2016-03-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg prawdziwie Dębowy (czytano: 11670 razy)
Mimo tego, że poprawiłem w Gołąbkach czas na 15 km z 1:20:20 na 1:19:27 nie byłem z tego biegu extra zadowolony. Pozostał jakiś niedosyt, denerwowało mnie kilka sytuacji, które miały mniejszy lub większy wpływ na uzyskany tam wynik.
Po pierwsze, zbyt późno zjedzony banan, który mógł być przyczyną kolki, po drugie zbyt obfita rozgrzewka, po której musieliśmy gonić na start by zdążyć na bieg, po trzecie zbyt lekki ubiór, w którym przeszywało mnie zimno. Były też sytuacje, na które nie miałem wpływu, takie jak wąskie gardło po wbiegnięciu do lasu na trzecim kilometrze. Wszystkie te wręcz prozaiczne błędy tym razem wyeliminowałem.
Wstałem odpowiednio wcześnie i zjadłem śniadanie. Sprawnie się spakowałem, wkładając do torby odpowiednio dużo ciuchów, by być przygotowanym na wszystkie pogodowe scenariusze. Wyjechałem z domu odpowiednio wcześnie, więc bez stresu dojechałem na miejsce, zaparkowałem auto, odebrałem pakiet i przebrałem się na rozgrzewkę. Rozgrzewkę zrobiliśmy z Andrzejem na boisku przy Szkole w Dąbrowie, spokojnego biegu około kwadransa i serię gimnastyki. Było potem jeszcze sporo czasu na przygotowanie się do biegu, chwilkę oddechu i koncentracji.
Odpowiednio się ubrałem, zamiast krótkich gaci - długie getry i do tego gruba koszulka w długi rękaw. Nie brałem wody w bidonie, tylko żel schowałem do tylnej kieszeni. Pogoda była akurat, około 5 stopni ciepła, bez deszczu, zawiewał tylko dość silny wiatr. Wiatr ten trochę psuł mi nastrój, mam chyba po zeszłorocznym półmaratonie golubskim jakiś wiatrowy uraz. W każdym razie przygotowany byłem do walki i nic już tego dnia nie mogło odebrać mi zwycięstwa :)
Wystartowałem z końca stawki, trochę się bałem, że będzie ciasno i ulecą cenne sekundy, lecz poszło całkiem gładko. Już od samego początku trzymałem wysokie tempo, pierwszy kilometr wypadł około 5:40, drugi już 5:11, a trzeci 4:57. Na czwartym pędziłem już w pełni rozgrzany, około 4:30. Trasa była asfaltowa, równa i układała się w typową agrafkę, czyli 7,5 km w jedną stronę i nawrotka. Wiatr z początku mieliśmy w lewe ramię i cały czas żyłem nadzieją, że po nawrocie nie będzie dmuchał w twarz. Było raczej płasko, po drodze mijaliśmy dwie wsie, Parlin i Parlinek oraz dwa zbiego-podbiegi. Zarówno w Dąbrowie, jak i w mijanych wsiach ulice przystrojone były świątecznie, w baloniki oraz flagi w barwach narodowych oraz gminnych. Witali nas i kibicowali nam mieszkańcy, gospodynie z KGW na punktach częstowały wodą, herbatą oraz cukrem i czekoladą. Wszystko szczerze i z uśmiechem.
Do nawrotki utrzymywałem tempo poniżej 5 minut, czułem się dobrze, nogi niosły, nie czułem potrzeby picia wody czy żelu. Na pierwszym wodopoju zmoczyłem tylko symbolicznie usta i postanowiłem, że zrobię to też na ostatnim.
Po nawrocie poczułem siłę wiatru. Wiał ze skosa wprost w prawy policzek. Szarpał koszulką. Ucieszyłem się od razu, że ubrałem tę grubszą. Nie zmrozi mnie przynajmniej. Postanowiłem się za kimś schować. 9 kilometr 5:10. Dopadłem grupkę rosłych chłopaków. Jeden z Więcborka w charakterystycznej koszulce, dwóch pozostałych nie wiem skąd. Chłopak z Więcborka zaczął po chwili kukać na mnie przez ramię. Wyczuł temat, a z drugiej strony, pozostała dwójka biegła wolniej, więc wybiłem się na czoło. 10 kilometr 5:00.
Zegarek pokazywał średnie tempo równe 5 minut. Rewelacja. Nóżki niosą, kolki brak, tylko ten wiatr wstrętny...
Zacząłem kalkulować. Nawet jakby teraz mnie odcięło, to do pogrzebania życiówki zostało mi 30 minut. Musiałbym więc te 5 kilometrów pobiec circa 6 min/km, czyli konwersacyjnie. Na szczęście nawet z kolką nie biegam tak wolno, zatem wszystko wskazywało na to, że odniosę zwycięstwo, nie znałem tylko jeszcze jego skali.
11 kilometr, trzymam tempo 5:00. Przede mną pierwszy podbieg pod Parlin. Wiatr dmie, jest ciężko. Słychać już muzykę i doping mieszkańców. Mocno czuję tę wspinaczkę, zwalniam do 5:19 i próbuję we wsi złapać oddech. Dochodzę do siebie w sumie u progu drugiego podbiegu. Wybiegam ze wsi i znów pod górkę. Tym razem bardziej stromo. Wiatr z prawej ostro zacina. Mijam chorągiewkę z oznaczeniem 12-tego kilometra. Podbieg się nie kończy, chociaż troszkę łagodnieje. Wiatr wieje niesamowicie. Jeszcze kilkaset metrów pod górkę. Dyszę jak parowóz, ale prę naprzód. 13 kilometr w 5:27. Średnie tempo spada do 5:04.
Teraz będzie już z górki. Biegnę samotnie. Podkręcam tempo znów do 5 minut. Nie daję się wietrzysku. Jest ciężko, lecz sił mi nie brak. Pojedyncze domy na chwilkę chronią przed podmuchami.
Jestem w Dąbrowie. Teraz już gładko ulicą Szkolną, za chwilkę zakręt w prawo w Sportową i już 500 metrów do mety. Schodzi ze mnie ciśnienie. Kolejny zakręt i widać metę. Elektroniczny zegar pokazuje czas 1:16:49. Sekundy lecą, chyba nie zdążę przed 1:17:00. Na szczęście to i tak czas brutto.
Troszkę smutno, że bieg się kończy. Na luzie mijam linię mety i zatrzymuję zegarek.
1:16:44 - niesamowita życiówka na 15 km stała się faktem. Życiówka, z którą zmagałem się od 2014 roku :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |