dwa tygodnie później, w Gdynii, podczas świętowania niepodległości, poprawiłem najlepsze czasy na 5 km - 18:55 i 10 km - 38:22 !!!
Pełnia szczęścia. I pytanie: co dalej ? Szukałem, czytałem i znalazłem… czas wreszcie wybrać się do Nowego Jorku czyli poprawić wynik o minutę w 2017 roku i pojechać tam bez losowania rok później.
I kiedy kopałem śnieg i lód, tradycyjnie kończąc sezon w Biegu Mikołajowym, na moim rodzinnym Żoliborzu, myślami byłem już w Barcelonie, pierwszym etapie mojej walki o Maraton Nowojorski.
Rekordowy rok dobiegł końca. Czas na następny. Czy mogę to zrobić ?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2016-12-23,08:31): Życzę Tobie tego Maratonu Nowojorskiego z całego serca :), no i oczywiście udanych Świąt :)
|