2016-10-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rowerem przez Europę - część 2. Do Warszawy przez Paryż (czytano: 1398 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://biegacz58.xlx.pl/kolarstwo/indexkolarstwo.html
Link - artykuł ze zdjęciami
Wyprawa Czwarta (1996 rok, 39 dni, 3990 km)
Gdzie pojechać w 1996 roku? Na zachód, wschód, północ czy południe? Wybrałem zachód. Po drodze kupowałem pocztówki na pamiątkę i skrzętnie notowałem gdzie, ile i jak. Po każdym dniu jazdy zaznaczałem na mapie gdzie się zatrzymałem i liczyłem ile kilometrów zrobiłem. Bez tego nie mógłbym z pamięci wszystkiego odtworzyć.
Co jest potrzebne do takiej wyprawy? Oczywiście dobry rower, sakwy na rower, dwie duże butelki plastikowe na wodę, worek na sprzęt (plus gruby worek foliowy w razie deszczu), namiot, karimata, śpiwór, trochę ubrań na różną pogodę, czapka z daszkiem ze sznurkami zabezpieczającymi (jakże często po przejechaniu większego samochodu taka czapka spada), okulary przeciwsłoneczne, które bardziej zabezpieczają oczy przed wiatrem i pyłem niż przed słońcem, taśma izolacyjna, rzeczy do naprawy ewentualnych uszkodzeń roweru (np. mały klucz francuski którym odkręci się i przykręci wszystko, zestaw do klejenia dętek), pompka, zapasowa dętka, trochę lekarstw na podstawowe dolegliwości, mapy - im dokładniejsze tym lepsze. Obuwie - adidasy i klapki. Trzeba jeszcze zabrać pieniądze, więcej niż przewiduje się wydatków, na ewentualne niespodzianki. Tak wymieniłem naprędce. Niektóre rzeczy są tak ważne, że bez nich nie wyobrażałbym sobie wyprawy rowerowej, np. okulary. Bez nich po kilku dniach jazdy zapalenie spojówek murowane. Jedzenia nie ma co z Polski taszczyć. Można wszystko kupić po drodze.
Dzień pierwszy (26.06 - środa) - 110km.
Wyruszam na wielką wyprawę. Co mi przyniesie? Szybko dojeżdżam do Świnoujścia. Przepływam promem na wyspę Uznam. Jeszcze kilka minut i już jestem na granicy z Niemcami. Ahlbeck, Zirchow, Usedom, Anklam. Za Friedlandem rozbijam namiot w jakimś lesie. Nie mogę spać całą noc.
Dzień drugi (27.06 - czwartek) - 100km.
Szybko dojeżdżam do Neubrandenburga. Następnie Penzlin, Waren, Malchow i Plau. Wokół piękne jeziora. W nocy dalej nie mogę spać.
Dzień trzeci (28.06 - piątek) - 100km.
Jadę dalej. Lübz, Parchim, Ludwigslust, Dömitz. Przejeżdżam przez most na Łabie, gdzie była dawna granica. Za Dannenbergiem odpoczynek. Zmęczony zapadam wreszcie w głęboki sen.
Dzień czwarty (29.06 - sobota) - 120km.
Uelzen, Breitenhees, Celle, Schwarmstedt - powoli prę na zachód.
Dzień piąty (30.06 - niedziela) - 110km.
Nienburg, Sulingen, Diepholz, Steinfel, Bersenbrück - dalej przed siebie.
Dzień szósty (01.07 - poniedziałek) - 100km.
Swagston, Lingen, Norton i jestem już blisko granicy z Holandią. Pytam się jak dojechać do granicy. Pokazują mi jakąś dróżkę leśną. Nie, to chyba niemożliwe. Więc wracam się i jadę główną szosą. Patrzę - znak "Holandia" i nic więcej. Takie było moje pierwsze spotkanie z Unią Europejską. W Holandii od razu drogi dla rowerzystów. Chyba ani razu nie jechałem tutaj razem z samochodami. Był jednak minus - fatalne oznakowanie. Jeżeli w Niemczech nie musiałem pytać o drogę, to tutaj bardzo często. Oldenzaal, Hengelo, Almelo.
Dzień siódmy (02.07 - wtorek) - 90km.
Deventer, Apeldorn, Amersfort. Na noc rozbijam się przy wielkim skrzyżowaniu autostrad i dróg dla rowerzystów.
Dzień ósmy (02.07 - środa) - 90km.
Przez Bussum dojeżdżam do Amsterdamu. Niezliczone kanały, a na głównej ulicy przelewający się, wielonarodowy tłum. Ciekawostką były "żywe rzeźby". Trzeba jednak jechać dalej. Po drodze przejeżdżam przez dzielnicę, gdzie mieszkają tylko murzyni. Utrech, Zeist i odpoczynek.
