Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [6]  PRZYJAC. [136]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kryz
Pamiętnik internetowy
Opowieści dziwnej treści.

Krzysztof Ryzner
Urodzony: 1960-01-27
Miejsce zamieszkania: Jarosław
170 / 316


2016-10-17

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
3. PZU Cracovia Pómaraton Królewski (czytano: 243 razy)



Podczas startów w tym roku w maratonach z zaskoczenie odkryłem, że biegam je szybciej. Spodobało mi się to wszystko. Pod koniec roku zapragnąłem sprawdzić na co mnie stać w półmaratonie. Nie licząc startu w półmaratonie Ślężańskim w marcu w Sobótce tego dystansu nie biegałem wcale w tym roku. Niby półmaraton i maraton są do siebie podobne, ale to jednak dla mnie całkiem coś innego.
Źródłem przyjemności dla biegacza jest na pewno postęp. Bo o ile w życiu postęp trudno nieraz zidentyfikować i zmierzyć, to w bieganiu jest on naprawdę zawsze widoczny. Dobry wynik, nowy rekord, dobre samopoczucie na trasie, to jest to co jest synonimem postępu i co naprawdę kocham. Nic więc dziwnego, że bieganie uzależnia. Każdy człowiek potrzebuje innego spojrzenia na otaczający rzeczywistość, na otaczający świat. Często poszukuje się tego w innym człowieku. A naprawdę wystarczy się ruszać. Pochodzić, potruchtać, pobiegać. Zmienić sposób patrzenie, myślenia, postępowania. A zmieni się rzeczywistość. To właśnie daje mi dużo satysfakcji …
Mój rekord w półmaratonie wynosi 1.33.50, może nie powalający z nóg, ale jest jednak mój, mój własny. W określonym czasie, określonym miejscu, określonym dniu musiałem go uzyskać, wybiegać. Chciałem coś z nim zrobić, najlepiej poprawić. Ale czy aktualnie było mnie na to stać, czy było to możliwe. Czy byłem na to fizycznie i mentalnie przygotowany.
Start 16.10.2016.r. w 3. PZU Cracovia Półmaratonie Królewskim w Krakowie miał mi dać na to pytanie jednoznaczna odpowiedź.
Po przebiegniętych 13 maratonach w tym roku zdawałem sobie sprawę, że jestem już trochę zmęczony. Start w Krakowie miał być dla mnie tak na dobrą sprawę moim przedostatnim biegiem w tym roku. Nie wiedziałem na co mnie jest obecnie stać. Zacząłem kalkulować. Wiedziałem, że szybkie tempo na początku biegu może ponieść mnie nawet kilka kilometrów, ale wyssie ze mnie cenną energię i spotęguje zmęczenie, wroga wszystkich długodystansowców. Wcześniej czy później będę wtedy musiał odpuścić. Wiedziałem, że dobry czas uzyskam jeżeli w biegu będę w stanie skorzystać z całego arsenału sztuczek i doświadczeń nabytych w trakcie swoich startów. A przede wszystkim jeżeli będę w stanie przebiec cały dystans w zakładanym mocnym i równym tempie. Oraz zrealizować plan jaki sobie założyłem. Zastanawiałem się czy pamięć o wcześniejszych zbyt ostrych startach, które potem kosztowały mnie utratę sił, w dalszej części trasy, będzie skutecznym hamulcem w tym biegu.
Przyjechałem do Krakowa w piątek wieczorem, gdzie zaraz potem udałem się do Tauron Areny po odbiór pakietów startowych, a następnie do syna u którego spałem. Jednak przyjechałem dość mocno zaziębiony i praktycznie zdawałem sobie sprawę, że w tych warunkach na rekordowe bieganie nie mam praktycznie szans …
W przeddzień zawodów w sobotę trochę snułem się po mieście, jeszcze raz odwiedziłem Biuro Zawodów …
Niedziela, dzień startu. Nad ranem obudził mnie deszcze stukający dość mocno w parapet …
Wstałem, i już wtedy popełniłem pierwszy bardzo duży błąd. Biorąc pod uwagę, że start zaplanowano dość późno zjadłem bardzo obfite śniadanie. Nie będę tego komentował …
Dojazd na miejsce startu …
Start zaplanowana na godzinę 11.00.
Dość szybko z synem zdaliśmy bagaże do depozytu i usiedliśmy na trybunie Tauron Areny. W ostatniej chwili wyszliśmy z hali. W dalszym ciągu padało. Biorąc pod uwagę, że biegam w okularach padający deszcz nie stwarza mi dobrego samopoczucia i komfortu na trasie …
Tuż przed godziną „ W ” podszedłem w okolice linii startu, jednak pełen nadziei, że uda mi się pobiec na wynik na który sobie założyłem. Podskakując jak zwykle na starcie, patrzyłem wprost przed siebie na odcinek drogi przez którą za chwile będę musiał biec. Czekając teraz na strzał startera gotowy byłem do walki z trasą i z samym sobą.
W ostatniej chwili odrzuciłem worek foliowy, który mnie chronił przed utratą ciepła …
Wreszcie odliczanie i długo oczekiwany strzał startera … Wiedziałem, że było już teraz za późno na myślenie, za późno na kalkulację. Teraz przy masie biegaczy na poziomie 7 - 8 tysięcy osób, to inni dyktowali warunki gry. Pierwsze metry, to albo biec w tempie innych, albo zostać przez nich popchniętym, przewróconym, zadeptanym. Wybrałem jak wszyscy inni to pierwsze rozwiązanie …
Pierwsza prosta …, byłem otoczony podekscytowanymi biegaczami, walczącymi jak im się wydawało o dogodną pozycję. Walka o dogodna pozycje polegała na tym, że ci słabsi stanęli z przodu i dość skutecznie blokowali trasę biegnącym szybciej … Walka jak widać rozegrała się przed biegiem …
Na początku biegu nie patrzyłem na czas pokonywanych kilometrów …
Stawka się rozciągała, biegło się coraz łatwiej … Jednak utracone siły na początku nie …
Po pierwszych 10 kilometrach poczułem przypływ pewności siebie. Biegłem szybko, ale nie bardzo szybko, a organizm sygnalizował, że wszystkie systemy funkcjonują prawidłowo, ale nie rewelacyjnie. Jeżeli pierwsze 10 km kosztuje cię wiele wysiłku nie rokuje to najlepiej na dalsza część biegu …
Pierwsze 10 km pokonałem w granicach - 45.10 …, a więc słabiej niż zakładałem.
Już na tym etapie utrzymywanie tempa na takim poziomie stawało się ekstremalnie trudne. Organizm mój pracował na ekstremalnych obrotach. Odczuwałem naprawdę spore zmęczenie. Nogi nie niosły mnie jak zakładałem, w głowie kłębiły się czarne myśli. Jednak biegłem, biegłem …
Trochę za dużo sił straciłem na wyprzedzaniu i rwanym tempie na pierwszych kilometrach …
Planem awaryjnym było zwolnienie tempa biegu, ale do tego nie chciałem dopuścić. Maraton może być okrutny, ale jak się okazało półmaraton też.
Bałem się, że zacznę finiszować za wcześnie i skończy się mi paliwo, że organizm osłabiony chorobą nie wytrzyma.
15 km czas w granicach 1.07.49, myślenie o rekordzie gdzieś się bezpowrotnie ulotniło …
Fajny moment gdzieś od 20 km, zbieg i okrążamy Tauron Arenę …
Wbiegam do Tauron Areny ….
Przez matę oznaczającą linie mety przebiegłem z zaciśniętymi zębami i miną na kształt złości, która mnie dopadła. Trzymając w dłoni zwykły stoper, którym się na trasie posługiwałem.
Uzyskałem rezultat 1.35.58 …
Byłem zły na siebie, choroba przed startem, oraz błędy, które popełniłem zrobiły swoje …
Pozostało mi jeszcze oczekiwanie na syna, który biegł za mną …
Wkrótce potem poszedłem coś zjeść. Odebrałem posiłek z tradycyjnymi kluskami i nie do końca zmęczony udałem się w drogę powrotna do domu …
Tym razem się nie udało. Jednak wiedziałem, że to co zrobiłem zarówno przed startem jak i w jego trakcie to była pełna amatorszczyzna, zatem nie mogło być inaczej, nie mogło się udać …
Biegłem pomimo przeziębienia bo kochałem ten sport i emocje związane z pokonywaniem kolejnych barier. Jednak jak się okazało nie zawsze można pokonać bariery jaki sobie zakładamy. Tym razem się nie udało.
Zobaczymy więc, może się uda w następnym roku …

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
fit_ania
23:26
romangla
23:20
Andrea
22:49
Artur z Błonia
22:38
Szafar69
22:26
jlrumia
22:25
damiano88
21:51
staszek63
21:51
romelos
21:39
chris_cros
21:31
Personal Best
21:28
szakaluch
21:19
Wojciech
20:56
rafik348
20:47
janusz9876543213
20:42
bobparis
20:35
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |