2016-07-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wulkany Energii (czytano: 1309 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://adamklimczak.blogspot.com/2016/07/wulkany-energii-w.html
Gdybym się spytał sam siebie, gdzie w Polsce znajdę wygasły wulkan, wskazałbym na tzw. Krainę Wygasłych Wulkanów, czyli Pogórze Kaczawskie. Jednak w ten niesławny weekend poprzedzony zamachem w Nicei oraz nieudanym puczem w Turcji jedziemy do mniej oczywistego miejsca, w którym znajdziemy wulkan.
Dawno nigdzie sobie turystycznie nie pojechałem, a tu się trafia sposobność. Jadę z niczego nieświadomym Łątkiem na południe, mijając Świdnicę, mój ulubiony Wałbrzych, Jabłów - przez który przebiegałem na Sudeckiej Setce oraz Czarny Bór, który pamiętam z mojej wędrówki z Wałbrzycha na Śnieżkę. Docieramy do zalewu w Grzędach Górnych, niegdyś dobrze zagospodarowanego miejsca, dziś obiekty sanitarne i gastronomiczne znajdują się w ruinie, a z pola namiotowego został tylko ślad na mapie.
Na miejscu spotykamy kilku wędkarzy i tabliczki informujące o zakazie kąpieli. Pakujemy plecaki i kwadrans po 11 ruszamy w drogę, na początku pod prąd trasy Sudeckiej Setki, której punkt kontrolny na 86 kilometrze był nieopodal miejsca w którym zaparkowaliśmy samochód.
Poruszamy się na wyczucie w kierunku Dzikowca Wielkiego(836), nieznanymi nam ścieżkami. Po jakimś czasie docieramy ponownie do trasy Sudeckiej Setki, a tym samym do zielonego szlaku, już znam drogę. Szlakiem docieramy do szczytu, później drogą do wieży widokowej i górnej stacji wyciągu, gdzie był 55 kilometr Sudeckiej Setki i punkt odżywczy. Dzikowiec ma pochodzenie wulkaniczne, zbudowany jest z melafiru i porfiru - w okolicy jest parę kamieniołomów wydobywających tą pierwszą skałę. Kształt ma prawie wulkaniczny - strome podejścia dawały w kość. Wchodzimy na pustą wieżę widokową - wyciąg, mimo że już chwila po dwunastej - nie działa. Panorama jest niezła, jestem pierwszy raz na tej w miarę nowej wieży widokowej i uważam, że przydałoby się więcej takich w okolicy - na pewno zachęciłoby to ludzi do poznawania mniej znanych gór, jakimi są Góry Kamienne. Z wieży widać było sporo szczytów, w tym Śnieżkę, Ślężę i Wielką Sowę. Miodzio! Dla takich widoków warto się trochę zmęczyć.
Jeszcze jesteśmy na wieży, gdy rusza wyciąg. Postanawiamy zwijać się zanim wjadą na górę pierwsi ludzie :) Zbiegamy stromą, kamienistą drogą w kierunku Unisławia Śląskiego, by znaleźć się na żółtym szlaku na Stożek Wielki (841). Początkowo biegniemy lasem, jednak szybko znajdujemy się na przyjemnej łące, z widokiem na Stożek. Wbiegamy na most nad linią kolejową, z której mamy fajny widok.
Dobiegamy do Unisławia i bez problemu znajdujemy żółty szlak. Szybko zaczyna być stromo i odczuwamy trudy powolnego podchodzenia pod górę z tempem 18 minut na kilometr. Szlak nie jest wybitnie uczęszczany, za to bardzo ładnie położony. Dokoła nas soczysta zieleń i ciemny, chłodny las. W ogóle nie czuć wulkanicznych klimatów, jeśli nie liczyć stromości podejścia i kilku powulkanicznych skałek.
Ostatni odcinek podejścia na szczyt jest najcięższy. Na szczycie spotykamy parę tambylców, za to nie napotykamy na najmniejszy ślad wieży widokowej, która miała się tu znajdować. Od miejscowych dowiadujemy się, że w marcu ją rozmontowali, ale podobno mają postawić nową. Szczyt jest ciekawy, dokładnie zaznaczony, stożkowy wierzchołek. Wyobrażam sobie, że w tym miejscu był kiedyś krater wulkanu.
Widoki ze szczytu są niestety ograniczone przez drzewa, ale na północny zachód nie i pięknie widać Dzikowiec, Chełmiec i Mniszek. Schodzimy ze szczytu w kierunku Sokołowska, po drodze podobno mijamy Stożek Mały, ale go nie zauważamy. Zauważamy za to dwie całkiem sympatyczne skandynawskie wiaty turystyczne po drodze, oraz paralotniarzy, których widzieliśmy już z wieży na Dzikowcu.
Po jakimś czasie wybiegamy na sympatyczną łąkę, z kolejną wiatą skandynawską, by niepostrzeżenie wbiec do Sokołowska, rodzinnej miejscowości Krzysztofa Kieślowskiego. Chwilę idziemy przez wieś, widząc ślady dawnej świetności tego uzdrowiska. Dochodzimy do węzła szlaków w centrum i kierujemy się czarnym szlakiem na południe. Docieramy do cerkwi pw. św. Michała Archanioła, zbudowanej dla Rosjan, przed wojną chętnie przyjeżdżających tu w celach zdrowotnych.
Wracamy na szlak i zaraz skręcamy w lewo, kierując się dalej niebieskim szlakiem, już solidnie pod górę. Za chwilę zauważam jakieś ruiny, okazuje się, że są to pozostałości po "zameczku" Friedenstein, który stanowił schronienie i miejsce odpoczynku dla kuracjuszy wędrujących po okolicy.
Za zameczkiem szlak zaczyna ostro się wznosić, dodatkowo idziemy po luźnych kamieniach. Na szczęście trudny odcinek nie jest bardzo długi, większe trudności ma grupa turystów schodząca w dół. My zaraz docieramy do ciekawych porfirowych skałek. Skała ta jest krucha, można ją odłamać ręką, czego jednak czynić nie wolno :) Jest za to odporna na wietrzenie, i dlatego czekała na nas te całe wieki.
Z wierzchołka skały piękny widok na Śnieżkę i Góry Kamienne. A przed nami jeszcze kawałek drogi na Włostową (903). Mimo że pod górkę, to czas uprzyjemniamy sobie zbieraniem całkiem dorodnych jagód, jednak bez przesady, bo takimi maleństwami się nie najemy. Napotykamy na parę rowerzystów - prowadzą rowery w dół, czemu się nie dziwię. Dziwię się za to, po co oni je tu zatargali :)
Docieramy do polany, widać już szczyt Włostowej. Robimy krótki postój i zajadamy się czekoladą.
Na szczycie tabliczka z nazwą, i już widać kolejne wzniesienie - Kostrzynę (906). Po drodze Łątek wchodzi na Małpią Skałkę, pomnik przyrody nieożywionej.
Zaraz docieramy na Kostrzynę, skąd mamy piękne widoki na wszystkie okoliczne szczyty, oraz na Karkonosze ze Śnieżką na czele. Znajdujemy też sporo dużych jagód. Szczyt jest wyraźnie zaznaczony, znajdują się też na nim skałki - w końcu to wygasły wulkan.
Znowu tylko kawałeczek nas dzieli od kolejnego szczytu - Suchawy (928), drugiego po Waligórze szczytu Gór Kamiennych. Z niej już szybko zbiegamy do rozdroża pod Waligórą, by dalej udać się czarnym szlakiem w kierunku Czech, by dotrzeć na Ruprechtický Špičák (880), najwyższym szczytem czeskich Gór Kamiennych. Po drodze trochę krążymy, bo przegapiamy skręt czarnego szlaku. Docieramy do granicy na Przełęczy pod Granicznikiem, dalej troszkę gubimy szlak, ale ja znam już drogę na Szpiczak. Podejście na szczyt jest ciężkie, ale krótkie. Szybko cieszymy się z dotarcia do celu. Wchodzimy na wieżę widokową z 2002 roku, która jest dodatkowo wieżą telekomunikacyjną - dwa w jednym, Czech potrafi. Ale Czech nie wie - bo przebywający z nami Czech nie wiedział, co to za ciekawy szczyt, Ślęża. Pytał się po czesku, ja mu po polsku wyjaśniłem - zrozumiał. Podobają mi się taka komunikacja z obcokrajowcami.
Chwilę odpoczywamy na szczycie, by rozpocząć drogę powrotną do samochodu. Mamy już zrobione dziś 20 km, ale powrót nie będzie dużo szybszy niż dotarcie tu. Zbiegamy ze Szpiczaka i zielonym szlakiem granicznym kierujemy się w stronę Kopicy (803) i Koziny (796). Wejście na Kozinę dość ciężkie po luźnych kamieniach, w dodatku grzało nas słoneczko.
Docieramy do przełęczy Sokołowskiej i zbiegamy na czarny szlak, prowadzący doliną aż do Sokołowska. Z powrotem mijamy cerkiew, i docieramy do centrum. Wstępujemy do sklepu, Łątek marzy o piwku, wypija niskoprocentowego Radlera i Głównym Szlakiem Sudeckim zmierzamy w stronę Lesistej Wielkiej (851).
Z początku mamy na trasie asfalt i po płaskim, aż do drogi krajowej 35, po której to przekroczeniu zbiegamy między zabudowania wsi Kowalowej. Właściwie mijamy tylko ośrodek Eden i kilka domków, po czym szlak skręca w prawo pod górę. Przedtem zatrzymujemy się przy małym strumyku wypływającym z rury bym mógł uzupełnić płyny. Początkowo szlak wiedzie dość łagodnie, by po jakimś czasie zwężyć się i wystromić. Jak na Główny Szlak Sudecki jest coś mało uczęszczany - występuje w postaci słabo widocznej ścieżki.
Już trochę zmęczeni docieramy na Lesistą, gdzie chwilę odpoczywamy pod wiatą. Zmieniamy koncepcję i zamiast dalej podążać czerwonym szlakiem decydujemy się na niebieski, po sugestii Łątka, że będzie szybciej. Tak więc zbiegamy niebieskim szlakiem, po drodze mijając Stachoń (808), a za nim gubimy szlak i prostą drogą włazimy na Wysoką (808). Dalej już jakoś nam się udaje trafić na trasę Sudeckiej Setki i już wiem gdzie jestem - trasą biegu docieramy do zalewu. Wyszło nam lepiej, niż gdybyśmy dalej podążali niebieskim szlakiem. Ogólnie, oznaczenia szlaków w tym rejonie są kiepskie, bo w lutym pogubiłem szlak może kilometr dalej, zbiegając z Dzikowca. A dzisiejsza trasa miała 37km i ponad 1600 przewyższenia.
Nad zalewem zmieniła się ekipa wędkarzy, to jest ogólnie nadal popularne miejsce, może nie tak jak w latach świetności, ale nadal ludzie przyjeżdżają tu na ryby. Poza tym w okolicy jest kilka domków letniskowych, właśnie w tej chwili odwiedzanych. Po krótkim odpoczynku i zjedzeniu czegoś na szybko (czipsy i pierniczki) szukamy miejsca by rozbić namiot. Pytamy letników, czy można się rozbić na pobliskim placu. Można, ale polecają nam lepszą miejscówkę, w pobliżu dawnego pola namiotowego, a może i dokładnie tam. Jedziemy tam ( może 200m) i napotykamy na już rozbite obozowisko - dziadków z wnuczkiem. Przyjeżdżają już tu od 26 lat i całkiem widać im się tu podoba. Wodę czerpią ze strumienia, grzeją ją w butelkach na słońcu, skonstruowali sobie prysznic, mają cztery koty. Rozbijamy się w rozsądnej odległości od nich. Teraz pora no kolejne potrzeby - jedzenie i mycie. Idziemy nad zalew się wykąpać. Olewamy zakaz kąpieli, co oczywiste. Woda jest zimna, ale dajemy radę. Ja pławię się trochę dłużej. Kąpię się z kaczkami i małymi rybkami, które gryząc mnie po nogach lekko mnie irytują, ale jest to całkiem przyjemne. Oczywiście używamy ekologicznego Białego Jelenia.
Wyłażę zmarznięty, idziemy coś zjeść - wybór jest jasny - mamy tylko chleb i konserwę. Po kolacji myjemy zęby systemem bezwodnym i idziemy spać. Przed 21. Bo jutro też jest dzień.
Relacja ze zdjęciami
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |