2016-09-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Plan roczny wykonany (czytano: 789 razy)
Pękło latem 50 min na 10 km, padło 24 na piątkę wiosną ... półmaraton czekał do wczoraj.
Pogoda w Łowiczu w sobotni wieczór zrobiła się nieprzyjemna. Wietrznie, zbyt wietrznie jak na mój gust.
Niedzielny poranek nie przyniósł poprawy. 13 stopni i zimny wiatr.
Po porannej Mszy zastanawiałem się przez chwilę, czy nie odpuścić sobie całej zabawy, ale w końcu nie po to się nastawiałem, nie po to przyjechałem do Łowicza, żeby teraz zrezygnować.
Na starcie - dwie miłe niespodzianki. Dziewczyna z balonikami 2:00 przyczepionymi do pleców - ochotnicza pacemakerka. I p. Ania z ursynowskiego Parkrunu, którą podziwiam za to, że w Jej wieku biega z młodzieńczym zapałem.
Do pokonania były cztery okrążenia po łowickich uliczkach. Część trasy, mała ale znacząca, po dość "gryzącym" bruku granitowym.
Ruszyłem za pacemakerką, na pierwszym kółku trzymałem jej tempo, potem jakoś powolutku zacząłem odstawać. 10 metrów, dwadzieścia, pięćdziesiąt .... tyle, że mój smartfon nieodmiennie deklarował mi tempo średnie w granicach 5:33 - 5:36, czyli minutę - dwie zapasu. Nie będę żyłować, postanowiłem biec swoje.
Dostawałem w kość na podbiegach na Browarnej, niosło mnie z wiatrem na Kaliskiej, na rondzie Księstwa Łowickiego dzielnie dopingowała mnie rodzina. Od ósmego kilometra czułem niepokojący ból na podbiciach stóp - pęcherze?
Trzecie kółko ... dookoła prawie pusto. Trzech biegaczy przede mną, ktoś za mną, baloniki migają hen hen ... półtorej minuty z przodu. Wyprzedzają mnie najpierw Kenijczycy, potem Kenijki, później kolejni biegacze walczący o pudło. Niestety, okazało się że to paskudne endomondo nie umie podtrzymać ekranu i muszę odblokowywać telefon. Całe szczęście że przed biegiem ustawiłem wygaszacz na maksymalną możliwą wartość ...
Zaczynam czwarte kółko. Średnie tempo trasy to 5:37 - 5:38. Czyli nie osłabłem mocno, tylko stopy paskudnie bolą. Ostatni podbieg na Browarnej i pokusa - przejść do marszu. Ale wlokę się, szuram chodnikiem, nie popuszczam. Przede mną ktoś słabnie, za chwilę zza moich pleców ktoś mnie mija - czwarte kółko to czas prawdy.
Trzymam tempo, chociaż czuję że coraz wolniej biegnę, że każdy kilometr jest coraz trudniejszy. Kawałek przed stadionem ktoś siedzi na asfalcie, obok karetka, przebiegając obok słyszę fragment rozmowy o kontuzji. Ale 422 wystartowało, 422 ukończyło, więc chyba postawili go na nogi i jakoś dotarł do mety.
Stadion, przyspieszam. Na końcu przedostatniej prostej już czekają dzieci (moje i brata), i biegnę w asyście. Łuk, ktoś mnie mija, niech mu będzie, ostatnia prosta i ognia! Łapię Mikołaja za rękę, przez linię mety przelatujemy razem - utrzymał moje tempo, a co! Może i było na finiszu do urwania parę sekund, może trzeba było zacząć przyspieszać wcześniej, już na początku bieżni ... może by wtedy pękło 2 brutto? Zegar pokazuje 2:00:12, netto jest 1:59:42 czyli założenia taktyczne wykonane. Życiówka poprawiona o 3 minuty. Złamane dwie godziny. Medal, picie, kilka zdjęć ...
Fantastyczny pomysł Organizatorów - "pakiet sponsorski" wydawać po biegu, przy zwrocie chipa, już na hali. Fantastyczny pomysł - obiad. Nie miska zupki, ale sztuka mięsa z ziemniakami. Nie wiem, jak na to spojrzą wegebiegacze, ale dla mnie - bomba. Tego mi było potrzeba.
Świetny doping na trasie. Może nie szalone tłumy, ale te grupki ludzi stojące w paskudnym wietrze i oklaskujące - to jednak coś. Wielkie podziękowania dla tych wytrwałych kibiców.
I dla policjantów i strażaków, którzy dzielnie odganiali od nas samochody.
Pęcherze na podbiciach okazały się wielkości pięciozłotówek, do tego doszedł koszmarny ból na zewnętrznych krawędziach stóp. Jednak wybrane buty to "do 10 km włącznie" - potem zaczynają się problemy.
Coś mi się wydaje, że za rok powtórka. Może niekoniecznie z zamiarem połamania kolejnej życiówki, chociaż jeśli poprawię podbiegi ....
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |