Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [6]  PRZYJAC. [136]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kryz
Pamiętnik internetowy
Opowieści dziwnej treści.

Krzysztof Ryzner
Urodzony: 1960-01-27
Miejsce zamieszkania: Jarosław
169 / 316


2016-10-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
4. PKO Rzeszów Maraton (czytano: 267 razy)



Bieganie uczy pokory, ale czasami staje się czymś więcej. Staje się naszym przeznaczeniem.
09 września 2016 roku szykowaliśmy się na 4. PKO Maraton w Rzeszowie. Jakoś tak wyszło, że w tym biegu mój kolega miał wystartować w pierwszym swoim maratonie. Jeszcze na początku roku w zupełnie luźnej rozmowie zaproponowałem mu, że pobiegniemy razem.
Przymierzaliśmy się do czasu w granicach 3.30 - 3.40. Jednak to wszystko było w sferze marzeń. Jeszcze na długo przed maratonem. I tak od słowa do słowa… Padło na Rzeszów …
Liczyłem, że w dniu startu powita nas umiarkowaną pogodę, ale przygotowany byłem na każde warunki atmosferyczne. Rano pogoda nie rzuciła mnie na kolana. Normalnie wstałem z łóżka. Był rześki, pochmurny, jesienny, chłodny poranek. Kilka stopnie powyżej zera. Trochę jednak wiało. Wymarzony dzień na maraton.
Obudziłem się w przekonaniu, że uda mi się pokonać maraton w czasie 3.35. Żeby dokonać czegoś w maratonie potrzebna jest zawsze szczypta pozytywnego nastawienia. Prawda jest jednak taka, że wśród maratończyków nie ma ludzi niezwyciężonych. Maraton uczy pokory nawet najlepszych. I właśnie dlatego tak wszystkich ekscytuje i podnieca …
W moim przypadku lekkie śniadanie i razem z Andrzejem ruszyliśmy samochodem do Rzeszowa, gdzie przyjechaliśmy około 8.00. To właśnie tutaj w sennym o tej godzinie mieście miało zgromadzić się około 500 osób by przebiec maraton. Byliśmy wśród nich. Maraton przeistoczył centrum handlowe w Rzeszowie w podekscytowaną rzeszę rozpalonych i rozentuzjazmowanych biegaczy. Ludzi dla których to co najważniejsze miało nastąpić tu i teraz. Może nie teraz, a o godzinie 9.30. W powietrzu czuło się napięcie jak by coś miało się za chwilę zdarzyć. Wszyscy chodzili, dyskutowali … Napięcie rosło …
Biuro zawodów. Pobranie numerów i pakietów startowych oraz oczekiwanie na start …
Jak zwykle rozmowy ze znajomymi …
Nie dało się ukryć, też sporego napięcia u Andrzeja …
Wreszcie ostatnie przygotowania do startu …
Stanąłem na starcie w czapeczce, skarpetach w których zawsze startowałem w zwodach już od 2007 roku. Zawsze w tych samych. Ze zwykłym stoperem w ręku. Ubrany byłem na długo. Nie wyglądałem w tym wszystkim jak typowy gadżetowiec na starcie biegu. W pełnej gotowości stałem otoczony innymi biegaczami. Może trochę wyglądałem inaczej bo na kurtkę biegową i spodnie ubrałem foliowy worek na śmieci, który miał mnie chronić w ostatnich minutach przed startem z utraty ciepła.
Ja też dałem się ponieść ogólnej gorączce. Jednak byłem pewny siebie … Tydzień wcześniej przebiegłem Silesia Maraton w Katowicach w czasie 3.24.31 i czułem się mocny.
Godzina starty wybiła. Trochę się wszystko opóźniło i o 9.35 nastąpił wymarzony start …
Padł strzał startera. Zastanawiałem się jakim człowiekiem będę po 42 km. Człowiekiem, któremu się coś udało, czy takim, który poniósł porażkę. Kimś kto realnie ocenił nasze szanse, czy kimś kto porwał się z motyka na księżyc. Zacząłem biec niewiadomemu losowi na spotkanie. Nie szukałem poklasku. Po prosto chciałem się przekonać czy dam radę to zrobić. Wiedziałem, że dobry wynik będzie sukcesem Andrzeja, zły moją porażką …
Plan był prosty ukończyć maraton w czasie około 3.35. Takie było nasze założenie. Pierwsza część miała być szybsza - w okolicach 1.45. Druga nieco wolniejsza 1.50.
Zacząłem biec mocnym tempem. Brakiem rozwagi było rozpoczynanie maratonu w tempie jakby był by to bieg na 5 czy na 10 km. Meta znajdowała się przecież spory kawałek drogi stąd. A faktycznie w tym samym miejscu. Na dziedzińcu Centrum Handlowego. Jednak euforia startu i inni biegacze nakręcali pozostałych … Wiedziałem, że trzeba się kontrolować i hamować. Tym bardziej, że cały czas wymijali nas inni biegacze. Byłem szefem dwuosobowej grupy. Wiedziałem, że jeżeli pozwolę, że adrenalina i stres przejmą nade mną kontrolę i władzę, będę spalony zanim przebiegnę pierwsze kilometry.
Jako zając od razu przejąłem prowadzenie. Andrzej biegł tuż za mną. Bo takie było jego zadanie. Bez słowa, biegnąc zaraz za mną miał oszczędzać siły i energię. Chciałem, aby się wyłączył, nie patrzył na zegarek, nie patrzył na mijające kilometry. Miał po prostu biec. Trzymać równe moje tempo.
Pierwszy kilometr pokonaliśmy dość szybko. Połknąłem go bez wysiłku. Wczułem się w rytm wyścigu. Szybko złapałem jego właściwy rytm. Ja też nie spoglądałem na zegarek.
Prowadzenie to straszna rola. Wystawia człowieka na atak. Czujesz się jakbyś z tyłu głowy miał oczy wpatrzone w siebie. Jesteś celem. Lepiej biec za kimś. Możesz wtedy wozić się na plecach innych. I widzisz co dzieje się przed tobą …
Nie miałem świadomości upływającego czasu. Nie patrzyłem na zegarek. Skupiłem się na zadaniu jakie sobie postawiłem. … biegłem w swoim małym zamkniętym świecie … Widziałem tylko biegaczy biegnących obok i malutki wycinek drogi, którą miałem przed oczami … nie starałem się kontrolować na którym kilometrze jesteśmy, rzadko patrzyłem na stoper. Biegłem na tzw. czuja.
Wszystko co wiedziałem na temat Andrzeja sprowadzało się do tego co mogłem odczytać z jego sylwetki i z oddechu, który cały czas słyszałem… Nie biegałem, nie trenowałem z nim wcale, a wiedza o nim sprowadzała się do tego co mi o sobie powiedział. A więc praktycznie nie wiedziałem o nim nic … Na dystansie 42195 metrów z ciałem i rozumem może zdarzyć się dosłownie wszystko. Tego akurat byłem absolutnie pewny. Jak również tego, że maraton kończy się nie wcześniej niż po przekroczeniu linii mety.
Biegnąc razem wiedziałem, że z każdym krokiem zbliżam się do prawdziwego wyzwania … do piekła. Biegliśmy tak we dwóch, kilometr po kilometrze … Maraton jak sądziłem miał zacząć się dla nas dopiero po 30 km.
Po 10 km spojrzałem na stoper. Czas 48.59, trochę za szybko.
Po raz drugi spojrzałem na niego na 20 km, czas 1.38.21. Półmaraton pokonaliśmy w czasie około 1.44. A więc mamy niewielki zapas. Ale czy nie biegniemy za szybko …
Tempo minimalnie zaczyna spadać. Jednak nie aż tak jak zakładałem, trochę ryzykuję. Jednak takie było założenie. 30 km czas 3.28.45. W dalszym ciągu nie patrzę na stoper. Kontroluję czas po każdych 10 km.
Zaczynam bieżąco kontrolować nasz czas dopiero po 35 km. Widzę, że Andrzej walczy z sobą. Ma też po 35 km trudne momenty. To widać … A w zasadzie nie widzę tego bo biegnę przed nim …
40 km czas 2.20.11 czuję, że zakładany wynik osiągniemy bez problemu …
Linię mety przekroczyliśmy w czasie 3.31.25, czyli kilka minut lepiej niż zakładałem. Ale uzyskany przeze mnie czas nie miał dla mnie większego znaczenia. Pobiegłem nie dla siebie, a dla kogoś innego i tylko jego czas się tu liczył. Był to jeden z najfajniejszych maratonów w moim życie, maraton z którego miałem pełną satysfakcję. Nie bez znaczenia był też fakt, że nie byłem do końca wyjechany.
Chyba rzeczą trudniejsza od przebiegnięcia maratonu jest opisanie tego co widzi się na maratonie i co czyje się w jego trakcie, na tym czy na innym kilometrze. Jakoś to wszystko próbowałem zebrać w jedną całość. Chociaż o samym biegu nie napisałem wiele. A może właśnie dlatego, że …

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
Grzegorz Kita
23:42
fit_ania
23:26
romangla
23:20
Andrea
22:49
Artur z Błonia
22:38
Szafar69
22:26
jlrumia
22:25
staszek63
21:51
damiano88
21:51
romelos
21:39
chris_cros
21:31
Personal Best
21:28
szakaluch
21:19
Wojciech
20:56
rafik348
20:47
janusz9876543213
20:42
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |