2016-06-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dzisiaj zobaczę trochę gdzie (czytano: 1860 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://treworblog.wordpress.com/2016/05/30/dzisiaj-zobacze-troche-gdzie-jestem-a-jak-sie-juz-cos-u
Miejsce: Kraków
Data: 13.05.2016 r.
Dystans: 10 km
Oficjalny czas: 38:18 New PB
Tempo: 3:50/km
Open: 32/2615
M30: 14/516
Nie ma Cię na endo to nie istniejesz
Tegoroczne święto biegania w Krakowie pt. "15. Cracovia Maraton" rozpoczęło się już w piątek 13.05.2016 r. od Biegu Nocnego (ponoć wierzenie w przesądy przynosi pecha, także...). Dla mnie była to druga edycja tegoż biegu. Pierwszy raz startowałem w nim 2 lata temu, o czym można poczytać tutaj (czasami sam się śmieję, jak czytam co napisałem...). Po tamtym biegu "zdecydowałem się" na ponad półroczną przerwę we wszelakiej aktywności fizycznej, także pozostaje mieć nadzieję, że po tegorocznym moja "motywacja" będzie trwalsza...
Start biegu zaplanowano na godz. 21.00, a biuro zawodów (wg informacji na stronie internetowej) miało być czynne tylko do 18.00. O 16.05 byłem jeszcze w wodzie i próbowałem przekonać małego Zdzisia, że jak na ułamek sekundy zanurzy głowę do wody, to naprawdę mu się nic nie stanie. O 16:10 szybki shower, żeby o 16.20 wraz z trójką śmiałków (dość, że ich małżonki puściły ;) ) już podążać drogą nr 44 w stronę Krakowa. Pod AGHiem zameldowaliśmy się o 17.50 i co by nie ryzykować, pieszo udaliśmy się na stadion im. Reymana (tak, tam było zlokalizowane biuro zawodów). Na miejscu okazało się, że biuro było/miało być czynne do 20.00 (ot taka ciekawostka...). Ale OK, niech będzie. Ustawiliśmy się po odbiór co nasze, czyli w moim przypadku po numer startowy 1280 z napisem Robert i koszulkę w rozmiarze M. Okazało się, że dostałem nr startowy 1291 z napisem Grzegorz i koszulkę z "napisem" L. Jeśli chodzi o numer to wynikło jakieś misunderstanding, ale że ja biegam dla innych cyferek, to było to bez znaczenia. Gorzej miała się sprawa z koszulką. Okazało się, że rozmiar M został już "wyprzedany". Grzecznie poprosiłem Panią z obsługi, żeby się mi na moment przyjrzała i powiedziała po co mi koszulka w rozmiarze L? :p . Po krótkich konsultacjo-negocjacjach z osobami wyżej "położonymi" doszliśmy do consensusu. Początek imprezy może nie był "najsmaczniejszy", ale byliśmy pozytywnie nastawieni do tego wszystkiego. Jeden z moich kolegów nawet do tego stopnia, że zaproponował żebyśmy poszli na kebab skoro do biegu pozostało jeszcze ~3h. Równie spokojnie i dosyć szybko wyperswadowaliśmy mu ten pomysł z głowy. Udaliśmy się tylko do pobliskiej "ropuchy", gdzie każdy zakupił na co miał ochotę. W moim przypadku "wyjątkowo" padło na serek wiejski i jakąś pastę z pstrąga. Do tego dwie bułki i mój pobiegowy posiłek został skompletowany. Ok. 1-1.5h pokręciliśmy się w okolicach Błoni, "Cichego Kącika" i innych takich. Około 19.40 udaliśmy na stadion im. Reymana, gdzie były zlokalizowane szatnie oraz depozyt. Tutaj duży plus dla organizatorów, że angażują w takie imprezy takie obiekty. Szatnia duża, przestronna, pod prysznicami 14 pryszniców, a na tablicy odpraw widniała jeszcze kartka z wyjściowym składem Wisły Kraków na mecz ze Śląskiem Wrocław. Spokojne organizowanie się w szatni, ostanie zdjęcia przed i... rozeszliśmy się każdy w swoją stronę... OK, przynajmniej ja tak zrobiłem. Przed wyjściem ze stadionu rzuciłem okiem na wiszący na drzwiach termometr, który wskazywał idealne 15 stopni Celsjusza. I wszystko byłoby OK, gdyby nie padający z nieba deszcz. Ale tragedii nie było... jeszcze ;) . Tradycyjna/standardowa rozgrzewka wzdłuż Błoń i około 20.45 udałem się na linię startu, aby zająć dobrą pozycję wyjściową. Nie było z tym większego problemu. Pomimo (jak się miało okazać) ~2.6k startujących w przednich rzędach nie było tłoczno. Widać, że społeczeństwo biegowe staje się coraz bardziej świadome, co może cieszyć.
Tym razem polskie trzy, dwa, jeden i... start.
Przed biegiem napisałem do Kogoś: "Dzisiaj zobaczę trochę gdzie "jestem", a jak się już "coś" uda to będzie dobrze...". Jako że ten Ktoś jest bardzo "świadomy" to zrozumiał o co chodzi, a jak Ty nie rozumiesz to... Nie masz się co martwić, bo interpretacja może być dowolna.
Celem na najbliższe starty było złamanie 39:00. Docelowa próba miała mieć miejsce w Pszczynie, a Kraków miał być tylko przystankiem na żądanie... na żądanie, które się zżądało. Strategia była prosta: pierwsze 5 km w tempie 4:00, a drugie w 3:50. Miało z tego średnie tempo 3:55, czyli na mecie coś na granicy 39:00. 1 km w tempie 3:57, a drugi w 4:03. Ten drugi był wprowadzeniem na rynek, a tam kostka w połączeniu z deszczówką nie stworzyła najlepszego zestawu. Ale samo wbiegnięcie na Rynek Główny było całkiem przyjemne. Sporo ludzi, "kibiców", naganiaczy do różnych pubów, dyskotek tudzież innych miejscówek ( ;) ). Kolejne trzy kilometry zrobiłem w tempie poniżej 3:50 i ku delikatnemu zaskoczeniu czułem się w tym przedziale całkiem komfortowo. Na 6 km napotkałem 3/4 zawodników, którzy stworzyli tj. pociąg. Był on o tyle przydatny, że biegliśmy akurat Bulwarami wzdłuż Wisły, gdzie opady deszczu się nasiliły i gdzie pojawił się również wiatr. Niestety jak to w Polsce bywa tempo tegoż pociągu nie za bardzo odpowiadała moim Boostą i musiałem zdecydować się na samotną ucieczkę. Po wyprzedzeniu owych 3/4 biegaczy przede mną nastała pustka i ciemność. Nawet do tego stopnia, że sięgając wzrokiem na pewną odległość (brawo, konkretne określenie...) nie byłem pewien, gdzie będę musiał za chwilę biec/skręcać. Trasa oczywiście była dobrze oznaczona i gdy zbliżałem się do zakrętów na odległość ~20 m to je zauważałem. Niebawem jednak, bo już na 8 km wbiegłem na Błonia, a tam już dobrze wiedziałem co, gdzie i jak mam robić. 8 km w 3:42, 9 km w 3:46 i 10 km w 3:31 dopełniły całość w postaci 38:18 na tablicy wyników, a tym samym New PB stało się faktem.
Po kwietniowych doświadczeniach pogodowych z pobliskiego Zurichu przed biegiem pozwoliłem sobie napisać, że "jak śnieg nie będzie padał, to dla mnie już będzie wybornie :D ". I okazało się to być true story.
Trasę określiłbym jako płaską i korzystną do pokonywania kolejnych życiówek (no ale cóż inszego mógłbym o niej napisać :p ).
Na mecie czekał na nas medal, całkiem dobra woda Id"eau, napój Move - niestety tylko o smaku - jak się okazało - niezbyt przyswajalnym przez mój organizm, czyli lime&mint (z mięty to ja tylko wodę z miętą i orbitki) oraz folia NRC. Z mety pod prysznic było całkiem blisko, także po jakimś czasie udało mi się dotrzeć do tej "słodkiej chwili".
W ten sposób właściwy/oficjalny etap biegu się zakończył. Pomimo tych kilku drobnych lub mniej drobnych niedociągnięć z samego początku oceniam bieg/organizację pozytywnie.
Jako że na rynek było niedaleko postanowiłem spróbować namówić moich kompanów, żebyśmy udali się tam jeszcze raz, chociaż na moment i niekoniecznie w tempie 3:50. Pomimo, że bardzo chcieli już wracać do swoich domostw, dzieci, a przede wszystkim do swoich ukochanych Żon (częstym słowem, które padało/słyszałem było tęsknota - nie mylić z bliskoznacznym wyrazem strach :p ) udało mi się. Jednak te moje namowy trwały tak długo, że do domu wróciłem dopiero koło 3.00 ;).
Kolejny start będzie miał miejsce 5 czerwca w Pszczynie. Plany zbytnio się nie zmieniły i w dalszym ciągu mam zamiar złamać tam życiówkę... (a przynajmniej miałem, bo po spotkaniu z Połoninami moje czwórki wciąż tam są... ;) ).
- Co to masz takie kolorowe?
- Rozpiska treningów.
- I co tam masz, bo nie chce mi się ubierać okularów?
- No np. jutro 4 km w tempie 4:50, potem zabawa biegowa, czyli 6x 6 minut w tempie ~4:00 z 3 minutową przerwą, a potem...
- No tak, wszystko zrozumiałam.
- A gdzie teraz pobiegniesz?
- W Pszczynie.
- Kiedy?
- 5 czerwca.
- I na ile?
- 10 km.
- A to tam też na 10 km?
- Też.
- I ile Ci to zajmie? Ponad 40 minut?
- Mam nadzieję, że mniej niż 38 minut...
- To my nawet lodów nie zdążymy zjeść na rynku?
- Nie no, z lodami to Wy sobie dobrze radzicie.
- W sumie tak... zawsze możemy wziąć gałki na wynos.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |