2016-05-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| II Bieg Dookoła Jeziora - Chociwel, 28 maja 2016 (czytano: 965 razy)
Napisać, że bardzo lubię bieg w Chociwlu to nic nie napisać. Jest tu praktycznie wszystko co przyciąga mnie w imprezach biegowych. Trasa! Klasyczny przełaj, do tego wokół jeziora. Na pierwszych dwóch kilometrach mocno pod górę i jeden kąśliwy podbieg gdzieś na 1,5km przed końcem okrążenia. No tak, bo okrążenia są dwa. Jak kogoś nie zabiło pierwsze to drugie stara się jeszcze bardziej :-) Do tego sporo drzew, krótka - wąska techniczna sekcja po lekko grząskim terenie i tylko kawałeczek po twardych chodnikach. Przed każdym dwie pętelki po niecałe 6km.
Precyzując, w tym roku odbyły się dwa biegi. Jeden na 6km - jedno okrążenie. Drugi, dwa okrążenia, na 12km (no prawie dwanaście).
Co tu jeszcze jest ciekawego? Kibice. Może na samej trasie nie ma ich wiele - teren jest trudno dostępny - za to w okolicy mety jest naprawdę głośno. To daje kopa!
Po tym krótkim wstępie przejdę do najważniejszego. Po biegu jest regularny piknik na trawie!!! Pieczone kiełbaski, zupa z wielkiego kotła i KANAPECZKI!!! Niby nic niezwykłego, biały chlebek, sałata, ser, pomidorek... no ale nie, one są niezwykłe, niesamowite, smaczne i z pewnością zapraszają wszystkich na bieg w kolejnym roku :-)
Do samego biegu podszedłem z dużą rezerwą. Bez specjalnych oczekiwań. Prawa łydka nie pracuje jeszcze tak jak powinna i nie mogłem na niej polegać w 100% Postanowiłem więc, że pobiegnę w opaskach kompresyjnych. Mam świadomość tego, że one bardziej działają na głowę niż bezpośrednio na osiągane rezultaty. Jeśli jednak nawet mają pomóc tylko głowie to z całą pewnością nie będą przeszkadzać. Mogą się też przydać do bliskiego mijania pokrzyw i innych krzaczorów ;-)
Pogoda w tym razem niezbyt rozpieszczała biegaczy, było ciepło, słonecznie i bardzo sucho. To sprawiało, że mniej więcej w środku każdego okrążenia gdy biegło się po otwartym terenie kurzyło się jak diabli. Na piknik fajnie, ale już do samego biegu niekoniecznie. Aha, na zawody pojechaliśmy "wróblobusem" z Martą, Pauliną i Łukaszem. Paulina i Łukasz, podobnie jak ja biegną pełen dystans, Marta - jedno okrążenie. Niezależnie, do Chociwla jedzie też Waldek z rodziną - z Waldkiem pokonamy razem większość dystansu, oraz ekipa RunGryfu. W sumie to sam też reprezentuję RunGryf tyle, że od jakiegoś czasu biegam w koszulce Drużyny Szpiku tak więc zostałem czarną owcą :D
Nie pamiętam już jak to się stało, że postanowiliśmy biec razem z Waldkiem. Może na którymś treningu powstał taki pomysł, nie wiem. Pomysł fajny i tego się trzymajmy :-) Optymalny plan to zmieścić się w 50min. Plan minimum to (dla mnie) poprawić wynik z poprzedniego roku, chociaż to raczej powinna być formalność bo pobiegłem wtedy w żałosnym, jak na swoje możliwości, tempie.
No to lecimy. Pierwsze 2km praktycznie cały czas pod górę co od razu weryfikuje siłę i możliwości biegnących. Ponieważ zawodnicy startujący na 6 i 12 kilometrów startują razem to trochę trudno się połapać, które mamy miejsce. W przybliżeniu plasujemy się gdzieś w pierwszej 20-tce. Dalej odcinek po otwartym terenie, mocno wysuszonym. Pyłu tyle jakby stado koni przed nami biegło :D Trochę pagórkowato i wbiegamy do lasu - tu mogę się mylić czy to las, czy kawałek parku, w każdym razie drzewa rosną wysokie jak w lesie, takim prawdziwym, z drzewami ;-) Wyprzedzamy kilku trochę zbyt ambitnych sprinterów, którzy nie wytrzymali tempa i dobiegamy do wąskiej ścieżki dość blisko jeziora. Jeśli dobrze pamiętam to w poprzednim roku było tu mocno błotniście. Przeskakujemy tu jeszcze 2-3 zawodników, potem krótki, dość ostry podbieg i nawrót w stronę mety. Tu małe zaskoczenie, przez chwilę biegnie się po wyschniętej trawie, trzcinie, słomie. Nie wiem co to za cholerstwo ale ślisko na tym było, przez co trochę niebezpiecznie. Ostatni odcinek przed końcem okrążenia biegniemy już spokojnie ramię w ramię.
Drugie kółko zaczynamy po upływie 24 i pół minuty. Szybko, ale jest jeszcze moc. Pierwszy, długi podbieg trochę boli ale da się wytrzymać. Gdzieś pod koniec polnego fragmentu, na którymś ze zbiegów "gubi" mi się Waldek. Na małej zawrotce przed lasem rozglądam się przez ramię ale go nie widzę. Hm, niemożliwe, żebyśmy się mocno rozjechali na tak krótkim odcinku. Zakładam, że jest max kilkanaście metrów za mną tyle, że na zakrętach znika gdzieś za drzewami. Do końca biegnę już sam, może z małą przygodą w postaci lokalnego moczymordy, który rubasznie wkracza na trasę :-) Przed metą widzę jeszcze pana Roberta, którego będę gonił w drugiej części sezonu. Strata jest jednak zbyt duża żeby go dogonić, chociaż zbliżam się wyraźnie.
No i meta, czas 49:15, do tego przy naprawdę sporej rezerwie. Jestem zadowolony, że łydka, o którą się bałem przed biegiem nie sprawiła mi żadnej przykrej niespodzianki. Wydolność wypracowana w zimowych kilometrach też powoli zaczyna procentować. Jest dobrze. Waldek dobiega 4 sekundy za mną, czyli na końcu mocno przycisnął. Zajmujemy odpowiednio bardzo wysokie 10 i 11 miejsce. Ja na dokładkę wskakuję na podium w klasyfikacji M30. Niezły początek sezonu.
Na koniec piknik i kanapeczki! Najwspanialsza z pań, które przygotowały całe jedzenie wypatruje nas na trawie i przynosi pierwszy, smaczny talerz (pisząc te słowa zrobiłem się strasznie głodny). Już o tym było na wstępie, ale jeszcze raz podkreślę - dla tych kanapek i ogólnie całej atmosfery, o którą dbają organizatorzy będę tu przyjeżdżał tak długo jak będę mógł :) I wszystkich zachęcam do tego samego!
W drodze powrotnej wraz z Łukaszem (a może raczej przy jego aktywnej inspiracji) trochę nazbyt głośno prezentujemy zdobyczny puchar mieszkańcom mijanych miasteczek... ale to już zupełnie inna historia ;-)
Do zobaczenia za rok, w Chociwlu!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |