2016-01-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Podsumowanie poprzedniego roku i plany na rok obecny (czytano: 2172 razy)
Zaraz będzie luty, można by więc podsumować zeszły rok… A podsumować chyba warto, bo zupełnie niepozornie zaczynający się rok stał się dość ważnym i w pewnym sensie przełomowym.
Po pierwsze zupełnie absolutnie niespodziewanie okazał się być rokiem z niemal największym przebiegiem w historii mojego biegania. Do rekordu zabrakło 17km. Liczba 1420km w roku nie robi raczej na nikim wrażenia, ale nie o wrażenie chodzi. Chodzi o porównanie do moich poprzednich lat a to pokazuje, że pobiegałem trochę.
Po drugie po raz pierwszy pobiegłem dwa maratony w roku, a nie jeden. Robię tę nieszczęsną Koronę Maratonów Polskich. Kuszą takie rzeczy, choć kompletnie bez sensu, bo niby czemu to ma być nobilitacja… Mi znacznie bardziej imponują wyniki niż ilość lub nabieganie konkretnych biegów. No ale wymyśliłem, że zrobię, to robię. Zostało jeszcze Dębno za 2 miesiące i Warszawa jesienią. I właśnie Dębno jest najlepszym przykładem tego jak bezsensowne jest robienie Korony. Nie biegłbym tam na pewno gdyby nie Korona. Po pierwsze drogo, po drugie z uwagi na wielkość miasta kompletna masakra logistyczna. Sensowne miejsca noclegowe są jak jednorożce. Dojazdu brak… Na szczęście organizator transportuje z pobliskiego Kostrzyna, gdzie udało mi się wyrwać ostatni pokój w hotelu. Ale transportuje dopiero rano w dniu maratonu, więc weryfikację w biurze zawodów i odbiór pakietu będę załatwiał tuż przed biegiem, czego nienawidzę.
Po trzecie zasmakowałem w Wings For Life, a ten smak na pewno warto poznać. W tym roku też biegnę. Impreza jest niesamowita, zupełnie niepowtarzalna. Atmosfera budowana przez goniące nas auto jest fantastyczna.
Po czwarte, wystartowałem w Zamościu w 4-etapowym biegu na 100km. Nie kwalifikuje mnie to do nazwania się ultrasem, ale doświadczenie było bardzo ciekawe. Wcześniej nigdy nie przebiegłem 100km w 4 dni. Impreza fajna, krajobrazy piękne, atmosfera też sympatyczna. Warto spróbować. Nawet sportowo poszło zupełnie nieźle. Całość zrobiłem poniżej 10 godzin, a więc średnim tempem poniżej 6:00/km, a ostatni etap – 15km ulicami Zamościa – pobiegłem tempem około 5:10/km. Przed zawodami nie byłbym w stanie uwierzyć, że to będzie możliwe. Były, szczególnie na trzecim etapie, bardzo trudne momenty z powodu upału, ale i tak sprawdziło się to, co mówili bardziej doświadczeni biegacze – taki bieg jest łatwiejszy niż maraton. Naprawdę – przebiegnięcie 100km w 4 dni jest łatwiejsze niż maraton – potwierdzam.
Po piąte zrobiłem życiówkę na piątkę, co nie było trudne, bo wcześniej jej nie miałem. Ale ze startu byłem bardzo zadowolony, bo pobiegłem lepiej, niż się spodziewałem.
Przeżyłem też bardzo trudne chwile po maratonie we Wrocławiu. Opisane zostały w jednym z poprzednich wpisów, więc nie ma sensu powtarzać tu wszystkiego, ale jedną rzecz powtórzę. Oczywiście zareagowałem na tę porażkę zbyt emocjonalnie, zupełnie niepotrzebnie aż tak mocno, ale powtórzę jeszcze raz i będę powtarzał w kółko. W maratonie JEŚLI IDZIESZ, TO PRZEGRAŁEŚ. Nie jesteś żadnym cholernym zwycięzcą bo przesz naprzód. Zostałeś pokonany przez swoje słabości. Koniec i kropka. Czy to jest powód, żeby się rozkleić na wiele dni po maratonie? Niekoniecznie, ale czy taki start jest Twoją porażką? Tak, jest.
Być może przez sporą liczbę przebiegniętych kilometrów, być może przez intensyfikację, jakiej jeszcze nigdy nie przeżyłem (w Zamościu), a być może przez coś zupełnie innego, w październiku biegałem zauważalnie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie startowałem już ale rozbiegania robiłem w tempie właściwie niespotykanym u mnie w pierwszym zakresie nigdy. I co prawda w listopadzie przyszła długa choroba, a w grudniu dopiero próba powrotu, to teraz znowu biegam szybciej niż zimą w ubiegłych latach. A do tego tylu kilometrów w styczniu nie zrobiłem chyba jeszcze nigdy. Może to dobry początek dobrego roku…
A plany na nadchodzący rok? Na pewno dwa maratony, by domknąć Koronę. Ale chciałbym je pobiec na poważnie, a nie tylko przyklepać. Poważnie w Dębnie prawdopodobnie będzie oznaczać 3:59. Co do jesieni, to oczywiście wróżenie z fusów. Chciałbym kiedyś jeszcze zaatakować swoją życiówkę (3:39), ale czy to będzie możliwe… Ciężko powiedzieć. Pamiętam ile pracy mnie ona kosztowała i nie jestem pewien, czy zdołam jeszcze kiedyś tę pracę powtórzyć.
Oczywiście Wings For Life. Będę już po Dębnie, więc będę coś wiedział o swojej dyspozycji. Chciałbym podjąć tu próbę biegu tempem mojego drugiego zakresu i zobaczyć jak długo takie tempo utrzymam. Zazwyczaj gdy się już rozruszam w czasie sezonu, drugie zakresy biegam po 5:00/km. Takie tempo dalo by w Wings For Life dystans 27km, co jest bardzo długim dystansem jak na drugi zakres, więc może okazać się niemożliwe, ale zobaczymy.
Zamość? Może. Ale jeśli będę w formie, to będę myślał przede wszystkim o dobrym wyniku w jesiennym maratonie, a z tym Zamość może kolidować. Z drugiej strony można go potraktować jako krótki obóz treningowy, więc może da się to skomponować w logiczną całość. Ale to na razie strzały w ciemno.
I mam jeszcze jedną biegową ambicję, ale to zostawię na osobny wpis, bo wiąże się z nią ciekawe zagadnienie warte omówienia na spokojnie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Piotr Fitek (2016-02-03,16:38): Fajne podsumowanie. Ciekawe uwagi o Dębnie, mam podobne.
Co do życiówki w maratonie, ja swoja z debiutu (3.38) poprawiłem po 3 latach i kilku startach. Zatem da się.
Co do porażki z Wrocławia. Normalna rzecz, zdarzają się. Gdybyś nie spróbował, to byś nie spróbował. Potraktuj jako lekcję, wyciągnij wnioski i do przodu.
|