2015-12-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mój biegowy rok (czytano: 3205 razy)
Mija kolejny rok biegowy.
Dzięki bieganiu znów zobaczyłem piękne miejsca, oddychałem powietrzem znad gór i znad morza, podziwiałem wijącą się rzekę wśród "siedmiu sióstr Stalina", finiszowałem na średniowiecznym bruku, przed fasadą renesansowego ratusza, na wodzie, leżałem bezkarnie pod murami Kremla.
Ale także ścigałem się z "ułanami", żubrami, deptałem świeży, nadwiślański deptak i zagłębiałem się w mroku o mało nie wygrywając pierwszej (nie wylosowanej) nagrody, w mojej biegowej przygodzie, której szósty sezon właśnie dobiega końca.
To także setki godzin na zamarzniętych, mokrych, zasłanych liśćmi, nieprzyjemnych nocnych chodnikach i drogach okolic rodzimego Otwocka i pobliskich lasów.
Często było ciężko, znojnie i (niestety) na siłę. Czasem przyjemnie i swobodnie.
Tym razem, po raz pierwszy, nie udało się poprawić żadnej "życiówki" :-( A okazji było sporo: cztery biegi na 10 km, dwa na 15, jeden półmaraton i te najważniejsze, maratońskie dystanse, tym razem pokonane czterokrotnie (w sumie już 17).
Pierwsze pół roku, mimo niezaleczonej kontuzji kolana, to czas udany. Najpierw Chomiczówka. Do rekordu prawie minuta, ale czynnik motywacyjny przed maratonem zadziałał.
Potem wyprawa do Lombardii, nad piękne Jezioro Garda otoczone zaśnieżonymi szczytami, łyk Bardolino w macierzystej winnicy, zamknięty klasztor na szczycie wzgórza, tłumy przy "domu Julii" w Weronie i zapomniany, ponadtysiącletni kościółek w sennej Brescii. A wśród tych wspomnień maraton w towarzystwie niemal samych Włochów. Sam na bezdrożach okalających miasto i na mecie przed wielkim, średniowiecznym zegarem,umieszczonym na budynku gildii - 3:08:09. Czas, który mnie ucieszył, choć rok wcześniej, w Mediolanie, pobiegłem 7,5 minuty szybciej. Ale zimowe przygotowania do perfekcyjnych nie należały. Brak czasu i wciąż bolące kolano…
Następne wyzwanie w Polsce, dopiero po raz drugi, a pierwszy w Krakowie. Trasa trudniejsza, wietrzna. Ledwo miesiąc po Brescii ale szybciej ! 3:07:12 z szybkim finiszem na rynku. I ta organizacja !
Noga trochę mniej dawała się we znaki. Jedziemy więc większą grupą do Hajnówki. A tam 1:27:38, szybciej niż przed rokiem na tej trasie Zasłużone "frykasy" na integracyjnym ognisku i łyk "samogonu". Ce la vie !
Chwilę później - Mazowiecka Piętnastka i najlepszy czas w Mińsku w trzecim starcie - 1:01:29 Tam jest zawsze troszkę dla mnie za ciepło, ale przecież to już czerwiec.
Nowy bieg w historii startów, wybrany z racji nazwy i dystansu. "Nocny Marek", w podwarszawskich Markach w zapadających ciemnościach. I tu o mały włos (mający ładnych kilkadziesiąt sekund) udałoby się stanąć na podium. Choć stałoby się to wyłącznie z powodu imienia (w kategorii "najlepszy Marek" byłem drugi). Czas 39:49, choć w sumie dobry, nie wzbudził we mnie zachwytu. Liczyłem przynajmniej na 39:10 i rekord życiowy, ale cóż.
Potem nastał czas, kiedy bieganie zeszło na plan dalszy, lewe kolano było nie do zniesienia, a treningi wykonywałem rzadko i z mentalnym trudem. Jeszcze poprawiłem o kilka sekund indywidualny rekord w burzowym Biegu Powstania - , a potem nastąpił nieunikniony dołek.
W tym dołku pojechaliśmy do Moskwy na kolejny maraton. Miasto i mieszkańcy nas zachwycili. Widzieliśmy to lepsze oblicze przez turystyczne, różowe okulary. Eklektyzm niespotykany nigdzie indziej, dotyk monumentalizmu i historii (ale o tym w innym wpisie na tym portalu). I był bieg. Bieg świetnie ochraniany i zorganizowany, poprowadzony wzdłuż rzeki Moskwy i po nowoczesnych i zabytkowych dzielnicach metropolii. Bieg z dużą ilością podbiegów, w słońcu. Nie byłem przygotowany. Zacząłem za szybko, a potem było gorzej. Tak bardzo, że nie odmówiłem sobie odpoczynku w pozycji "horyzontalnej" na trawniku pod murami Kremla. To był chyba jedyny moment kiedy można to zrobić bezkarnie. Takie "przywileje" może mieć tylko "zmaltretowany" maratończyk Zebrałem się na ostatnią, ponadkilometrową prostą, tym bardziej, że przez kilkaset metrów stał nieprzerwany szpaler ludzi ! 3:36:30 - wstydu nie było, dumy też w sobie nie odnalazłem. Choć pewnie powinienem, za determinację.
Tuż przed Moskwą kolano przestało boleć (przy niewielkiej pomocy specjalisty z Łukowa), gotowy byłem na kolejne wyzwania - kameralna dycha wśród ułanów i pól w Susku Starym koło Ostrołęki. 41:04 i świetna gościna, której nie zapomnę
A potem szybka trasa i malownicza, wodna meta w Walencji. 3:13:14 to znacznie bliżej moich marzeń ale wciąż daleko do wiosennej normy.
Tradycyjne zakończenie nastąpiło na rodzinnym Żoliborzu, na pięknie odnowionych, nadwiślańskich bulwarach, w czapce Mikołaja. 41:13 - to wciąż daleko od ambicji ale szybciej niż przed rokiem.
A teraz nastąpił czas roztrenowania. Po raz pierwszy tak długi i spokojny. Zgodnie z diagnozą Pani Trener "zmęczony materiał" musi odpocząć bo biegał zbyt dużo zawodów, w dodatku z kontuzją. Trzeba też coś było wymyślić na jesienną, bezśniegową monotonię. Może basen i siłownia natchną mnie nową siłą i "zbudują" motywację na nowy sezon, oby rekordowy. Plany są, marzenia również, zapał się budzi…
Pozdrawiam całą społeczność biegaczy (tych czytających i tych którzy trafili tu przypadkowo)! Dziękuję za wsparcie przez cały rok. Życzę dużo wspaniałych wrażeń, przeżyć i satysfakcji z osiąganych wyników ! Determinacji, uporu, zdrowia i uśmiechu na trasach i metach w nadchodzącym sezonie !
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2015-12-14,08:22): Myślę Marku, że rekordów będzie coraz mniej, ale odkrywanie piękna podczas biegów może pozostać na zawsze :) cierpliwy (2015-12-15,01:08): ,,....leżałem bezkarnie pod murami Kremla.,,Ale ja zadroszcze.Kto wie ? może kiedyś. jacdzi (2015-12-15,17:43): Musze sie do Moskwy wybrac na maraton. Przez ostatnie lata bywalem tam co dwa tygodnie i jakos "nie zlozylo mi sie" wystartowac. Pod Twoim wplywem zmienie to/nadrobie to
|