Dzień dziewiąty (03.07 - czwartek) - 70km.
Szybko dojeżdżam do Rhenen - uroczego miasteczka na rzeką. Pytam się o drogę do s-Hertogenbosch. Żeby tam dotrzeć, trzeba przekroczyć rzekę. Po długiej chwili zrozumiałem, że nie ma mostu. Trzeba przepłynąć promem, co uczyniłem za pewną opłatą. Do s-Hertogenbosch dojechałem już bez przeszkód.
Dzień dziesiąty (03.08 - piątek) - 90km.
Szybko dojeżdżam do Tilburga i dalej do Belgii. Już nie ma dróg dla rowerzystów, tylko wydzielony skrawek jezdni. Poppel, Turnhout, Kasterlee, Hierentals. W Mechelen spotkała mnie gwałtowna ulewa. Przemokłem do suchej nitki. W trybie awaryjnym rozbijam namiot gdzieś w lesie tuż za miastem.
Dzień jedenasty (06.07 - sobota) - 90km.
Do Brukseli o "rzut beretem". Przez Vilvorde dojeżdżam szybko do stolicy Belgii. Wchodzę do sklepu, aby kupić chleb. "Brot bite" - mówię po niemiecku. Sprzedawca mówi ile mam zapłacić. "Nie rozumiem" - mówię teraz po polsku. Nagle słyszę cenę w znajomym języku. Okazało się że sprzedawca jest Polakiem, który wyjechał kilka lat temu z kraju. W Brukseli po raz pierwszy i ostatni odmówiono mi wody. Po krótkiej przerwie jadę dalej. Cel - Paryż. Przejeżdżam przez Waterloo, gdzie moje myśli kierują się na wydarzenia historyczne związane z Napoleonem Bonaparte. Później Gosselies, Charleroi i Beaumont.
Dzień dwunasty (07.07 - niedziela) - 80km.
Mijam Chimay i już widzę tabliczkę "Francja". Hirson, Vervins i Marle.
Dzień trzynasty (08.07 - poniedziałek) - 110km.
Laon, Soissons, Villers-Cotteres, Crepy-en-Valois, Senlins - coraz bliżej do Paryża.
Dzień czternasty (09.07 - wtorek) - 110km.
Wreszcie Paryż. Pytam się o wieżę Aifla po niemiecku. Nikt nie wie o co chodzi. Od tego czasu postanowiłem z Francuzami porozumiewać się po Polsku, co czasami stwarzało nieoczekiwane sytuacje. Na jakimś rondzie wjechałem w sam środek samochodów. Z trudem się wydostałem. Wreszcie widzę wieżę Aifla. Zrobiłem tutaj krótki postój na posiłek i napisanie kilku kartek do rodziny i znajomych. Teraz wyjechać z Paryża. Po drodze widzę znane budowle, place i ulice. Po dłuższym czasie wyjeżdżam z miasta. Jeszcze Meaux i odpoczynek.
Dzień piętnasty (10.07 - środa) - 110km.
Postanowiłem zahaczyć o Luksemburg. La-Ferte-sous-Jouarre, Chateau-Thierry, Dormans, Epernay, Chalons-s-Marne. Gdzieś po drodze zatrzymuje mnie policja. Mówią coś do mnie. Odpowiadam po polsku , że nie rozumiem. Nieoczekiwanie jeden z policjantów odzywa się do mnie poprawną polszczyzną. Okazało się, że jego babka była Polką.
Dzień szesnasty (11.07 - czwartek) - 90km.
La Grande-Romanie, Stel Menehould, Verdun-s-Meuse, Etain. Gdy szukałem noclegu, gdzieś na drodze leśnej wbił się w oponę kawałek ostrego drewna Przebił też dętkę, tak że musiałem ją kleić.
Dzień siedemnasty (12.07 - piątek) - 100km.
Dojechałem do Bouligny. Jeszcze kilkanaście kilometrów i już jestem w Luksemburgu. Pierwsze miasteczko Esch-s-Alzette, a potem już stolica. Potem znowu wjeżdżam do Francji. Mijam jeszcze Thionville i Hagondange. Po drodze wjeżdżam przez pomyłkę na autostradę i przez kilka kilometrów jadę nią.
Dzień osiemnasty (13.07 - sobota) - 110km.
Metz, Chateau Salins, Heming i Sarrebourg. Gdzieś po drodze widzę w którymś miasteczku wspaniały pokaz sztucznych ogni.
Dzień dziewiętnasty (14.07 - niedziela) - 20km.
Phalsbourg, Saverne i dziura w dętce. Nie mam już łatek na zimno, więc próbuję jakoś podsmażyć kawałek gumy i przykleić go. Niestety nie udaje się. Ponieważ jest niedziela, więc postanawiam zatrzymać się i poczekać do jutra. Miejsce wybieram wspaniałe. Koło drogi rosną czereśnie, którymi opycham się cały dzień.
Dzień dwudziesty (15.07 - poniedziałek) - 100km.
Wracam do Saverne, prowadząc rower. Niestety jedyny sklep rowerowy w poniedziałek jest nieczynny. Co tu zrobić? Postanawiam pokombinować. Dziurę zaklejam plastrem lekarskim. Jakoś trzyma. Jadę więc dalej. Po kilkunastu kilometrach dojeżdżam do Wasselone. Tam kupuję łatki na zimno i dętkę. Próbuję tę dętkę napompować na próbę, lecz wentyl jest jakiś nietypowy i nie można. Muszę oddać ją w sklepie. Jadę dalej na plastrze. Jeszcze Strasbourg i granica z Niemcami. W Kehl udaje mi się kupić wreszcie normalną dętkę. Po kilkunastu kilometrach plaser puścił. Wymieniłem dętkę na nową.
Dzień dwudziesty pierwszy (16.07 - wtorek) - 120km.
Kieruję się w stronę Szwajcarii. Freiburg, Bad Krozingen, Müllheim i wreszcie prawdziwa granica. Nie kontrolowany przez nikogo wjeżdżam do Szwajcarii. Bazylea, Rheinfelden i Olten. Po drodze błądzę trochę. W jakiejś miejscowości pytam się o drogę do Olten. Pokazuje mi ktoś kierunek, ale ze zdziwionej miny wnioskuję, że trzeba być alpinistą aby tą drogą dotrzeć. Przede mną piętrzą się Alpy, więc zbaczam nieco w bok i "na nosa" kieruję się do celu. Koło wąskiej asfaltowej drogi, która wiła się serpentynami, stał samotny budynek. Gospodarz którego pytam o drogę długo zastanawia się. Wygląda na to, że słabo orientuje się w terenie. Może mieszka tu od dzieciństwa i nie interesuje go to, co znajduje się dalej niż kilkanaście kilometrów stąd? Po dłuższym namyśle mówi, że dobrze jadę. Rzeczywiście. Po jakimś czasie wjeżdżam na "normalną" drogę i już wiem dokąd jadę.
Dzień dwudziesty drugi (17.07 - środa) - 80km.
Mijam Solothur i dojeżdżam do Berna. Dalej Langnau i odpoczynek.
Dzień dwudziesty trzeci (18.07 - czwartek) - 90km.
Lucerna, Arth, Rapperswill. Po drodze góry i urocze jeziora.
Dzień dwudziesty czwarty (19.07 - piątek) - 100km.
Wattwil, Nesslau, Gams - pod górę przez kilka godzin. Potem długi zjazd. Jeszcze Buchs i już Liechtenstein. Zaliczam Vaduz. Następnie kieruję się w stronę Austrii. Przekraczam granicę. Feldkirsch, Götzis, Hohenems, Dorbin.
Dzień dwudziesty piąty (20.07 - sobota) - 120km.
Lustenau, Bregenz i już granica z Niemcami. Podziwiam po drodze jezioro Bodeńskie. Lindau, Wangen, Leutkirsch, Memmingen. W jakimś miasteczku trafiam na festyn. Wielkie namioty, piwo leje się strumieniami, ogromne ilości jedzenia.
Dzień dwudziesty szósty (21.07 - niedziela) - 110km.
Neu Ulm, Günzburg, Dillingen, Donauwörth, Neuburg.
Dzień dwudziesty siódmy (22.07 - poniedziałek) - 90km.
Ingolstadt, Neustadt, Kelhaim, Bad Abbach i wreszcie Regensburg. Na drodze głównej był zakaz wjazdu rowerów, więc musiałem trochę kluczyć na bocznych drogach.
Dzień dwudziesty ósmy (23.07 - wtorek) - 70km.
Regenstauf, Bruck, Rötz, Waldmünchen i już granica z Czechami. Ponieważ zaczyna padać, więc kilka kilometrów od granicy rozbijam się na nocleg.
Dzień dwudziesty dziewiąty (24.07 - środa) - 110km.
Horsovsky Tvn, Stod, Pilzno, Rokycany, Zdice. Od Pilzna jadę wzdłuż nowej autostrady.
Dzień trzydziesty (25.07 - czwartek) - 70km.
Beroun, Kladno, Slany, Melnik - szybko zbliżam się do Polski.
Dzień trzydziesty pierwszy (26.07 - piątek) - 90km.
Mlada Boleslaw, Sobotka, Jicin rozbójnika Rumcajsa, Nowa Paka, Chotevice. Opona z tyłu jest już całkiem łysa. Przyklejam plaster lekarski, aby wytrzymała przynajmniej do Polski. Rozsypało się jeszcze łożysko w tylnym kole. Kupuję nowe i od razu wymieniam.
Dzień trzydziesty drugi (27.07 - sobota) - 80km.
Trutnov, Kralovec i nareszcie Polska. Dowiaduję się o naszych sukcesach na olimpiadzie. Postanawiam odwiedzić Warszawę. Lubawka, Kamienna Góra, Wałbrzych, Świdnica.
Dzień trzydziesty trzeci (28.07 - niedziela) - 210km.
To rekordowy dzień - 210 kilometrów. Wrocław, Oleśnica, Międzybórz, Ostrów Wielkopolski, Kalisz, Błaszki, Sieradz.
Dzień trzydziesty czwarty (29.07 - poniedziałek) - 110km.
Zduńska Wola, Łask, Pabianice, Łódź, Brzeziny, Sierniewice.
Dzień trzydziesty piąty (30.07 - wtorek) - 160km.
Żyrardów, Grodzisk Mazowiecki, Pruszków, Warszawa. Po krótkim odpoczynku w stolicy kieruję się w stronę domu. Przejeżdżam przez Wyszogród i przed Płockiem koniec pedałowania.
Dzień trzydziesty szósty (31.07 - środa) - 120km.
Płock, Dobrzyń, Włocławek. Tutaj kupuję oponę. Stara jest nie tylko łysa, ale też pojawiają się przetarcia. Pomimo tego postanawiam jechać na niej dopóki można. Nieszawa, Ciechocinek, Toruń.
Dzień trzydziesty siódmy(01.08 - czwartek) - 140km.
Bydgoszcz, Nakło, Wyrzysk, Piła.
Dzień trzydziesty ósmy(02.08 - piątek) - 120km.
Wałcz, Mirosławiec, Kalisz Pomorski, Recz, Suchań, Dobrzany, Chociwel. Po drodze w tylnym kole kapeć. W oponie jest już dziura. Zdejmuję ją, wypisuję - "przejechałam 4000 kilometrów" i wieszam na drzewie przy drodze.
Dzień trzydziesty dziewiąty (03.08 - sobota) - 80km.
Dobra, Nowogard, Golczewo, Parłówko, Wolin. Po 39 dniach i 3390 kilometrach wreszcie w domu. Tutaj też były atrakcje - trąba powietrzna, która powalała drzewa na swojej drodze.
Wyprawa Piąta (1996 rok, 6 dni, 750 km)
Nie mogłem usiedzieć w domu, więc postanowiłem jeszcze trochę pojeździć. Nauczyciel ma trochę więcej wolnego.
Dzień pierwszy (21.08 - środa) - 90km.
Jadę do Świnoujścia, aby tam przekroczyć granicę. Ahlbeck, Zinnowitz, Wolgast, Lassan.
Dzień drugi (22.08 - czwartek) - 140km.
Anklam, Ueckermünde, Eggesin, Torgelow, Pasewalk, Strasburg, Woldeck, Fürstenweder, Prenzlau. Gdzieś po drodzę widzę dziwny znak - zakaz wjazdu czołgów. Widocznie w pobliżu jest jednostka wojskowa.
Dzień trzeci (23.08 - piątek) - 100km.
Brüssow, Löcknitz i granica w Lubieszynie. Szczecin, Kołbaskowo, z powrotem Szczecin, Police, Trzebież.
Dzień czwarty (24.08 - sobota) - 130km.
Nowe Warpno, Trzebież, Police, Szczecin, Gryfino, Morzyczyn, Stargard Szczeciński. Za Stargardem rozbijam się gdzieś na ściernisku. Pada deszcz.
Dzień piąty (25.08 - niedziela) - 250km.
To rekordowy dzień. Postanawiam jechać cała dobę od siódmej do siódmej następnego dnia. Ile przejadę? Chociwel, Ińsko, Wegorzyno, Łobez, Świdwin, Sławoborze, Byszyno, Białogard, Koszalin, Karlino, Trzebiatów, Mrzeżyno, i z powrotem Trzebiatów. Przez 24 godziny przejechałem 250 kilometrów nie śpiesząc się zbytnio.
Dzień szósty (26.08 - poniedziałek) - 40km.
Bez snu kontynuuję jazdę dalej. Do domu niedaleko. Niechorze, Rewal, Pobierowo, Dziwnów i jestem już w domu.
Link - artykuł ze zdjęciami
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |